sobota, 18 października 2014

Rurki z kremem

     Miłość. To najpiękniejsze uczucie. I jednocześnie najbardziej pożądane. Chyba nie ma takiej osoby, która nie pragnęłaby być kochaną i kochać kogoś. Każdy potrzebuje bliskości. Uczucia, że jest się komuś potrzebnym. Świadomości tego, że jesteśmy ostatnią myślą drugiej osoby przed zaśnięciem, jak i pierwszą myślą zaraz po przebudzeniu. Chcemy, by ktoś patrzył na nas w taki sposób, który nigdy nikt inny na nas nie spojrzał. Pożądamy dotyku bliskiej osoby. Nawet tego najbardziej zwykłego jak trzymanie się za ręce czy czułego pogłaskania policzka. Pragniemy uwagi i czasu, który najchętniej spędzilibyśmy z drugą połówką.
     Boimy się samotności. Czujemy strach przed pustym sercem, brakiem towarzystwa. Jesteśmy tak skonstruowani, że naszą jedną z podstawowych potrzeb jest obecność innego człowieka. Ludzie to istoty społeczne, które muszą żyć w grupie. Nie poradzimy nic na ten fakt, a nawet nie chcemy go zmieniać.
     Życie bez miłości nie miałoby sensu. To uczucie jest motorem naszych działań. Sprawia, że chcemy dążyć do doskonałości, być coraz lepszymi. W szkole, w pracy, w domu. Jednak tak naprawdę nie jesteśmy w stanie osiągnąć ideału; jesteśmy perfekcyjni jedynie w oczach tej drugiej osoby. Zakochani nie zwracają uwagi na wady swojej połówki; idealizują ją.
     Jednak miłość jest dopiero wtedy, gdy zauważamy złe strony, zachowania, wady swojej miłości i akceptujemy je. Bo przecież nikt nie jest bez wad...
     Kiedy miłość zamienia się w zwykłe przyzwyczajenie? Świadomość, że zawsze obudzimy się obok drugiej połówki, że uśniemy w jej ramionach. Kiedy znika to uczucie? A może wtedy staje się czymś mocniejszym, silniejszym?
     Prawda jest taka, że po każdym zerwaniu można zapomnieć o minionym uczuciu. Dopiero, kiedy trafi nas prawdziwa miłość, nigdy nie będziemy w stanie się z niej wyleczyć.
     Nie spotkałem w swoim życiu zbyt wielu przykładów tej najprawdziwszej miłości. Jednak poznałem, że miłość nie zawsze jest taka sama...
     Tak było z moimi sąsiadami. Wyglądali naprawdę na świetnie dobraną parę. Byli ze sobą szczęśliwi, spędzali każdą wolną chwilę w swoim towarzystwie. Razem czuli się doskonale, niczego więcej nie było im potrzebne do szczęścia. Pragnęli siebie i swojej obecności.
     Niejednokrotnie stojąc na balkonie, słyszałem ich rozmowy. Zwracali się do siebie delikatnie, z tkliwą czułością i wielkim uczuciem w ich tonach głosu. Nie było między nimi kłótni, a nawet jeśli, to tylko posprzeczali się, by zaraz potem pogodzić się ze znaną jedynie im namiętnością.
     Byli niegłośnymi sąsiadami, nie mogłem zarzucić im zakłócania ciszy nocnej. Nie słuchali głośnej muzyki... Jednak wieczorami dawali upust swojemu pożądaniu.
     Doskonale wiedziałem, jak mocne jest ich uczucie. Wydawałoby się, że nikt ani nic nie jest w stanie odebrać im miłości. To była najprawdziwsza miłość. Jedyna na całe życie.
     Pewnego dnia wszedłem do windy, w której był mój sąsiad. Stanąłem bokiem do niego, po czym wcisnąłem guzik na nasze piętro. Kątem oka zauważyłem, że mężczyzna uśmiecha się do mnie. Wydawał się być niezwykle szczęśliwy i chciał dzielić się swoją radością. Wracał z pracy, a świadczył o tym jego garnitur i trzymana w dłoni skórzana teczka.
     - Jest pan szczęśliwy? - wypaliłem prosto z mostu. Cholera, zapytałem tak nagle, bez żadnego zastanowienia się. Przecież to pytanie nie należało do pytań typowo sąsiedzkich, takich jak: czy pożyczy pan szklankę cukru? Wkopałem się, całkowicie. Chyba mój sąsiad nie wydawał się być tym pytaniem speszony, chociaż w najmniejszym stopniu.
     Widziałem, jak patrzy na mnie i nie przestaje się uśmiechać w podobny sposób. Jego cała postawa wyrażała bezgraniczne szczęście. Wydawało mi się, że trochę mu zazdroszczę. Nigdy nie byłem tak szczęśliwy jak on.
     - Tak. Bo jestem zakochany - odpowiedział od razu, takim tonem głosu, jakby to była rzecz zupełnie oczywista.
     Nie byłem zaskoczony tą odpowiedzią; wiedziałem, że ich miłość była prawdziwa.
     Winda zatrzymała się na naszym piętrze. Wyszedłem, żegnając się z nim serdecznie.
     Od zawsze marzyłem o takiej miłości. Pragnąłem być kiedyś tak mocno zakochanym, by nie widzieć świata poza drugą osobą.
     Kilka dni później właśnie ten sąsiad zaprosił mnie na kawę. Postanowiłem skorzystać z zaproszenia, chciałem poznać bliżej moich sąsiadów zza ściany. Wydawali się być niezwykle miłą parą.
     Usiadłem przy stole. Thomas zaczął przygotowywać kawę, natomiast Bradley wyciągnął z szafki rurki z kremem.

sobota, 11 października 2014

Uprowadzona

Anthony Murray przyglądał się kobiecie, której życie zależało od niego. Mógł je zrujnować, ale ona mogła mu odpłacić tym samym.
Melissa Morris była wyjątkowo piękna. Wyglądała olśniewająco w śnieżnobiałej sukni ślubnej, którą miała na sobie. Siedziała bez ruchu, a wokół niej krzątał się tłumek kobiet. Tony wyregulował lornetkę, aby lepiej widzieć. Melissa była zmysłowo zbudowana - bliska ideału. Promienie słońca rozświetlały jej blond włosy i dodawały złotego blasku.
Anthony rozmyślał co mógłby robić z taką kobietą w łóżku. Chciał ją mieć, zbadać każdy kawałek jej ciała i choć nie miał co do tego wątpliwości - sprawdzić czy reszta dorównuje urodą jej twarzy. Tak, zdecydowanie chciał zobaczyć ją nago. Znał ten typ kobiet. W łóżku potrafiły być boginiami seksu z niespożytą energią.
Jedyną wadą Melissy było to, że się sprzedała. Zmusiła go tym do działania, bo nie pozwoli, aby związała się z Dorianem McLevis’em.
- Tony.
Szept, który usłyszał za plecami przywrócił go do rzeczywistości. Zacisnął pięści, a usta ułożył w cienką kreskę. Nigdy nie zdarzyło mu się, aby kobieta zawładnęła jego myślami do tego stopnia, aby zapomniał, jaki ma cel. Przez wszystkie lata od kiedy został dowódcą Królewskich Sił Specjalnych, żadna nie zawróciła mu w głowie do tego stopnia. Anthony spojrzał po raz ostatni na kobietę. Jej uroda była wielkim kłopotem, ale teraz musi skupić się na zadaniu.
Schował lornetkę i myślał o przeszkodach, jakie ma do pokonania. Dziesięciu strażników. Sześciu przed budynkiem, dwóch przed kaplicą i dwóch niedaleko sypialni Melissy. Powolnym ruchem spojrzał na zegarek i gestem dał znak mężczyznom, którzy mu towarzyszyli. Zaczną akcję za piętnaście minut.
Anthony próbował przypomnieć sobie twarz kobiety Morrisów. Była podobna do maski - bez uczuć i emocji. Oczy miała spuszczone. Anthony zauważył delikatne drżenie jej warg. Zdenerwowanie? Wzruszenie? Raczej nie. To do Melissy nie podobne. Modlitwa dziękczynna? Bardzo prawdopodobne.
Uśmiechnął się. Modlitwa nic tu nie pomoże. Za chwilę zostanie uprowadzona. Ten dzień nie zakończy się tak jak sobie zaplanowała.
- Już czas - powiedział Tony. - Ta kobieta nie może poślubić Doriana McLevis’a. Musimy zrobić wszystko, aby do tego nie dopuścić.

Anthony nie czekał na odpowiedź, tylko ruszył przed siebie. Mógł polegać na swoich ludziach i ufać im. Postąpi źle, ale robi to z konieczności. Ze szczerych i szlachetnych pobudek porwie innemu mężczyźnie pannę młodą.


                Melissa siedziała cicho, wokół panował chaos. Jedynym jej marzeniem było, aby zdarzył się cud. Chciała, aby ktoś przyszedł jej z pomocą, aby ten koszmar się skończył. Chciała uciszyć jazgoczące kobiety, chciała zostać sama, aby pomyśleć i uspokoić się trochę. Gdyby stawka nie była nie była tak wysoka, uciekłaby. Tak bardzo nie chciała tego ślubu…
                Wszystko działo się tak szybko. Ostatnie tygodnie były pasmem nieszczęść i niepowodzeń. Melissa nie protestowała, choć jedynymi rzeczami jakie słyszała były ciągłe polecenia. Nie miała czasu na protesty. Poddała się. Zrobiła to, ponieważ  nie miała wyboru.
                - Księżniczko Melisso. Musi pani iść do kaplicy. Już czas.
                - Nie jestem księżniczką.
                - Wasza Wysokość…
                Kobieta posłała Melisie smutne spojrzenie. Lady Ellie znała jej sytuację i  współczuła młodej kobiecie.
                Melissa była bliska płaczu. Bała się, nie mogła zapanować nad drżeniem warg. W jej oczach zalśniły łzy, ale nie pozwoliła im płynąć. Zebrała się w sobie na chwilę i wypowiedziała jedną prośbę.
                - Chciałabym zostać przez chwilę sama.
                - To niemożliwe.
                Słyszała to tak często. Przymknęła na chwilę powieki, wzięła głęboki oddech, a tłumiony szloch wstrząsnął jej ramionami. Jednak nawet teraz nie płakała. Musiała wyglądać pięknie. Idealnie, bo on tego oczekiwał. Jej przyszły… mąż. Melissa pokręciła przecząco głową. To nie może być prawda. Dorian - jej największe przekleństwo. Za chwilę zostaną złączeni na zawsze. Nie będzie odwrotu. Spojrzała stanowczo na Ellie.
                - Muszę zostać sama.
                - Jego Wysokość wydał rozkaz. Jasno z niego wynika, że nie możemy opuścić Pani ani na chwilę.
                - Potrzebuję chwili samotności. Jestem pewna, że mój przyszły mąż - wypowiedziała to słowo z wielkim trudem - pozwoliłby mi na to.
                Ellie rozejrzała się spłoszona. Ta kobieta wszędzie widziała podstęp. Melissa natomiast zauważyła, że odnosi małą przewagę nad służącą.
                - Tylko pięć minut. Strażnik będzie czuwał.
                Służąca nie była przekonana do tego pomysłu, ale nie chciała narażać się na nieprzyjemności. Jeżeli Melissa mówiła, że Jego Wysokość by się zgodził, to pomimo wydania rozkazu, pewnie pozwoliłby na to małe ustępstwo.
                - Ale tylko pięć minut.
                Ellie wraz z innymi kobietami opuściła pokój Melissy.
                Przyszła panna młoda cieszyła się, ale tylko przez chwilę… Bo tak naprawdę, co mogła zrobić przez pięć minut? Wstała i powolnym krokiem skierowała się na balkon. Przesunęła po poręczy i zapatrzyła się w roztaczający krajobraz. Kilka godzin wcześniej padał deszcz. Teraz świeciło słońce. Tęcza połyskiwała żywymi kolorami. Melissa spojrzała na nią smutno. Przypomniało jej się, jak kiedyś jej mama opowiadała, że na końcu tęczy znajdzie swoje szczęście. Teraz jest już na to za późno. Strażnik stał kilka kroków za Melissą i pilnował jej. Czuła jego obecność. Mężczyzna nie zadawał pytań, był cicho i to sprawiło, że w przeciwieństwie do rozgadanych kobiet jego osoba nie była uciążliwa. Melissa starała się uspokoić. Szukała jakiegokolwiek wyjścia.
                Wszystko zaczęło się od listu, który otrzymała. Było w nim zapisane błaganie o pomoc. Musiała pomóc Nancy. W kopercie był bilet. Bez zastanowienia wsiadła w samolot. Nie wiedziała, że na miejscu zostanie zmuszona do ślubu i wplątana w rozgrywki polityczne. Teraz musi poślubić Doriana, aby pomóc matce.
                - Już czas.
                Tym razem Melissa wiedziała, że nie ucieknie przed przeznaczeniem. Wolnym ruchem odwróciła się do strażnika. Dzieliła ich niewielka odległość. Cisza panująca w pomieszczeniu została przerwana świstem strzału. Strażnik osunął się na ziemię. Melissa zaskoczona spojrzała w stronę drzwi. Niewiele ujrzała, ponieważ w tej samej chwili silna ręka napastnika objęła ją w pasie. Drugą zasłaniał jej usta, aby nie krzyczała.
                Melissa przez chwilę była zdezorientowana i pozostała bez ruchu. Dała się nieść nieznanemu mężczyźnie. Kierowali się w stronę drzwi. Po chwili oprzytomniała na tyle, że zaczęła się wyrywać i kopać. Zawsze celnie, ale na mężczyźnie nie robiło to wielkiego wrażenia. Wyprowadził ją na dwór. Nie zwalniając uścisku skierowali się w stronę samochodu. Wyszła z niego kobieta w sukni, która przypomniała tą Melissy. Włosy też miała podobnie ułożone. Przez chwilę obie panie mierzyły się wzrokiem.
                - Obiecaj, że nie będziesz krzyczeć.
                Szept przy uchu należał do mężczyzny, który ją uprowadził. Mel nieznacznie kiwnęła głową. Anthony lekko zaskoczony jej uległością pomału przesuwał dłoń w dół. Zatrzymał ją chwilę na brodzie kobiety, a gdy ta nie wydała z siebie nawet najmniejszego pisknięcia, dołożył rękę do tej, która trzymała ją w pasie. Głowę położył na ramieniu kobiety i nie spiesząc z wyjaśnieniami zaciągnął się słodkim różanym zapachem jej perfum. Melissa spięła się i próbowała wyrwać, ale bezskutecznie.
                - Nic z tego księżniczko.
                - O co chodzi? Dlaczego?
                Melissa zadawała pytania. Była przestraszona.
                - To moja siostra. Pójdzie za ciebie do kaplicy. A ty pojedziesz ze mną. I nie próbuj uciekać, bo spotka cię za to kara.
                - Nadal nie rozumiem…
                - Nie musisz… Masz robić to co ci każę. A ty - Anthony spojrzał na siostrę z miłością - nie musisz tego robić.
                - Wiem, ale mam powody. Idę zanim zauważą jej zniknięcie.
                Melissa przez chwilę patrzyła za kobietą, która pewnym krokiem szła do kaplicy. Cała sytuacja była tak dziwna, że zapragnęła aby uciec.
                - Więc zostaliśmy sami księżniczko. Mam dla ciebie pewną propozycję. Jeżeli obiecasz, że nie uciekniesz, to cię puszczę.
                - Dobrze.
                Melissa poczuła, że ucisk się zwalnia. Oderwała się od mężczyzny, jakby parzył, zrobiła jeden krok do przodu i spojrzała w jego twarz. Zielone oczy dodawały mu tajemniczości. Mocno zarysowana szczęka była symbolem męskości, którą niewątpliwie posiadał. Patrzyła na niego z zainteresowaniem, ale po chwili rzuciła się biegiem do ucieczki. Anthony wiedział, że kobieta nie odpuści i będzie próbowała swoich sił w bieganiu, wyjął z furgonetki torbę i pobiegł za księżniczką. Zdawał sobie sprawę, że nie mają wiele czasu na wyjazd z księstwa Doriana. Melissa biegła ile sił w nogach, straciła trochę czasu na początku, ponieważ biegła w szpilkach, później pozbyła się butów i przyspieszyła. Anthony po kilku sekundach dogonił uciekinierkę i złapał ją w pasie powodując kontrolowany upadek. Mężczyzna przyjął na siebie impet uderzenia. Spojrzał w twarz Melissy.
                - Nieładnie księżniczko. Zrozum wreszcie, że jesteś pionkiem w grze, która cię nie dotyczy. Muszę cię usunąć z tej rozgrywki.
                W tym momencie serce Melissy zatrzymało się na chwilę. Usunąć oznacza…?
                - Chcesz mnie zabić?
                Mężczyzna parsknął śmiechem. Coraz bardziej podobała mu się uciekająca księżniczka.
                - Nie chcę cię zabić. Myślę, że słowo uprowadzić lepiej odda istotę sprawy. Ale teraz mamy inny problem.
                - Jaki?
                Mel próbowała opanować drżenie głosu, ale nie udało jej się to. Patrzyła pytająco w oczy Tonego.
                - Twoja suknia ślubna. Zdejmij ją.
                - Nie mogę, nie chcę.
                - Za bardzo zwraca uwagę. Nie targuj się. Mam tu coś zastępczego.
                Anthony otworzył torbę i wyjął z niej zwykłą koszulkę, bluzę z kapturem i dżinsy.
                - Zdejmij.
                - Nie mogę. Zamek się zaciął.
                Ledwo dosłyszalny szept Melissy wywołał nikły uśmiech na twarzy mężczyzny. Nie mając lepszego pomysłu chwycił materiał sukni i rozdarł go. Po lesie rozległ się odgłos rozdzieranej tkaniny. Melissa ciągle leżąc skrzyżowała ręce na piersiach. Miała stanik, ale nie chciała żeby obcy mężczyzna widział ją w samej bieliźnie.
                - Zadowolony jesteś?
                - Raczej zdegustowany. To była konieczność. Przebierz się.
                Podał Melissie wcześniej wyjęte rzeczy i ukradkiem patrzył jak w pośpiechu zakłada ubrania. Gdy skończyła spojrzała na niego obrażonym wzrokiem i wysoko uniosła głowę. Stała dumnie wyprostowana, choć na jej policzki wypłynął zdradziecki rumieniec.
                - Taka ładna i się obraża…
                Anthony podszedł do Melissy i popchnął ją lekko tak, że plecami była oparta o drzewo. Tony przywarł do niej, co spowodowało, że kora wbiła się boleśnie w plecy kobiety. Syknęła, ale mężczyzna nie odsunął się ani na milimetr. Zaczął ją całować. Początkowo Mel była bierna i nie podejmowała gry. Z czasem sama wyszła mu naprzeciw i chętnie odpowiadała na pieszczotę z rosnącym podekscytowaniem. Jeszcze żaden mężczyzna nie wyzwolił w niej tyle emocji. Anthony był doświadczony, to odróżniało go od jej poprzednich partnerów. Wprawny język doprowadzał ją do obłędu. Ciepłe usta działały na nią i koiły. A ręce, które jakimś cudem znalazły sobie miejsce pomiędzy ciasno splecionymi ciałami ciągnęły do granic wytrzymałości.
                Tony przerwał pocałunek, choć przyszło mu to z trudem i pociągnął kobietę w stronę furgonetki. Po chwili otworzył tylne drzwi i wepchnął ją do środka. Sam zajął miejsce za kierownicą. Melissa usłyszała dziwny dźwięk i zobaczyła jak wysuwają się blokady w samochodzie. W tym samym czasie mężczyzna wyregulował lusterko i zauważył pytające spojrzenie księżniczki.
                - Ostrożności nigdy dość. Już próbowałaś mi uciec.
                Odpalił silnik. Droga, którą jechali nie była przyjemna. Kręta, wyboista. Melissa bała się, że będzie miała siniaki od tego rajdu. Wolała przemilczeć też to, że kilka razy omal nie spadła z siedzenia na podłogę.
                - Muszę wracać. On ma moją mamę.
                - Mogłabyś już przestać udawać, że ci na niej zależy… Przecież oboje wiemy, że chodzi ci o koronę.
                Zabolało, ale nie dała po sobie tego poznać.
                - Mylisz się. Moja…
                - Naruszyłaś równowagę polityczną mojego kraju.
                - Nie obchodzi mnie polityka.
                - Za to sława i pieniądze owszem.
                Melissa wiedziała, że z tym upartym facetem nie wygra, więc zmieniła temat.
                - Gdzie jesteśmy?
                - W Cobisie.
                Niestety, ale nic jej to nie powiedziało. Samochód się zatrzymał.
                - Dlaczego tu?
                Nie otrzymała odpowiedzi. Zauważyła, że Anthony szuka czegoś w kieszeni, po chwili wyjął klucze. Bez słowa skierował się w stronę domu. Melissa niepewnie poszła za nim. Rozglądała się uważnie. Domek był duży, biały. Po wejściu do środka nie odczuła przepychu ani bogactwa. Urządzony był raczej skromnie. Jadalnia, kuchnia, salon i biblioteczka - to były pomieszczenia, które zauważyła po wejściu.          
                - Chcesz coś zjeść?
                - Nie, dziękuję. Nie jestem głodna.
                - W takim razie pokażę ci twój pokój. Chodź.
                Stanęła przed drzwiami i delikatnie nacisnęła klamkę. Jej sypialnia była przestronna, łóżko duże. Skierowała się w jego stronę i usiadła na krawędzi. Nadal nie mieściło jej się to w głowie. Jak to możliwe.. Przecież jest zwykłą agentką nieruchomości, a nie księżniczką. Szybkim krokiem wyszła z pokoju i przeszła do kuchni. Miała nadzieję, że spotka tam Anthonego. Nie pomyliła się, siedział przy stole i jadł chleb.
                - Jednak zgłodniałaś?   
                - Nawet nie wiem jak masz na imię.
                - Racja. Anthony.
                - Więc Anthony.. Ja nie jestem księżniczką. Jakiś facet ma moją mamę. Muszę jej pomóc. Rozumiesz? Wypuść mnie.
                - Niestety jest to niemożliwe, księżniczko. - Celowo zaakcentował ostatni wyraz. - Twoja matka wyszła za ówczesnego króla mojego kraju. Później wyjechała, oczywiście po rozwodzie z twoim ojcem. On już nie żyje a z tego wynika, że jesteś jedyną dziedziczką.
                - Ale ja nie chcę nią być.
                - Biedna… Opowiem ci coś. Usiądź - ręką wskazał krzesło stojące naprzeciw. - Mój kraj od zawsze był podzielony. Na początku na cztery części. Później na dwie północną i południową. Północną włada McLevis, południowa jest twoja. Jeżeli byście się pobrali całość przeszła by we władanie tego pasożyta. Nie pozwolę na to!
                - I będziesz mnie tu trzymał?
                - Tak. Do Wielkiego Plebiscytu. Muszę mieć pewność, że on nie wygra.
                - Więc ile tu będę? Moja mama nie ma czasu.
                - Wybory odbędą się za dwa miesiące.
                - Nie mogę tu tyle zostać.
                Melissa poczuła strach. Matka nigdy nie mówiła jej o ojcu. Nawet nie napisała w liście co ją czeka po przyjeździe do tego kraju. Nie wiedziała, że będzie zmuszona do ślubu. Chciało jej się płakać. Do tego jeszcze ten Anthony, którego widok działał na nią tak mocno. Czuła rosnące pożądanie, gdy był blisko. Nie chciała tego uczucia.
                - Przez najbliższy czas to będzie twój dom. Przyzwyczaj się do tej myśli. - Anthony wrócił do jedzenia, uważał rozmowę za zakończoną. Melissa wróciła do swojego pokoju. Po chwili zorientowała się, że na szczęście jest on połączony z łazienką. Weszła do niej i odetchnęła z ulgą, bo w środku było pełne wyposażenie. Wzięła prysznic i w szlafroku wyszła do sypialni. Położyła się na łóżku i patrzyła w sufit. Piętnaście minut później drzwi pokoju otworzyły się i pokazał się w nich Anthony. Zachowywał się swobodnie.
                - Co ty robisz? - zapytała Melissa, gdy zamknął pokój na klucz.
                - Idę się wykąpać. A później będziemy spać. - Odpowiedział swobodnie i skierował się w stronę łazienki.
                - Ale gdzie ty będziesz spał? - spytała z lekką irytacją.
                - W swoim łóżku. - spojrzał wymownie na Melissę.
                - Ale tu jest tylko jedno.
                - Ono jest moje. A ty będziesz spała ze mną w jednym łóżku. - Patrzył z satysfakcją jak źrenice księżniczki robią się coraz większe. - Powiedziałem, że to twój pokój, ale cóż.. tak wyszło, że on jest nasz. Nie pozwolę, abyś mi uciekła.
                - Nie będę z tobą spać.
                - Będziesz ze mną spać. Ale nic więcej, będziemy leżeć koło siebie, ot co. No i będę cię mocno trzymał, gdybyś jednak próbowała ucieczki. I oczywiście jestem do twojej dyspozycji gdybyś chciała czegoś więcej.
                Melissa z niepokojem leżała na łóżku i słuchała równomiernego szumu wody. Zesztywniała, gdy zrobiło się cicho. Anthony wyszedł i spojrzał na zwiniętą w kłębek kobietę. Uśmiechnął się pod nosem i położył po swojej stronie. W tym momencie Melissa wyskoczyła z łóżka.
                - To bez sensu.
                - Nie będę z tobą spać.
                - Chodź tu. - Odsunął kołdrę i przejechał dłonią po jeszcze ciepłym miejscu. - Nie bój się. Oboje jesteśmy zmęczeni. Musimy odpocząć.
                Melissa podeszła do łóżka. Była senna i choć nie chciała spać w jednym łóżku z Tonym, jak nazywała go w myślach, zwinęła się w kłębek na skraju łóżka. Anthony objął ją w pasie i przysunął do siebie. Czuł jak jej ciało się spina, ale po kilkunastu minutach usłyszał jej miarowy oddech. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień, pomyślał. Jednocześnie ubolewał, że taka bliskość z księżniczką zapewni mu bezsenną noc.


                Melissa obudziła się słysząc przytłumioną rozmowę. Rozejrzała się po pokoju i spostrzegła, że Tony siedzi na fotelu naprzeciw łóżka. Rozmawiał przez telefon, jego twarz była spięta. Gdy skończył, spojrzał na księżniczkę twardym wzrokiem.
                - Ubieraj się - rzucił szybko. - Ludzie McLevis’a nas wytropili. Musimy uciekać.
                Nie trzeba było jej dwa razy powtarzać. Zerwała się z łóżka i w pośpiechu nakładała ubrania. Nie zwracała większej uwagi na mężczyznę, ale on choć przyszło mu to z trudem nie patrzył na Mel. Pokusa była silna, ale chciał zdobyć jej zaufanie. Nie udałoby mu się to gdyby bezczelnie się na nią gapił.
                W samochodzie księżniczka poruszyła temat, który ją intrygował od czasu uprowadzenia. Anthony przez chwilę milczał.
                - Oczywiście, że się o nią martwię. To moja sistra - odpowiedział i posłał Melissie ukradkowe spojrzenie.
                - A jeżeli Dorian coś jej zrobi?
                - Nie sądzę. Nic by nie zyskał tym krokiem.
                - Kontaktowałeś się z nią?
                Anthony odetchnął i ze świstem wypuścił powietrze.
                - Dzwoniłem, ale nie odbiera.
                Kobieta zamyśliła się. Patrzyła przez okno na mijany krajobraz. Żałowała, że wszystko tak się potoczyło. Była zdana na łaskę Anthonego. Nie znała miejsca, po którym Tony poruszał się z niebywałą lekkością i biegłością. Dla niej wszystko było nowe, pierwsze.
                Nie zwracała uwagi na czas, jaki zajęła im podróż. Zatrzymali się przed dużo mniejszym domkiem, gdy słońce przekraczało horyzont. Melissa wysiadła pierwsza i patrzyła się na wstające słońce. Magiczny widok. Do rzeczywistości przywołało ją szarpnięcie za rękę. Syknęła cicho i bez słowa udała się do domku.
                - Idź się odśwież. Tam jest łazienka - wskazał drzwi z prawej strony. - Ja w tym czasie zrobię śniadanie.
                Poszła bez protestów. Po pierwsze i tak nic by nie dały. Po drugie, chciała się umyć. Zdziwiło ją to, że domy, do których się udają są zawsze w pełni przygotowane i gotowe do mieszkania. Weszła pod prysznic i zaczęła rozmyślać o matce. Cały czas martwiła się o nią. Nie wiedziała jaki wpływ na jej sytuację będzie miała ta ucieczka. Jak może się zemścić McLevis?
                - W końcu wyszłaś. Zjedz coś, później musimy jechać w dalszą podróż.
                - Do innego domu?
                - Może… Jestem osobą znaną w tych stronach i łatwo się dowiedzieć, gdzie jesteśmy. Musimy często zmieniać położenie, aby dzisiejsza sytuacja się nie powtórzyła. Ludzie Doriana nie mogą nas wytropić. Mam kilka kryjówek. I jak zawsze plan B. Ale wolałbym go nie wprowadzać w życie. To ostateczność, księżniczko.
                - A moja mama? Czy myślisz, że to uprowadzenie, które on weźmie za ucieczkę…
                - Nic jej nie zrobi - nie dał jej dokończyć. - Jestem tego pewny. To by nie było po jego myśli. Już sam fakt, że chciał cię zmusić do ślubu szantażem, przetrzymując twoją matkę, działa na jego niekorzyść. Gdyby ludzie się o tym dowiedzieli…
                - Anthony, czy to oznacza, że będziemy uciekali przez dwa miesiące? Aż do wyborów? Moja mama nie ma tyle czasu. Tony.. proszę. Musimy ją uwolnić.
                Anthony okrążył stół i przykucnął przed krzesłem, na którym siedziała Melissa. Przekręcił ją tak, żeby widzieć jej twarz. Wziął jej drobne dłonie w swoje i przyłożył sobie do twarzy.
                - Przykro mi, księżniczko. Nie dopuszczę, aby przez wasz ślub on doszedł do władzy nad całym państwem.
                Wstał i pociągnął Melissę za sobą. Złożył na jej słodkich ustach gorący pocałunek. Nie opierała się. Anthony czuł, jak jej ciało drży, wiedział że mógłby ją mieć tu i teraz. Melissa poddała się mu całkowicie, nie umiała się oprzeć temu dziwnemu uczuciu, które w niej wyzwalał. A może nie chciała?
                Tony resztą silnej woli odsunął się od Mel. Czuł zapach jej skóry, owocowy szampon do włosów, słyszał ciche jęki wydostające się z jej ust, doprowadzały go do szaleństwa. Kręciło mu się w głowie, ale teraz…
                - Musimy jechać - zaczął co spotkało się z cichym protestem Melissy. Kolana jej zmiękły i tylko z pomocą Anthonego była w stanie utrzymać równowagę. - Ciii - przejechał palcem po czerwonych i nabrzmiałych od pocałunku ustach. Spojrzał w jej oczy i wyczytał w nich niemą prośbę, ale teraz nie mógł jej spełnić. Pocałował ją ostatni raz w usta, które nadal były lekko rozchylone i prawie biegnąc pociągnął Melissę do samochodu.
                Przez całą drogę nie zamienili ani słowa. Księżniczka była zajęta swoimi myślami. Tym razem nie zajmowała ich matka, tylko Anthony. Zdumiewające, co takiego ten mężczyzna posiada? Jak to możliwe, że za każdym razem kiedy ją całuje zapomina o całym świecie? Obrazy dookoła rozmazują się i liczy się tylko on.
                W pewnym momencie samochodem szarpnęło, a zaskoczona Melissa boleśnie uderzyła się o drzwi furgonetki. Spojrzała przestraszona na Tonego, ale mężczyzna skupiony był na drodze. Jego twarz miała zacięty wyraz. Zwinnie manewrował pomiędzy uliczkami. Mel nie chciała go rozpraszać, spojrzała w lusterko wsteczne i zobaczyła dwa czarne land rovery. Jechały w bliskiej odległości, miały przyciemniane szyby. Nie miała wątpliwości, że to Dorian ich nasłał. Byli coraz bliżej, serce Melissy biło coraz szybciej. Spostrzegła, że z samochodu, który jechał jako pierwszy przez okno ktoś się wychyla. Nie znała go, ale zmroził ją widok pistoletu maszynowego, który trzymał w ręce. Krzyknęła, gdy usłyszała pierwszy strzał. Później padły kolejne, Melissa skuliła się i ześlizgnęła na podłogę. Anthony przyspieszył, o ile było to możliwe. Nadal nic nie mówił.
                Tony zarejestrował ruch w samochodzie i domyślił się, co się stało. Ta kobieta, wychowana w spokoju, nigdy nie była świadkiem strzelaniny. Teraz była przyczyną całego zamieszania. Mógł podejrzewać, że przestraszyli ją do granic możliwości. Świadczyło o tym chociaż to, że płakała na podłodze rozpędzonego samochodu z kolanami podciągniętymi pod brodę. Anthony chciał ją zapewnić, że nic jej nie grozi, bo furgonetka jest kuloodporna, ale usłyszał znajomy dźwięk helikopterów. To jego ludzie. Teraz na pewno uda mu się szybko zgubić niechcianych łowców. Zaczęli ostrzał z powietrza. Tony z uśmiechem patrzył jak kierowca pierwszego samochodu traci nad nim kontrolę i zjeżdża do rowu. Z drugim autem było trochę więcej problemu, ale i ten po pewnym czasie zatrzymał się. Spod maski samochodu wydobywał się dym.
                Anthony skręcił w prawą uliczkę i z piskiem opon odjechał. Przez całą drogę mówił spokojnym głosem do Melissy, ale kobieta nie dała się namówić na opuszczenie bezpiecznego schronienia.
                Zatrzymał furgonetkę przed trzecim już domem. Nie był to jego kolejny cel, ponieważ chciał jechać bardziej na południe, ale nie miał wyjścia. Po tej nieudanej obławie musiał jechać jak najdalej. Podszedł do drzwi od strony pasażera. Otworzył je i wyciągnął rękę w stronę Melissy. Ta jednak zaczęła kręcić głową i powtarzając w kółko „nie, nie” odsunęła się w głąb pojazdu.
                - Nie zostawię cię tutaj.. Księżniczko. Ja cię… - ugryzł się w język i podziękował sobie w myślach za refleks. - Proszę. Na razie nic nam nie grozi. Nie bój się.
                - Nie, nie.. - powtarzała jak mantrę. Anthony zrozumiał, że po dobroci nic nie osiągnie. Wszedł do samochodu i wziął Melissę na ręce. Kobieta zaczęła się szarpać. Krzyczała, kopała, ale on nic sobie z tego nie robił. Wiedział za to, że jest bardzo zdenerwowana. I przerażona. To wyzwoliło z niej siłę, o którą by jej nie podejrzewał.
                - Idziemy do domu. - Szepnął cicho. Przeniósł ją przez ogród, który odurzał zapachem świeżych kwiatów.
                Dopiero w salonie postawił Melissę na podłogę. Kobieta zaczęła okładać go pięściami. Pozwalał jej na to. Nie uchylił się od żadnego ciosu. Po pewnym czasie księżniczka opadła z sił i z cichym szlochem oparła głowę na jego piersi. Anthony objął ją delikatnie i rozkoszował się zapachem jej włosów. Melissa słuchała spokojnego, równego bicia serca Tonego. Jego spokój zaczął ją napełniać. Nie umiała powstrzymać łez, które niezmienionym tempem wydobywały się z jej oczu. Oddychała spokojnie. Powoli odsunęła się od Tonego.
                - Już dobrze. - Zapewniła i otarła łzy. Wychodziło jej to dość nieskładnie, Tony patrzył na nią z nieskrywaną lubością. Wyglądała jak mała, zagubiona dziewczynka. Podszedł do niej i pocałował ją. Scałował też łzy, które ponownie nie wypłynęły. Znowu poddała się.
                - Musimy porozmawiać.
                - O czym? - zapytała lekko oszołomiona.
                - O naszym ślubie.
                - Naszym czym…?
                - Pomyśl, McLevis nie da ci spokoju, dopóki będziesz sama. Ślub ze mną może rozwiązać wiele problemów.
                - A skąd pewność, że ja cię chcę?
                - Widzę jak na mnie reagujesz. Może nie ma miłości, ale jest pożądanie.
                - I myślisz, że tak po prostu się zgodzę?
                - A wolisz może Doriana? Za kilka miesięcy będziesz mogła poślubić kogo zechcesz.
                - Z was dwóch wolę ciebie, ale…
                - Nie chciałbym cię zmuszać, tak jak on to zrobił, ale… Mamy mało czasu.
                - Ile?
                - Do jutra. Jutro w mieście będzie kapłan, który może udzielić nam sakramentu.
                Melissa wybuchnęła niepohamowanym śmiechem. Jak w ciągu kilku godzin ma zdecydować czy chce mieć męża. To jest taka dziwna gra. Zasady nie do pojęcia. Kto je wymyśla? Los? Życie? Niespodziewanie w głowie Melissy pojawił się pewien pomysł. Też mogła na tym coś zyskać.
                - Zgodzę się na ślub, ale pod warunkiem, że uwolnisz moją matkę.
                Anthony stał przez chwilę i udawał, że się zastanawia. Znał odpowiedź, jakiej udzieli. Nie spodziewał się, że pójdzie mu tak szybko. Nie pomyślałby, że Melissa się zgodzi.
                - Dobrze. Niech będzie. Wyjdziesz za mnie a ja uratuję twoją matkę.
                Szeroki uśmiech zagościł na twarzy Mel. Jednak pomoże swojej matce. Była tak szczęśliwa, że rzuciła się w objęcia przyszłego męża. Jakoś trudno było jej o nim tak myśleć. Pocałowała go w usta i zawstydzona swoją śmiałością, zarumieniła się i spuściła oczy. Anthony chwycił ją za brodę i zmusił aby na niego spojrzała. Zobaczyła w jego oczach coś co sprawiło, że jej serce zaczęło szalony galop. Nie tylko pożądanie, ale i miłość? Czy tylko sobie wymyśla, bo to jest coś co chciałaby zobaczyć. Chwila. Stop. Jak to? Czy zakochała się w tym przystojnym mężczyźnie? Kiedy? Jak mogła przegapić ten moment. Potrzebowała kogoś, kto będzie się nią opiekował, a Tony jej to dawał. Przez te kilka tygodni pokazał jej, że umie poradzić sobie w wielu sytuacjach i nie zrobi nic czego ona by nie chciała. Do tego jak on ją całuje to nic innego nie ma znaczenia. Choćby się waliło i paliło nie była w stanie przerwać tej słodkiej pieszczoty. Jego zapach, taki męski. Oszałamiający. Głos niski, głęboki, zawsze pewny. Teraz sobie uświadomiła, że wpadła. I nie ma już dla niej ratunku.
                - Gdzie idziemy?
                Jej ochrypły głos zadziałał na niego. Przyspieszył kroku i skręcił do sypialni. Przywarł do Melissy ustami, jego niecierpliwe ręce znalazły się pod jej koszulką. Znaczyły palące ślady na skórze. Z jej ust wydobywały się ciche jęki. Tony był zadowolony z tak żywej reakcji. Długo czekał na ten moment. Żeby ją zdobyć i sprawić, że będzie jego. Zdjął jej koszulkę, zimne powietrze owiało rozpaloną skórę Melissy i trochę ją otrzeźwiło.
                - Przestań - powiedziała słabym głosem. Tony widział, że wiele ją to kosztowało. Jego też, ale nie chciał jej wziąć przemocą. Odsunął się.
                - Dlaczego?
                - Boję się.. Nigdy z nikim nie przekroczyłam tej granicy.
                Nie był zdziwiony tym wyznaniem. Zaskoczyła go tylko ta bezpośredniość. Musi zrobić coś, żeby nie mogła mu się oprzeć jutro. Będzie jego żoną i chciałby korzystać z tego w pełni.


                Ceremonia przebiegała bez zakłóceń. Melissa nie była zdenerwowana. Oszołomiona - to słowo bardziej by pasowało. Gdyby ktoś ją zapytał jak wyglądał jej ślub, nie umiałaby mu powiedzieć nic. Nawet najmniejszego szczegółu. Cały czas patrzyła na usta Anthonego, jak wymawiał słowa przysięgi, nie docierał do niej ich większy sens. Szumiało jej w głowie i niewiele słyszała. O trzeźwym myśleniu nie było mowy. Zauroczona nie dbała o to co dzieje się wokół.
                Tony zadbał, aby w dniu ślubu Melissa wyglądała pięknie. Na mieście szukał sukni. Robił to w czapce i okularach przeciwsłonecznych, by go nie rozpoznano, kupił też obrączki. Z platyny. Jako dowódca Królewskich Sił Specjalnych zarabiał nieźle i nie zamierzał oszczędzać. Jego garnitur też nie był tani. Jednak efekt końcowy był wart wszystkich starań. Melissa wyglądała cudownie w białej sukni. Gdy zobaczył ją pierwszy raz zabrakło mu tchu. Piękna. Zmysłowa. Kobieca. Wyjątkowa. Jego.
                W domu nawet nie próbował udawać, że odpuści w sprawach łóżkowych. Wiedział, że Mel potrzebuje tylko impulsu.
                - Chciałbym ci przypomnieć, że jesteś moją żoną - zaakcentował ostatni wyraz. - Chciałbym korzystać z całego pakietu należącego się mężowi. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko - uniósł prawą brew i patrzył na Melissę zadziornym wzrokiem.
                - Ależ oczywiście, że nie. - Uśmiechnęła się słodko. Chyba aż za słodko. W głowie Tonego zapaliła się lampka ostrzegawcza.
                Tymczasem Melissa podeszła do zdezorientowanego mężczyzny. Pocałowała go i popchnęła w stronę łózka. Spodobało jej się to, że przez chwilę mogła przejąć inicjatywę. Do momentu, w którym nie opuści jej pewność siebie. Usiadła na kolanach Tonego i całowała go zachłannie.
                Anthony zaskoczony jej inicjatywą poddawał się wszystkiemu co robiła. Sprawiło mu to przyjemność, dlatego ograniczał się tylko do zataczania kółek na plecach kobiety. Nie chciał się spieszyć, chciał ją rozpalić i doprowadzić do granicy, z której nie będzie już odwrotu. Żeby sama chciała i nie uciekła, tak jak ostatnio.
                Melissa czuła jak zatacza drobne kręgi na jej plecach. Przez jej ciało przebiegały przyjemne dreszcze, potęgując przyjemne doznania. W pewnym momencie poczuła jak odpina zamek sukni. Delikatnie badał skórę jej pleców, zaczął przejmować kontrolę nad ich grą. Z pocałunkami zszedł na szyję i na przemian z całowaniem, kąsał ją i lizał. Z lubością przysłuchiwał się cichemu pojękiwaniu Melissy. Wolnym ruchem zdjął jej suknię z ramion, poczuł, że lekko się spięła. Anthony chciał zmienić pozycję i położył Mel na plecach. Chciał, żeby widziała jak się rozbiera. Zdjął marynarkę i powoli rozpinał guziki koszuli. Zauważył, że kobieta, jego żona, przygryzła dolną wargę. Wiedział, że wystarczyłoby jedno jej słowo i przestałby. Jednak chyba nic takiego się nie stanie, uśmiechnął się uspokajająco i położył na Melissie. Całował, drażnił, ściągnął jej suknię do końca.
                Melissa źle się czuła widząc, że tak dużo materiału ich dzieli. Postanowiła zaufać Tonemu, choć był moment, w którym chciała się wycofać. Ściągnęła spodnie męża i patrzyła na jego muskularne ciało. Dotykała go śmiało i cieszyła ją każda jego reakcja, jęk, sapnięcie.
                Tony oszalały z pożądania, czuł, że nie wytrzyma długo dlatego pozbawił ich bielizny. Całował piersi Melissy i drażnił.
                Zaszłam tak daleko, pomyślała i nie patrząc na protesty przyciągnęła Tonego do siebie. Nie pozwoliła mu się odsunąć, a on kilkoma ruchami wydobył z jej piersi niekontrolowany krzyk rozkoszy.
                Tony obudził się w środku nocy i mruknął niezadowolony, ponieważ chciał przytulić Melissę, a nie było jej w łóżku. Przetarł oczy i poszedł zobaczyć, gdzie poszła. Znalazł ją na tarasie przed domem. Uśmiechnęła się do Tonego. Jej twarz rozjaśniał blask księżyca. Miała narzucony na siebie tylko koc, Anthony był nagi. Mel odchyliła jedną stronę i wykonała zapraszający gest. Mąż miał jednak inny pomysł i zdjął jej koc z ramion. Później uniósł ją i wszedł jednym ruchem. Kochali się na tarasie, wolno i zmysłowo.


                - To nie jest dobry pomysł, abyś poszła tam ze mną. Nie chcę cię narażać na niebezpieczeństwo.
                Tony próbował zniechęcić Melissę. Chciał iść po jej matkę sam. Uważał, że bez kobiety u boku zrobi to szybciej. Sam też będzie się czuł bardziej komfortowo. Przygotowywał się do wyprawy od kilku dni. Miał potrzebny sprzęt oraz plan zamku Doriana. Dostarczył mu go jeden z jego podwładnych. Przyglądał mu się dokładnie i po wskazówkach Mel ustalił położenie jej matki. Znajdowała się niedaleko wieży północnej, w małej celi.
                - Idę z tobą. Tu chodzi o moją matkę. Ona może być przestraszona, a jak mnie zobaczy, będzie wiedziała, że jest bezpieczna i otrzyma od nas pomoc. Muszę jechać z tobą. I obojętnie jakich argumentów użyjesz, pojadę. To jest moje ostatnie zdanie.
                - Żono, to bardzo nieładnie tak się upierać.
                - Pojadę z tobą, albo sama. Wybieraj.
                Anthony zobaczył na twarzy kobiety determinację pomieszaną z zaciekłością. Bardzo nie podobał mu się pomysł, aby ją zabierać. Nie wiedział, co może go czekać na miejscu. Jakie pułapki są w zamku, a nie zostały naniesione na plan. Naprawdę nie chciał jej narażać. A ten upór…
                - Dobrze, ale będziesz robiła, to co ci powiem.
                Nie był szczęśliwy, że musiał ustąpić. Wiedział jednak, że Mel była gotowa wprowadzić swój plan w życie. To mogłoby ściągnąć na nich kłopoty.
                Melissa uśmiechnęła się i z zadowoleniem wsiadła do samochodu. Cieszyła się, że zobaczy mamę. Martwiła się o nią, nie wiedziała jak potraktował ją Dorian po jej uprowadzeniu. Obiecał, że każde jej zachowanie, które nie będzie zgodne z jego oczekiwaniami zostanie ukarane. Wszelkie konsekwencje jej zachowania poniesie matka. Melissa gdyby tylko mogła pospieszyłaby Anthonego, chciała żeby jechał szybciej. Wierciła się niecierpliwie w siedzeniu, zadrżała lekko, gdy zobaczyła nikły zarys zamku. Bała się, ale była też podekscytowana. To jej pierwsza akcja ratunkowa. I tak bardzo ważna. Tony zatrzymał samochód w tym samym miejscu,co ostatnio gdy porywał Mel, niedaleko lasu. Kobieta bezbłędnie rozpoznała położenie.
                Skierowali się do kaplicy. Z niej było bezpośrednie przejście do zamku.
                - A co z twoją siostrą? Odezwała się? - Pytanie zadała szeptem. Cały czas szła za Tonym i nie wykonywała gwałtownych ruchów.
                - Tak. Jest w naszym rodzinnym domu. Nic jej nie jest.
                Tony pociągnął Mel za rękę. Nie zdążyła mu odpowiedzieć. Podszedł do jednej ze ścian i dotknął czegoś. Po chwili było słychać odgłos upadającego przedmiotu.
                - To podstęp.
                Po chwili Anthony sprawdził jeszcze kilka systemów antywłamaniowych i wiedział, że znaleźli się w pułapce. Ktoś wiedział o ich przybyciu. Wszystkie zabezpieczenia były wykonane w bardzo prymitywny sposób, nie były przeszkodą.
                - Musimy wracać.
                Chciał pociągnąć Melissę, lecz kobieta zaparła się.
                - Nie pójdę bez matki. Obiecałeś. - Spojrzała pewnie w oczy męża. Zobaczyła w nich troskę, niepokój i miłość. Poczuła ciepło w okolicy serca, ale nie miała zamiaru odpuścić.
                - Dobrze. Chodź.
                Co ta kobieta z nim robi. Doskonale wiedział na jakie szaleństwo się porywją, jednak nie potrafił jej odmówić.
                - Przypomnij sobie czy dobrze idziemy - spytał. Wolał się upewnić, a Mel była w pałacu przez jakiś czas. Liczył na nią. Po chwili wyprzedziła go i skręciła w prawo. Zatrzymała się przy starych, drewnianych drzwiach. - Jesteś pewna, że to te?
                - Tak, na pewno.
                Tony poszukał czegoś w małym plecaku, który wziął ze sobą, po chwili drzwi ustąpiły. Melissa wbiegła do pomieszczenia i przytuliła się do matki. Anthony też wszedł do celi. Patrzył przez chwilę na kobiety, chciał im powiedzieć, że czas na przytulanie będą miały w samochodzie.
Usłyszał za plecami szelest, odwrócił się. Drzwi zastąpiło kilkunastu wielkich pomagierów Doriana. Mierzył się z nimi na spojrzenia. Pierwszy cios spadł na niego niespodziewanie. Anthony nawet się nie skrzywił, ale poczuł siłę uderzenia. Nie bronił się, bo nie chciał narażać kobiet. Strażnicy widząc jego bierną reakcję chwycili go pod ręce i wyprowadzili. To samo zrobili z Melissą i jej matką.
Cała trójka stanęła przed Dorianem. Jego twarz wykrzywił grymas uśmiechu.
- Ciesze się, że przyszliście. - Zaczął. - Wasz podstęp, prawie się udał. Kobieta, z którą spałem nie była tobą, księżniczko. - Uważnie obserwował  reakcje kobiet i Anthonego. Twarz mężczyzny stężała. Zaczął się szarpać, Dorian uśmiechnął się zwycięsko, to oznaczało, że Tony znał kobietę, która przyszła za Melissę.
- Nie mogłeś… - Anthony szarpiąc się z trudem łapał oddech. Jak on śmiał dotknąć jego siostrę?
- Spokojnie. I tak uciekła. A mi zależy na niej. - Podszedł do Melissy i zakręcił sobie kosmyk jej włosów na palcu. Bała się go, zobaczył to w jej oczach. Podobało mu się to.
- Jej nie zdobędziesz. Ona jest moją żoną. Jesteśmy małżeństwem słyszysz?! - Wykrzyknął Tony. Zobaczył jak na twarzy Doriana pojawia się brzydki grymas.
- Więc tak to załatwiliście? A może ktoś mi zdradzi z kim się ożeniłem? Jestem trochę ciekawy.
- Nigdy - syknął Anthony.
- Strasznie bojowo jesteś nastawiony.. A wiesz, że mogę cię zamknąć w więzieniu? To jest moja ziemia.
- Byłem na to przygotowany. - Odpowiedział Tony i puścił McLevis’owi oczko. Wiedział, że tym go zdenerwuje, ale jego położenie było tak złe, że nie bał się konsekwencji. Dorian udawał, że nie zauważył gestu.
- A czy ktoś może potwierdzić, że zawarliście związek małżeński?
- Tak. Możesz zobaczyć obrączki. Papiery są w kościele głównym. Jesteśmy pełnoprawnym małżeństwem.
Nie było to po myśli Doriana. Myślał, że to tylko żart i nadal będzie mógł snuć plany o zjednoczeniu państwa pod jego koroną, ale w takim razie…
- Wypuśćcie ich.
Melissa spojrzała zdezorientowana na Anthonego, ale on też nie rozumiał za wiele. Wzruszył ramionami. Nie wiedział co mógłby odpowiedzieć. Poczuł jak ręce trzymające go w uścisku, puszczają. Mel podeszła do Tonego i przytuliła się do niego.
W samochodzie kobiety dużo rozmawiały. Księżniczka dowiedziała się, że jej matka przyjechała tu w poszukiwaniu starej miłości, którą nie był ojciec Melissy. Kobieta kilkanaście razy przepraszała córkę za to całe zamieszanie. Tłumaczyła, że nie wiedziała nic o ślubnym szantażu. Dorian obiecał, że pomoże jej odnaleźć dawną miłość. Jednak matka była jakoś zamieszana w tą sprawę, bo to ona powiedziała Dorianowi, że Mel zostanie dziedziczką. To musiało go pobudzić do wymyślenia tego planu. Jednak nie winiła matki za całą sytuację. W końcu ona znalazła swoje szczęście u boku Anthonego. W innych okolicznościach nie mieliby okazji, aby się spotkać.
            - Spełnij swoje marzenia, mamo. Pomożemy ci go odnaleźć.


                Melissa patrzyła na ciągle świecący się ekran telefonu Tonego. Zostawił go na stole. Po śniadaniu wyszedł na chwilę z zamku. Mel nie chciała być wścibska, ale kobieca ciekawość wygrała. Otworzyła jedną wiadomość. Zmroziła ją jej treść.
Kocham cię. Jesteś najważniejszym mężczyzną w moim życiu.
                Poczuła jak łzy zbierają się jej pod powiekami. Nie spojrzała na nadawcę, tylko odrzuciła telefon i wybiegła z domu. Nie mogła uwieżyć w to, że Tony mógłby ją zdradzić. Dlaczego? Z kim? Kiedy przestała mu wystarczać. Nigdy nie odczuwała, że czegoś mu brakuje. On też nic nie mówił.
                Tymczasem Anthony wrócił do zamku. Kupił Melissie złoty łańcuszek z otwieranym serduszkiem, gdzie mogła włożyć zdjęcia bliskich jej osób. Wszedł do kuchni i zobaczył swój telefon na podłodze. Melissy nie było. Spojrzał na wyświetlacz i przeczytał wiadomość. Uśmiechnął się i w jednej chwili wszystko zrozumiał.
                Zobaczył ją na ławce w parku. Melissa zawsze chodziła tam, jak miała problem i chciała być sama. Usiadł obok żony i otoczył ją ramieniem.
                - Wiesz, że to nieładnie czytać wiadomości, które nie są przeznaczone dla ciebie? - Zaczął zanim zdążyła zareagować. Melissa podniosła wzrok na Tonego, w jej oczach błyszczały łzy.
                - No tak - uśmiechnęła się smutno. - Nie wiedziałabym, że mnie zdradzasz. I mógłbyś to robić bezkarnie. Dobrze, że chocaż moja mama jest szczęśliwa.
                - Nie zdradzam cię, księżniczko.
                - Widzałam tą wiadomość. Dla kogoś innego też jesteś najważniejszy. Nie musisz kłamać.
                - Tak. Dla mojej siostry. To od niej.
                Melissa spojrzała na Anthonego zaskoczona. Nie odsunęła się od niego, gdy ją pocałował. Oddała pocałunek.
                Tego ranka w malowniczym państwie Melissy i Anthonego padał deszcz. Teraz świeciło słońce. A nad głowami zakochanych utworzyła się tęcza - symbol szczęścia. 

sobota, 4 października 2014

Rewolwer

     Lufa rewolweru skierowana wprost na mnie. Kąciki moich ust pomalowanych na krwistoczerwony kolor niespiesznie wędrują ku górze. Jestem twardą kobietą, mówię sobie w myślach. Nigdy nie pozwolę sobie na to, aby ktoś przejął nade mną kontrolę. Czuję się jak pani wszechświata; nie robię sobie nic z wymierzanej broni w moim kierunku. Mój oddech jest spokojny, chociaż czuję odrobinę adrenaliny krążącej w moich żyłach. A mój uśmiech nadal wyraża bezgraniczną pewność siebie. Jestem kuloodporna. Nieśmiertelna. Mocna i nie do zwyciężenia. Swój wzrok przenoszę na gniewne oczy mężczyzny. Patrzę na niego i posyłam tym razem uśmiech pełen kpiny.
     Tak naprawdę jestem zwykłą i słabą kobietą. Ten mężczyzna mógłby zrobić ze mną wszystko. Jednak najważniejsze jest to, aby nie dać mu tego do zrozumienia.
     Widzę, jak jego dłoń nieznacznie drży pod wpływem mojego spojrzenia. Triumfuję w myślach, gdyż jego wahanie to początkowa namiastka mojego zwycięstwa. Wbijam w niego swój stalowo szary wzrok, a moje tęczówki są niczym srebrne i błyszczące ostrza sztyletów, kierowane prosto w jego postawną osobę.
     Czuć w powietrzu atmosferę niepewności. To zastanawiające; przecież to on ma broń, a ja jestem jedynie marnym celem. Dlaczego miałby być niepewny swojej wygranej?
     Nie spuszczam z niego wzroku. Jedynym dźwiękiem jest moje przyspieszone bicie serca i jego spokojny oddech. O tym, że nieprzerwanie upływa czas świadczy tylko miarowe tykanie zegara powieszonego na ścianie.
     - Czego ode mnie oczekujesz? - Z moich ust padają te słowa, burząc tym samym niezmąconą ciszę pomiędzy nami. Jestem niezwykle spokojna i pewna siebie, pomimo całej sytuacji. Mężczyzna nadal kieruje rewolwer w moją stronę.
     - Chciałbym tylko, abyś opowiedziała mi historię. Podobno jesteś w tym dobra.
     Nie czuję zaskoczenia spowodowanego nietypową prośbą. Uśmiecham się tylko z zadowoleniem. I zaczynam mówić, nie zwracając uwagi na groźne oczko lufy, która jest we mnie wymierzona.
     - W niewielkim pomieszczeniu znajdują się dwie osoby. Jest to mężczyzna, który kieruje swój pistolet w stronę bezbronnej kobiety. Między nimi panuje cisza mącona jedynie jednostajnym tykaniem zegara. Mężczyzna prosi kobietę, aby opowiedziała mu historię. Ta zaczyna mówić, kiedy nagle słychać pukanie do drzwi...
     Niespodziewanie słyszymy dwukrotne pukanie do drzwi. Zauważam, że mężczyzna jest skołowany, chociaż z pewnością uznaje pukanie za zwykły zbieg okoliczności.
     - Otwórz. I spław go, ktokolwiek to będzie! - mówi mężczyzna, nadal unosząc rewolwer w moją stronę.
     Ja kieruję się w stronę drzwi, stukając o podłogę swoimi obcasami. Otwieram, a moim oczom ukazuje się... listonosz.
     - Dzień dobry. Polecony do pani.
     Dziękuję tylko i podpisuję kwitek. Ręka, w której trzymam długopis, nie drży.
     - Czy mógłbym napić się u pani kawy? Dzisiejsza pogoda nie należy do najładniejszych -  prosi mnie listonosz, uśmiechając się do mnie i sięgając powoli dłonią w kierunku wnętrza swojej torby.
     - Nie wydaje mi się, żeby to... - Moją wypowiedź przerwał widok spluwy, którą trzyma w dłoni listonosz.
     Bez dalszych słów kolejny, uzbrojony mężczyzna wchodzi do mojego mieszkania. Podchodzi do mężczyzny i kieruje broń w moją stronę.
     - Opowiadaj! - rzuca nagle listonosz.
     - I tym razem bez jakiegoś pukania do drzwi - dodaje pierwszy mężczyzna, nadal niestrudzenie wymierzając we mnie pistolet.
     Unoszę bezbronnie dłonie w górę, mając przy tym rozbawiony uśmieszek. Podchodzę potem do barku i sięgam po cienkiego papierosa. Zapalam go i zaciągam się jego dymem. Pomiędzy nami panuje cisza; słychać jedynie tykający zegar. Zaczynam swoją opowieść.
     - W niewielkim pomieszczeniu znajdują się trzy osoby. Są to dwaj mężczyźni, którzy kierują swoje rewolwery w stronę bezbronnej kobiety. Ona zapala cienkiego papierosa i zaciąga się, rozkoszując się jego smakiem. Między ludźmi panuje cisza mącona jedynie jednostajnym tykaniem zegara. Mężczyźni proszą kobietę, aby opowiedziała im historię. Ta zaczyna mówić, kiedy nagle słychać pukanie do drzwi...
     - Miało nie być pukania do drzwi! -  huka pierwszy mężczyzna, patrząc na mnie tak, jakby chciał mnie zabić wzrokiem zamiast po prostu zastrzelić.
     I nagle słyszymy pukanie do drzwi. O cholera.
     - Nie waż się kogokolwiek wpuszczać - mruczy groźnie listonosz.
     Ruszam do drzwi, śmiejąc się melodyjnie pod nosem. Czuję na sobie skierowane spluwy w moją stronę, jednak nie dbam o to. Otwieram i widzę kolejnego mężczyznę.
     - Witam panią. Jestem z gazowni. Chciałem sprawdzić szczelność instalacji gazowej w pani mieszkaniu.
    Bez najmniejszego wahania i przekraczając wszelkie bariery ostrożności pozwalam, aby ten mężczyzna przekroczył próg mojego domu.
     Pan z gazowni zatrzymuje się nagle i również wyciąga z kurtki swoją broń.
     Świetnie. Trzy rewolwery skierowane na mnie. Ponownie wsuwam papierosa do ust, by się zaciągnąć. Wypuszczam po chwili dym, niedowierzając w tą całą sytuację.
     - Proszę opowiedzieć... - zaczyna pan z gazowni, a ja mu przerywam.
     - W porządku! W niewielkim pomieszczeniu znajdują się cztery osoby...
     - Nie. Masz kontynuować, rozumiesz?! Bez żadnego, cholernego pukania do drzwi! - ryczy pierwszy mężczyzna.
     - Obawiam się, że nie znam zakończenia tej historii... - przyznaję z nieznaną mi dotąd skruchą.
     Słyszę charakterystyczne dźwięki trzech po kolei odbezpieczanych rewolwerów.