sobota, 20 września 2014

Rozdział 23 [+18]

     Nadszedł późny wieczór. Słońce już dawno zniknęło za horyzontem, pozostawiając za sobą na niebie delikatny, różowy odcień chmur. Teraz zaczynał się zmrok, a spoglądając w górę można było dostrzec pięknie błyszczące gwiazdy i blady sierp księżyca. Szłam przed siebie, trzymając dłoń mojego Nicka. Nocna bryza rozczesywała moje jasne włosy, tworząc w ten sposób wyszukaną i misterną fryzurę. Wiatr rozwiewał również moją czerwoną sukienkę, którą tak uwielbiał Nick. Na plaży pozostali nieliczni, którzy również postanowili udać się na spacer. Spojrzałam w bok, na mojego mężczyznę. Uśmiechał się do mnie. W tym uśmiechu mogłam dostrzec niewypowiedzianą obietnicę przyjemności tego wieczoru. I nie tylko. Jednocześnie Nick posiadał uśmiech niegrzecznego chłopca, jak i uprzejmego mężczyzny. Zaskakujące i zapierające dech połączenie...
     Szczerze mówiąc byłam już bardzo zmęczona; dzisiejszy dzień jednak zaliczyłabym do udanych. Spędziliśmy dużo czasu na plaży, a potem poszliśmy do pobliskiego klubu. Uwielbiałam tańczyć z Nickiem. Doskonale spisywał się na parkiecie przy wolniejszych kawałkach, jak i świetnie tańczył, kiedy brzmiały energiczne piosenki.
     Kochałam go. Był dla mnie idealny, najlepszy, najwspanialszy. Czułam się przy nim swobodnie i dobrze się bawiłam. Potrafił mnie rozśmieszyć, a również w czymś doradzić. Troszczył się o mnie i byłam dla niego najważniejszą kobietą. Czułam się również kochana. Łączyła nas nie tylko miłość, ale i przyjaźń. To najważniejsze. I ważne było również to, że wiedział o tym, iż nie leciałam na jego kasę. Fakt, on zafundował w sporej mierze nasze wakacje. Nie chciałam na początku się zgodzić, jednak przekonał mnie tym, że będzie tylko dla mnie na ten czas. I jak tu odmówić?
     Znaleźliśmy się w naszym pokoju hotelowym.
     - Nie jesteś zmęczona, kochanie? Może się położysz? - zapytał, posyłając mi delikatny, chłopięcy uśmiech.
     Uwielbiałam go.
     - Chętnie, ale pod warunkiem, że z tobą - odparłam, a na moich ustach pojawił się kuszący uśmiech. Usłyszałam jego śmiech i rozbawione spojrzenie jasnych, stalowych oczu. Nick miał na sobie białą koszulę, która nie była do końca zapięta i niebieskie dżinsy. Widziałam, jak te spodnie opinają zmysłowo jego wąskie biodra.
     Mmm, gdyby tak przesunąć dłonią po niedługich włoskach na jego torsie. Sunąć niecierpliwymi palcami po jego brzuchu i zatrzymać się na kuszącej twardości w jego spodniach.
     Nick widząc moje rozmarzone spojrzenie uśmiechnął się tylko i zrobił krok w moją stronę, aby jak najbardziej zminimalizować odległość między nami. Pochylił się w moją stronę, a jego odurzająco przyjemny zapach mnie owionął.
     - Sprawię, że poczujesz się piękna - wyszeptał mi prosto do ucha, składając zaraz mały pocałunek na moim uchu. Mimowolnie schowałam szyję, unosząc ramiona i chichocząc przy tym. Nick odsunął się ode mnie i  chwycił w dłoń schłodzone białe wino oraz dwa kieliszki. Nalał trunek, zerkając w moją stronę.
     - Chcesz, abym była łatwiejsza tej nocy? - zapytałam sarkastycznym tonem głosu. Skrzyżowałam ręce na piersiach i przechyliłam głowę na bok, w zaintrygowaniu. Wyszło mi to dość komicznie.
     - Mówią, że kobieta upita białym winem wygląda naprawdę kusząco - zamruczał, podając mi kieliszek.
     Niedobry, no!
     - I chciałeś to sprawdzić, prawda?
     Uśmiechnął się do mnie tak mocno, że aż zmrużył przy tym swoje powieki. Ja wzięłam kilka łyków trunku, spoglądałam jak Nick zmierzał wolnym krokiem w kierunku fotela, na którym potem usiadł.
     On zamierza teraz oglądać mecz?
     - Chodź do mnie... - rzucił i zwilżył koniuszkiem języka swoje pełne wargi. Zmarszczył przy tym swoje brwi, a cały efekt był wręcz piorunujący. Podeszłam do niego jak zahipnotyzowana.
     - ...opowiem ci, co robi się z tak seksownie wyglądającą kobietą - dodał, po czym jednym ruchem klepnął dłonią o swoje kolana. Nie spuszczał ze mnie wzroku, czułam jakby przenikał mnie nim na wskroś. Pragnął mnie, a ja pragnęłam jego. Tutaj i teraz.
     Zagryzłam swoją dolną wargę, czując jak na moich policzkach pojawiają się rumieńce. Odłożyłam kieliszek i spełniłam jego polecenie. Usiadłam na jego kolanach bokiem w jego stronę. Najwidoczniej mój pomysł nie spodobał mu się za bardzo, więc chwycił mnie mocno za biodra i przesunął tak, że siedziałam do niego tyłem. Ten ruch był raptowny i niespodziewany. Odetchnęłam głośno, czując jak Nick odsłania mój kark i odchyla moje jasne włosy na bok. Zaraz potem odcisnął wargi na mojej skórze w tym miejscu. Wywołał w ten sposób przyjemne ciarki na plecach.
     - Posłuchaj... - wyszeptał do mnie zmysłowo, by zaraz potem chwycić delikatnie w zęby płatek mojego ucha. Spojrzałam na jego dłonie, które położył na moich biodrach. Zaczął wędrować nimi dalej, dotykał przez czerwony materiał sukienki moje uda.
     Mój oddech przyspieszył i zrobił się płytszy.
     -... to będzie bardzo niegrzeczna historia - powiedział po krótkiej chwili, a ja poczułam jego ciepły oddech na swojej skórze.
     Jego duże i silne dłonie przesuwały się wolno i niespiesznie po moich udach. Zawędrował nimi w stronę wewnętrznej ich części, by chwycić je mocno i rozsunąć śmiało moje nogi. Z moich nieznacznie rozchylonych ust wyrwał się stłumiony jęk.
     Chwyciłam jego ręce, kierując je w stronę mojej kobiecości, jednak wyrwał dłonie z mojego uścisku. Widział, że niecierpliwiłam się, a ja prawie usłyszałam jego zawadiacki uśmieszek.
     - Nie spiesz się, skarbie - poprosił zmysłowym półszeptem i musnął dolną wargą moją szyję. Poruszyłam biodrami, ocierając tym samym pośladkami o jego krocze.
     Serce gubiło rytm, a oddech stawał się coraz bardziej nierównomierny.
     - Co ty ze mną wyprawiasz... - wyszeptałam, zaraz potem zagryzając swoje usta. Po niedługiej chwili jego dłoń przesunęła się wolno po materiale mojej bielizny, dotykając najwrażliwszych miejsc.
     Ach, jestem u granic wytrzymałości!
     - Nie jest ci za twardo? - zapytał, kiedy poczułam na pośladkach znajomy ucisk.
     - Idealnie... - powiedziałam szeptem, robiąc okrężne ruchy swoimi biodrami i wiercąc się przez chwilę na jego kolanach. Odwróciłam się nieznacznie do Nicka, aby sięgnąć jego słodkich ust. Zostawiłam na jego wargach drobne muśnięcie, jednocześnie ocierałam się o niego.
     On był niesamowity. Zwykłym dotykiem potrafił wywołać u mnie ogień. Jego szept natomiast działał na mnie w niekontrolowany sposób.
      Widziałam, jak Nick odsuwa ode mnie swoje wargi i z cichym zawodem odczułam, jak cofa dłoń. Włożył dwa palce do swoich ust, symulując obciąganie i pozostawiając na nich ślinę.
      Zadrżałam przyjmując rozkoszną pieszczotę jego dłoni. Wyszłam mu naprzeciw, napierając biodrami w przód i odchylając mimowolnie głowę do tyłu.
     - Och, tak... - jęknęłam cicho.
     Jednak w tej chwili zadzwonił telefon.
     Cholera!
     - Przepraszam, Adrienne. Muszę odebrać - powiedział Nick, chociaż również nie był zadowolony z tego, że ktoś nam przeszkadza.
     - Nie odbieraj. Obiecałeś... - pisnęłam zawiedzionym tonem głosu.
     Nick miał być tylko dla mnie, prawda?
     Wstałam ze zrezygnowaniem z jego kolan, poprawiając sukienkę. Nick również wstał, by sięgnąć po komórkę, która nadal dzwoniła. Chwyciłam jego koszulę w dłoni i spojrzałam w jego oczy.
     - Będę na ciebie czekała. W łóżku... Naga.
     Nick odebrał telefon z przepraszającym uśmiechem i poszedł na taras. Nie słuchałam jednak jego rozmowy, tylko poszłam się odświeżyć do łazienki.
     Kiedy wróciłam, mężczyzna nadal rozmawiał. Wyglądało na to, że kłócił się z kimś. Z cichym westchnieniem położyłam się na łóżku, trzymając w dłoni kieliszek z winem. Nie pozostało mi nic innego niż czekanie na Nick'a.
     Mój facet zjawił się, gdy ja miałam już pusty kieliszek. Widziałam, że jego oczy zapłonęły zajmując miejsce zmartwionemu spojrzeniu.
     - Co się dzieje? - zapytałam nieco zaniepokojona. Podszedł do mnie bez słowa i usiadł na łóżku. Uśmiechał się do mnie tak, jak ja najbardziej uwielbiałam i przyłożył palec do moich ust.
     - Ćśśś.. - Bez zbędnych pytań założył mi maskę na oczy. Domyśliłam się,  że zamknięcie oczu spotęguje doznania.
     Zapowiadał się niezwykły wieczór. Pełen wrażeń...
     Tego, co później poczułam, nie da się wyrazić słowami. Nick był wszędzie. Pieścił każdy centymetr mojego ciała. Czułam jego usta na szyi i dekolcie, jego palce ślizgały się we mnie, a potem jego zwinny język dawał mi niewyobrażalną przyjemność. Nick wzniecał płomień pożądania, kiedy rozkosznie mnie wypełniał całym sobą. Nie mogłam go zobaczyć, ale doskonale rejestrowałam każdy jego ruch. Mocniejsze pchnięcie czy muśnięcie warg.
     Jego dotyk tak czule mnie obejmował, że miałam wrażenie rozpływania się. Słyszałam jego płytki oddech, który ochładzał moją wilgotną od potu skórę. Wznosiłam się trzy metry nad niebem krzycząc jego imię. Unosiłam się w błogostanie, całkowicie oddając się jemu. Nick doskonale potrafił doprowadzać mnie do wyżyn przyjemności.

~*~
     Nadszedł poranek następnego dnia. Otworzyłam swoje oczy i odnalazłam wzrokiem mojego faceta. Kiedy spał wyglądał jeszcze bardziej niewinnie i  chłopięco. Uśmiechnęłam się do niego i złożyłam drobny pocałunek w kąciku jego ust, po czym wstałam i skierowałam się w stronę łazienki. Przejrzałam się w lustrze, lecz to, co zobaczyłam wytrąciło mnie z równowagi.
     Na moim dekolcie i piersiach znalazły się liczne i sporych rozmiarów, ciemniejsze plamki. Nick zrobił mi malinki!
     - Nick?! Co to ma znaczyć? - ruszyłam z krzykiem w kierunku śpiącego chłopaka.
     - Co się dzieje? - Nick zaczął przecierać oczy i po chwili spojrzał na mnie.
     - Dlaczego to zrobiłeś? Teraz nie będę mogła się normalnie opalać!
     Przegiął na całej linii.
     - Właśnie o to mi chodzi - odpowiedział i odwrócił się na drugi bok.

sobota, 13 września 2014

Ostatnie marzenie

Dla nich czas zatrzymał się w momencie, gdy pierwszy raz spojrzeli sobie w oczy. Skończyła się niepewność, a zaczęło się uczucie.
Brzmi całkiem banalnie? Jak wiele historii miłosnych, prawda? Miłość od pierwszego wejrzenia. Do końca życia.
Ta historia będzie inna i nie zakończy się typowym dla romansów happy endem.


                - Ona umiera i nic nie da się na to poradzić - lekarz powtarzał powtarzał tą samą formułkę, sam nie wiedział który już raz. Starał się aby wyraz jego twarzy nie był znudzony. I nie, nie przeszkadzało mu to, że działa jak maszyna, ciągle mówi to samo. Schemat zawsze się powtarzał - każdy mówił, nie krzyczał, że ma coś zrobić. W końcu jest lekarzem, to jego zadanie. Obowiązuje go przysięga Hipokratesa. Przyjmował to wszystko, bo wiedział jak ciężko pożegnać osobę, którą się kocha, na zawsze.
                - Bianka… ona musi żyć! - Wykrzyknął około trzydziestoletni mężczyzna. Gwałtownie wstał i przewrócił krzesło. Po gabinecie rozległ się huk upadającego mebla. Oddech mężczyzny był szybki, założył ręce na kark i zaczął krążyć po pomieszczeniu.
                - Przykro mi. Wiem, że jest panu ciężko pogodzić się z tą myślą  - głos lekarza był nadal spokojny. Do takich sytuacji też się przyzwyczaił. Przewracające się krzesła nie były w stanie go przestraszyć ani wyprowadzić z równowagi.
                - A skąd pan to może wiedzieć?! Ja ją kocham.
                Policzki Pierre zostały ozdobione dwoma stróżkami łez. Mężczyzna płakał jak dziecko. Stał się bezbronny, bezsilny i podatny na ciosy z zewnątrz. Udawał twardego, lecz gdy życie powaliło go w najmniej oczekiwanym momencie, przestał.
                - Teraz nareszcie mieliśmy być szczęśliwi.
                Pierre powiedział to z wyrzutem. Niezdarnie otarł łzy i wzdrygnął się gdy poczuł rękę lekarza na swoim ramieniu. Wiedział, że ten gest oznacza współczucie i jedność w bólu. Jednak nie to poczuł. Narastała w nim irytacja potęgowana niemocą i niemym wyrzutem - dlaczego do cholery Bianka?!


                - Boisz się?
                Od momentu, w którym Bianka oznajmiła swojej rodzicielce, że udało jej się znaleźć wymarzoną kawalerkę, w mieście oddalonym od jej rodzinnego o 200 kilometrów, to było jedyne pytanie, jakie od niej słyszała. Matka puszczała wszelkie uwagi o tym, że dziewczyna tam pracuje od roku, mimo uszu. Ciągle narzekała i wynajdywała powody, dla których jej dwudziestosześcioletnia córka nie powinna się usamodzielnić.
                Nawet teraz, gdy do samochodu przewozowego dwóch silnych mężczyzn wnosiło ostatnie kartony.
                - Nie mamo. Wręcz przeciwnie, ciesze się.
                Na potwierdzenie swoich słów Bianka uśmiechnęła się szeroko, ukazując dwa rzędy białych zębów.
                W tym momencie na podjazd wyszedł ojciec dziewczyny. W prawej ręce trzymał czerwoną maskotkę w kształcie pieska.
                - Mój przyjaciel z dzieciństwa - szepnęła Bianka i podeszła do ojca.
                Mężczyzna wyciągnął rękę i podał zabawkę córce.
                - Teraz, gdy ja nie mogę cię chronić, niech on to robi. Zawsze pomagał ci zasnąć…
                Bianka wzięła pieska i podniosła lewą brew. Była zdziwiona, że ojciec potrafi być sentymentalny. A może robi dramat na polecenie matki? Bez względu na wszystko, rzuciła mu się na szyję.
                Ojciec przytulił ją mocno, a dziewczyna poczuła się bezpiecznie. Do oczu napłynęły jej łzy, gdy pomyślała, że kończy pewien etap swojego życia i teraz będzie żyła na własny rachunek.
                - Zawsze możesz wrócić.
                Matka, która zauważyła co dzieje się z Bianką, zaczęła działać. Może jeszcze uda się odwieść ją od tego szalonego pomysłu? Bo kto to widział, aby porządna panna z dobrego domu mieszkała sama i to tak daleko od rodziców. Jej poczochrana nie była w stanie ogarnąć tego faktu i dlatego korzystała z każdej nadarzającej się okazji do tego, aby córka zdezerterowała.
                - Dziękuję mamo.
Mówiąc to rozluźniła uścisk i wysunęła się z objęć ojca.
Podeszła do matki, objęła ją, a gdy chciała odejść, kobieta przytrzymała ją.
- Jeszcze chwila. W końcu nie wiadomo kiedy przyjedziesz znowu do domu, aby nas odwiedzić.
Bianka uśmiechnęła się do siebie i wzniosła żartobliwie oczy do nieba.
Wiedziała, że matka chce dla niej wszystkiego co najlepsze, ale nie musi jej aż tak ograniczać.
- Przyjadę. Przecież wiesz.
- Wiem czy nie wiem i tak się o ciebie martwię. To tak daleko. Co zrobisz jak będziesz potrzebowała pomocy? I to natychmiastowej?
Kobieta potrząsnęła Bianką, mocno trzymając ją za ramiona.
- Poradzę sobie. Naprawdę. Agnes, moja koleżanka z pracy mieszka w tym samym bloku. Teraz moje życie stanie się łatwiejsze.
Spojrzała hardo matce w oczy, bo nie chciała już ciągnąć tej rozmowy. Podjęła decyzję i była zdeterminowana, aby pojechać. Nawet bez błogosławieństwa rodzicielki.
- Dobrze już, dobrze.
Kobieta niechętnie puściła ramiona córki. Bianka przyjęła ten gest z cichym westchnieniem ulgi. Skierowała się w stronę samochodu. Dała znak mężczyźnie z przewozówki, że mogą ruszać.
Wsiadając do samochodu, spojrzała ostatni raz na rodziców. Ojciec objął matkę ramieniem. Ładnie razem wyglądali. Bianka pokiwała im, oboje wykonali ten sam gest w odpowiedzi.
Odpalając silnik poczuła się wolna. Uśmiechnęła się i z poczuciem dobrze podjętej decyzji pojechała przed siebie. Aby rozpocząć nowy rozdział życia.


                - Dobra zabawa nie musi długo trwać. We wszystkim trzeba zachować umiar.
                Te słowa Bianka zapamięta chyba na zawsze. Były kierowane do niej przez matkę.
                Kłóciły się o to bardzo często, ponieważ Bianka zaczęła w liceum chodzić na imprezy.
                Matka zarządziła, że dziewczyna musi wracać z nich o dwudziestej drugiej. I nie zamierzała zmieniać zdania. Uważała, że córka jest w głupim wieku, a wydaje się jej, że jest dorosła i wszystko jej wolno. Nieprawda. Dlatego Bianka nigdy nie dostawała za dużo swobody. Jako argumenty matka zawsze używała:
- papierosy
- narkotyki
- alkohol
- przygodny seks.
                Bianka przed każdym wyjściem musiała podawać adres, czasami odbierać telefon, a punktualnie o dwudziestej drugiej, czekała na nią przed klatką bądź domem koleżanki, matka.
                Młoda dziewczyna była zażenowana taką postawą swojej rodzicielki i miała do niej żal, o to że musi wyjść z imprezy, gdy ta się dopiero rozkręca.
                - Jeśli o mnie chodzi, to nie musisz nigdzie wychodzić.
                Tak matka kwitowała każde protesty Bianki.
                - Pamiętasz, jak na zabawie u jednej z twoich koleżanek byłaś jedyną osobą, która potrafiła utrzymać się na nogach? Nie było tam ani jednej dorosłej osoby. Po co miałabyś tam siedzieć, jak i tak było już po zabawie?
                - Ty mi nie ufasz…
                Szepnęła cicho Bianka i szybko mrugając powiekami, spuściła głowę. Nie chciała pokazać matce, że czuje się zraniona.
                - To nie o zaufanie chodzi. Jesteście jeszcze młodzi i ja się o ciebie martwię.
                To zdanie najczęściej kończyło rozmowę, ponieważ Bianka nie miała siły, aby przekonywać matkę o tym, że ona nie musi pić. Chciałaby zwyczajnie spędzić czas ze znajomymi, bez tej ciągłej, osaczającej kontroli.


                Westchnęła cicho na to wspomnienie i zaparkowała samochód przed starą, zabytkową kamienicą.
                Wysiadła z auta i szybkim krokiem podeszła do klatki, aby otworzyć drzwi mężczyznom, którzy przywieźli jej rzeczy.
                Gdy weszli do środka Bianka rozejrzała się po okolicy w poszukiwaniu czegoś, co będzie „trzymało” drzwi. Jej wzrok zatrzymał się na kamieniu. Podniosła go i podłożyła w taki sposób, że drzwi były cały czas otwarte. To ułatwi wszystkim pracę.
                Zadowolona otrzepała ręce i wbiegła na klatkę. Przeskakiwała co drugi schód, dlatego na „swoim” pierwszym piętrze znalazła się bardzo szybko.
                Odkluczyła drzwi i wpuściła czekających mężczyzn. Ci z ulgą odstawili kartony na podłogę.
                Pół godziny później, gdy została już sama, zaczęła się rozpakowywać. Miała tyle energii, że wieczorem wynosiła na śmietnikiem puste kartony po rzeczach.
                Układ mebli, który podała mężczyznom podobał się jej i przypominał pokój, który zajmowała w domu rodziców.
                Jedyne co zmieniła to położenie fotela. Z pod ściany przeciągnęła go blisko okna. Będzie więcej światła do czytania książek.
                Bianka była tak zajęta wypakowywaniem rzeczy, że zupełnie zapomniała o pustej lodówce.
                Jej żołądek sam o sobie przypomniał głośnym pomrukiem. Z lekkim niezadowoleniem spojrzała na zegarek - wskazywał dwudziestą trzydzieści. „Jest sobota więc może jakiś osiedlowy sklepik będzie jeszcze otwarty.” Pomyślała, gdy jej brzuch znowu wydał z siebie dźwięk.
                Szybko włożyła trampki i poszła po jedzenie.
                „Kto by pomyślał, że zwykłe kanapki z pomidorem mogą być takie smaczne.” Uśmiechnęła się z wyraźnym sarkazmem.
                Po skończonym posiłku, Bianka wzięła szybki prysznic i usnęła, gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki.


                Pierwsza noc w nowym mieszkaniu. Niektórzy wierzą w przesąd, że pierwszy sen jest proroczy. Hmm.. więc  plaża, drinki i on. Tylko jego twarz była niewyraźna. Czarne włosy delikatnie rozwiewał wiatr. Biała koszula była rozpięta, przez co było widać muskularne ciało. Idealne, symetryczne. Bianka z zadowoleniem mruknęła i przygryzła dolną wargę. Ale koniec z tymi marzeniami. Rzeczywistość teoretycznie nie wzywa, bo aktualnie faceta brak, dzieci brak, zwierząt brak, jęczącej matki brak. Ale szkoda marnować tak piękny dzień. Słońce już dawno w pełni, prześwitując przez liście drzew i nieśmiało zaglądając przez okno daje nadzieję na nowy początek i zachęca do wstania, choćby po to, aby udać się na spacer.
                Bianka przeciągnęła się i leniwie przeturlała się na skraj łóżka. Postawiła nogi na podłodze i po tym jak jej ciało przeszły dreszcze, po konfrontacji z zimną posadzką, na poważnie rozważyła powrót pod ciepłą kołdrę.
                W tym samym momencie spojrzała jeszcze raz przez okno i pomału wstała. Jednym skokiem znalazła się na cieplutkim, puchowym dywanie w kształcie elipsy. Znajdował się on dokładnie na środku pokoju. Następne susy pozwoliły znaleźć się Biance w łazience.
                Spojrzała w lustro i uśmiechnęła się na widok swojego odbicia. Wbrew pozorom nie wyglądała źle, a luźno spięty kok tylko dodawał jej uroku.
                Sięgnęła po szczoteczkę do zębów, ale zanim nałożyła pastę, udawała że jest piosenkarką i śpiewała swoje ulubione piosenki. Szczoteczka służyła za mikrofon. Niedługo w całym mieszkaniu można było usłyszeć wesoły śmiech. To zakończyło recital Bianki, która szczęśliwa do granic możliwości zajęła się poranną toaletą.
                Po śniadaniu wyszła na spacer. Znała okolicę, bo często przychodziła tu z Agnes. Znały się jeszcze ze studiów, ale ich znajomość zacieśniła się dopiero, gdy podjęły pracę w tej samej agencji reklamowej. I czasami Bianka zostawała u niej na noc, bo codzienne dojazdy do domu były męczące. Trzy godziny w jedną stronę, o ile nie było korków.
                Bianka właśnie przypomniała sobie, że nie poinformowała przyjaciółki, że już można ją odwiedzić, bo jest w całości rozpakowana i nie będzie wymuszała pomocy w dźwiganiu mebli (zresztą tym zajęli się mężczyźni, którzy przywieźli cały jej dobytek) ani upychaniu ciuchów do szafy. Jednym słowem jej mieszkanie jest bezpieczną strefą.
                Pogrążona w myślach nie słyszała nawoływań koleżanki. Agnes biegła za Bianką już kila metrów, bezskutecznie wołając jej imię.
                - Hej, śpiąca królewno!!
                Zrezygnowana podjęła ostatnią próbę. Agy wiedziała, że nie dogoni koleżanki, jeśli ta się nie zatrzyma. Przeszkadzały jej w tym wypchane torby, które trzymała w obu dłoniach.
                W tym momencie Bianka odwróciła się. Uśmiechnęła się na widok całej czerwonej twarzy koleżanki.
                - To twoja wina. Biegnę za tobą i cię wołam, a ty.. Ty sobie idziesz, jakbyś ogłuchła.
                Posłała Biance jedno z najbardziej oskarżycielskich spojrzeń na jakie było ją stać, jednak prawdą było, że ucieszyła się, że ją widzi i nie umiała się długo na nią gniewać. Zawsze jej przechodziło, gdy spojrzała w jej wielkie, błyszczące oczy.
                - Ale na swoje usprawiedliwienie powiem, że myślałam o tobie. Chciałam cię zaprosić dzisiaj.
                Agnes zrobiła złośliwą minę. Wiedziała, że Bianka wzięła urlop. Sama miała jeszcze kilka dni zaległego, więc..
                - Ploteczki - będą. Ale za to, że musiałam cię po parku gonić z ciężkimi torbami.. należy mi się więcej. Nie sądzisz?
                - To zależy co masz na myśli. Zaczynam się ciebie bać.
                - To dobrze. Wiesz, respekt musi być. Pomyślałam, że możemy iść dzisiaj do klubu.
                - A czy twój facet nie będzie miał nic przeciwko?
                - A czy ja mu zabraniam wychodzić z kolegami na piwo?
                Agy odpowiedziała pytaniem na pytanie. Bianka uśmiechnęła się. Razem, w imprezowych nastrojach wróciły do mieszkań.
                Bianka, która lubiła planować najbliższe rzeczy z wyprzedzeniem, oczami wyobraźni widziała siebie w małej czarnej. Lubiła taką klasykę, połączoną z elegancją. Włosy zostawi rozpuszczone. Oczy podkreśli cieniem, najlepiej szarym. To je optycznie powiększy. Odrobina tuszu. Szminka krwiście czerwona. Szpilki czarne, na platformie, ze złotymi wstawkami. Do tego złote kolczyki i kilka bransoletek na łańcuszku.
                Wszystkie części garderoby i biżuterię położyła na łóżku. Zadowolona z doboru rzeczy urządziła sobie mini SPA w domu. Najpierw maseczka, później paznokcie i kąpiel relaksacyjna z płatkami róż.
                Punktualnie o dwudziestej pierwszej Bianka czekała przed klatką na Agnes. Koleżanka przyszła z lekkim opóźnieniem. Zaczęła tłumaczyć, że to przez Marka, który nie umiał sobie zrobić kolacji. Wywróciła przy tym oczami i zaklinała, że męski ród bez kobiet nie dałby sobie rady.
                Klub znajdował się godzinę drogi od miejsca zamieszkania dziewczyn, więc skierowały się na parking.
                - Mój czy twój?
                Padło rzeczowe pytanie Agnes.
                - Obojętnie.
                - Nie pomagasz…
                - Weźmy mój.


                W klubie panował tłok, jak zwykle podczas zabawy ze znanym DJ-em. Dziewczyny krzyczały, a i mężczyźni nie byli gorsi. Część towarzystwa była już nieźle wstawiona. Prawie każdy trzymał szklankę z trunkiem w dłoni. Dużo osób tańczyło. Skąpo ubrane kelnerki roznosiły próbki drinków - Agnes wzięła jednego i ruszyła na parkiet, nie oglądając się na Biankę, która chyba tylko cudem dotarła do baru. Zajęła wolne krzesło i chciała zamówić coś bezalkoholowego do picia. W pewnym momencie poczuła na ręce jakąś lepką maź. Okazało się, że to nieznajomy mężczyzna celowo „pomalował” ją farbą fluorescencyjną.
                - Będziesz się kochanie świecić - zarechotał i uniósł się nad ziemię. Bianka zarejestrowała to i się zdziwiła. Chwilę później „latający pan” leżał gdzieś na podłodze.
                - Nie lubię ich. Narzucają się tylko i chleją - powiedział mężczyzna, w zbliżonym do Bianki wieku. Jego głos był opanowany i głęboki. Sprawił, że dziewczyna poczuła dziwne mrowienie. Spojrzała w jego oczy i jęknęła. Było w nich tyle uczuć - pożądanie, radość, żądza. Do tego były hipnotyzująco czarne. „Czy to ty jesteś tym mężczyzną z mojego snu?” pomyślała. Nie była w stanie oderwać wzroku od tych węgielków. Zapragnęła żeby powiedział do niej coś jeszcze. Żeby został. -Zatańczymy? - Zapytał czarnowłosy, jakby czytał w jej myślach.
                Bianka skinęła głową i dała się zaprowadzić na parkiet. Muzyka była szybka, ale ona lubiła taką. Wtedy czuła się wolna. Lubiła zatracać się w szalonym tańcu. Po paru sekundach mogła się przekonać, że nie tylko ona. Wiedziała, że ten taniec zapamięta do końca życia. Jej ciało nigdy nie współgrało tak idealnie z drugim. Nigdy nie czuła tak dużej gamy emocji. Odpowiadała na każdy jego ruch. Dała się prowadzić. Każdy ruch jego bioder sprawiał, że serce Bianki zaczynało bić szybciej, każde jego słowo wypowiedziane podczas tańca - nawet to którego nie dosłyszała, zostawiało na jej szyi słodką obietnicę. Jego zapach, pomieszany z potem stał się bardzo intensywny i oszałamiający. Ciepło jego ciała doprowadzało do szaleństwa, a delikatny pocałunek pobudzał zmysły.
                Gdy Bianka była bliska szaleństwa, wszystko ustało. Mężczyzna odsunął się i z uśmiechem kusiciela podał jej karteczkę. Później zaczął się oddalać i zniknął.
                Bianka nie wiedziała, dlaczego to zrobił, o co chodziło. Czuła się lekko skrępowana, że tak żywo zareagowała na obecność mężczyzny, którego nie zna. I on na pewno zdawał sobie sprawę, jakie wrażenie na niej wywarł. Spojrzała zrezygnowana na kartonik, który przypominał wizytówkę. Był na nim odręcznie napisany numer telefonu i jakieś imię. 


                „ A więc kim jesteś Pierre?” zastanawiała się Bianka. Od trzech dni biła się z myślami, czy powinna zadzwonić do mężczyzny, którego spotkała w klubie.
                Jedyne co o nim wiedziała, to jak ma na imię, jaki ma numer telefonu i że bosko tańczy, a jego ciało w połączeniu z muzyką tworzy piękną, niepowtarzalną historię.
                Przypomniała sobie te czarne oczy, bliskość jego ciała. To niesamowite ciepło od niego bijące. Im więcej o nim myślała, tym jej oddech stawał się płytszy, serce przyspieszało rytm, myśli stawały się puste, nieuważne.
                Coś ją w tym mężczyźnie zaintrygowało. Chciała go poznać. Jednak bała się, że może zostać „tą jedyną” na jedną noc. Bo czy nie tak kończy się większość klubowych znajomości? A może Pierre jest tym łobuzem, o którym rozmawiała kiedyś z dziadkiem. Przypomniała sobie jego surowy ton, gdy jej tłumaczył, jaki mężczyzna jest najwierniejszy.


-  Słyszałem, że najlepszym materiałem na męża jest hulaka i imprezowicz. Widzisz, Bianko, jeśli zdobędziesz serce takiego, to gwarantuje ci, że młokos się ustatkuje. I to na dobre. Tylko pamiętaj, aby zdobyć serce a nie ciało. 
- Mi się wydaje, że taki to już się nie zmieni dziadku.
- Zmieni, zmieni. Musisz mi uwierzyć. Tylko pamiętaj, że idealny kandydat musi być w sile wieku. Taki to już się wyszumiał i może zacząć nowe życie. Wystrzegaj się zużytych starców i zbyt młodych. Wtedy nie pożałujesz.
- Ale jak poznam, że to ten właściwy, nic o nim nie wiedząc?
- Po uczuciach, emocjach, po tym czy umiesz go rozpalić. Rumienisz się? Nie ma powodu. Będziesz miała w czym wybierać.
Na usta dziewczyny cisnęło się jeszcze jedno pytanie.
- Dziadku?
Mężczyzna spojrzał na nią z zaciekawieniem i lekkim uśmiechem.
- A skąd o tym wiesz?
Starszy pan przyjrzał się Biance uważnie, w jego oczach dało się dostrzec wesołe iskierki.
- Widzisz moje dziecko.. kiedyś sam taki byłem. Hulaka i pędziwiatr.

                Bianka wzięła do ręki kartkę i wybiła numer. Jeden oddech na uspokojenie, później drugi.
                Przycisnęła zieloną słuchawkę. Odebrał za drugim sygnałem.
                - Słucham?
                Ten głos, znowu zmiękły jej kolana. Zapomniała, co chciała powiedzieć i bąkała bez sensu.
                - Ja… dzwonię.. to znaczy.. z klubu.
                - Pamiętam. Czekałem na ciebie…


                - Naprawdę myślałaś, że jestem zwykłym podrywaczem?
                Pierre nie mógł pohamować śmiechu, gdy to usłyszał. Po trzech miesiącach spotykania się, Bianka przyznała wreszcie, co o nim myślała po pierwszym spotkaniu. Teraz zarumieniła się.
                - Byłem tam przypadkiem. No może nie do końca. Chciałem się trochę zabawić. Później przy barze zobaczyłem ciebie i jakiegoś gościa z farbą. Musiałem cię ratować… A później nasz taniec. Też to czułaś, prawda? Tą magię, to że zwyczajnie do siebie pasujemy?
                - Tak.


                Bianka wykończona wróciła do domu. Było po siedemnastej. Dzień jej pracy wydłużył się więc o dobre dwie godziny. Marzyła tylko o tym, aby odpocząć. Choć może masaż byłby lepszy. Z lekkim uśmiechem usiadła na sofie i napisała sms-a do Pierre.
                Mężczyzna zjawił się po półgodzinie. Cicho zapukał do drzwi. Nie uzyskawszy odpowiedzi nacisnął klamkę, ta ustąpiła. Wszedł do mieszkania swojej dziewczyny i skierował się do pokoju.
                - Cześć. Ciężki dzień?
                Spytał i delikatnie pocałował ją w usta.
                - W skali od jednego do dziesięciu? Z całą pewnością osiemdziesiąt pięć.
                Uśmiechnęła się lekko i położyła głowę na ramieniu Pierre. Ten objął ją ramieniem.
                - A wiesz.. może to trochę szalone, ale co powiesz na rolki teraz?
                - Myślałam o czymś innym.
                Bianka wydęła usta i zrobiła smutną minkę.
                - Chciałam odpocząć. Posiedzieć. Liczyłam na masaż od ciebie. Dobry film. Wino.
                - Dobrze już rozumiem. Wszystko co nie obejmuje wychodzenia z domu - tak. Jeśli trzeba się ruszyć - nie. Szkoda..
                - Ale możesz zrobić kolację.. A ja tu poczekam na ciebie.
                - Kolację możemy zrobić razem..
                Mówiąc to Pierre pociągnął Biankę za rękę i kierował nią, trzymając za biodra, aż nie weszli do pomieszczenia. Kuchnia nie była przestronna, ale gustownie urządzona.
                Pierre otworzył drzwi lodówki i zaczął wyciągać składniki. Pomidory, mleko, jajka. W szafkach poszukał koperek, natkę pietruszki, mąkę i olej. Gdy miał już wszystko, zaczął wydawać Biance polecenia. To pokroić, to ubić, posolić, wlać, dodać, pomiksować, wylać, przykryć, smażyć. Część  tych czynności mężczyzna wykonywał sam. Po około godzinie pomidory smażone w cieście były gotowe.
                Bianka wzięła talerz z plackami, dwa małe talerzyki i sztućce do pokoju. Rozłożyła wszystko na stole i czekała na Pierre, który przyszedł z kieliszkami i winem.
                Po posiłku był obiecany seans filmowy. Około północy Pierre opuścił kawalerkę Bianki. Gdy schodził ze schodów natknął się na Agnes. Przyjaciółka jego dziewczyny może mu się przydać. Poznali się jakiś czas temu. Był pewny, że nie odmówi mu pomocy.
                - Cześć Agnes. Mam do ciebie sprawę. Czy mogłabyś…


                Obiecała. Zobowiązała się. Musi dotrzymać słowa. Nawet plan był zwykły, prosty i przewidywalny. Zabierze Biankę na zakupy. Powie, że potrzebuje sukienki, że pokłóciła się z Markiem i do nowego ciuszka przyda się makijaż i manicure.
                No to do dzieła! Agnes z impetem zapukała do drzwi mieszkania Bianki. Już od progu zaczęła się żalić na swojego chłopaka. Jak to nieodpowiedzialnie się zachowuje, przestaje zwracać na nią uwagę. Nic z tych rzeczy nie miało miejsca w rzeczywistości i nawet trochę zrobiło jej się żal Marka. Poczuła wyrzuty sumienia, że musi tak kłamać, ale tłumaczyła sobie, że sprawa jest słuszna.
                Bianka jako dobra koleżanka przystała na propozycję. Było jej szkoda przyjaciółki, bo to właśnie jej związek stawiała sobie zawsze za wzór.
                W samochodzie Agnes jeszcze chwilę żaliła się na swojego mężczyznę, ale szybko jej przeszło. Nie spodziewała się, że Bianka zgodzi się tak szybko. Zmieniła temat i teraz konwersacja kobiet stała się przyjemniejsza. Bianka była szczęśliwa, że przyjaciółka czuje się lepiej.


                Agnes z przyjemnością patrzyła na Biankę, która z lekkim oporem, ale jednak dała się ubrać w granatową sukienkę wykonaną z tafty. Materiał subtelnie opinał talię dziewczyny. Dekolt w kształcie litery V podkreślał piersi, ale nie był wyzywający. Bianka okręciła się, a Agnes ukratkiem otarła łzę, która nieproszona pojawiła się w jej oku. Przyjaciółka wyglądała zachwycająco pięknie i kobieco.
                - Musisz ją kupić. Musisz. A teraz moja kolej…
                Agnes weszła do przymierzalni i założyła beżową sukienkę przed kolano. Była obcisła i nie pokazywała za dużo, rękaw trzy czwarte i delikatne marszczenie dodawało jej uroku. Wyszła z przymierzalni i zrobiła mały obrót.
                - Ta mi się spodobała. Co sądzisz?
                - Jest fajna, ale może przymierzysz inne? Wybrałaś ich całkiem sporo.
                - Nie ma czasu. Biorę tą. Musimy jeszcze dodatki kupić i iść do kosmetyczki.


             Po zakupach Agnes zaprosiła Biankę do siebie. Z gotowym makijażem i manicurem, kupionymi dodatkami i sukienkami, powiedziała, że chciałaby zobaczyć całokształt. Na razie jej plan układał się idealnie.
Bianka nie zadawała zbędnych pytań. Spełniała prośby przyjaciółki bez sprzeciwów. Śmieszyło ją trochę zachowanie koleżanki i jej pośpiech. W ogóle sam pomysł. Ale grzecznie ubrała się w sukienkę, założyła łańcuszek, bransoletkę, szpilki. Te same czynności wykonywała Agnes, tylko w przeciwieństwie do Bianki, która była w łazience, przebierała się w pokoju.
Gdy przyjaciółka wyszła, Agy podeszła do niej z buteleczką perfum i delikatnie skropiła jej szyję. Obie były gotowe.
Bianka uniosła prawą brew  w niemym pytaniu, gdy zobaczyła, że Agnes podchodzi do drzwi. Cała zabawa przestała jej się podobać. Była zdezorientowana.
- No nie patrz tak. Tylko chodź. Chciałam od ciebie pożyczyć broszkę, tą z bursztynem. Zobaczymy czy będzie pasować do mojej sukienki..
Bianka słysząc to trochę naciągane wytłumaczenie, wzruszyła ramionami i skierowała się do wyjścia. Przechodząc przez kolejne stopnie patrzyła na koleżankę z irytacją. Zastanawiała się co też pomysłowa Agy uknuła i dlaczego nic nie mówi.
Z zaciętą miną otworzyła drzwi swojej kawalerki i już od progu poczuła zapach wanilii. Zdziwiło ją to. Przeszła przez korytarz do pokoju. Nie potrafiła ukryć zdziwienia, gdy zobaczyła swoich rodziców, jeszcze jedno starsze małżeństwo - to pewnie rodzice Pierre. Nie zdążyła ich jeszcze poznać. Kilka osób, które otwarcie nazywa przyjaciółmi, Mark.. Wszyscy patrzyli na nią. Jej pokój nie wyglądał tak jak zwykle. Nie było w nim sofy, foteli. Zamiast tego w centrum stał duży zastawiony stół. Zza gości wyszedł Pierre. Ubrany w czarny garnitur, koszulę i z czerwonym krawatem, był niezwykle przystojny. W ręce trzymał wielki bukiet czerwonych róż. Patrzył Biance prosto w oczy, na jego twarzy widać było lekkie zdenerwowanie, ale starał się, aby to uczucie go nie zdominowało. Podszedł do niej i chwycił delikatnie jej dłoń. Bez słowa uklęknął na kolanie i z wewnętrznej kieszonki marynarki wyjął małe pudełeczko.
Bianka wiedziała, co teraz nastąpi. Poczuła łzy wzruszenia. Już nawet nie gniewała się na Agnes. Patrzyła jak Pierre otwiera pudełeczko. Jej oczom ukazał się złoty pierścionek z brylantem.
- Spotykamy się już sześć miesięcy. Dla niektórych to pewnie krótko, ale ja jestem pewny swoich uczuć. Chciałbym przejść przez życie razem z tobą. Wiedziałem to od momentu, w którym zobaczyłem cię w klubie. Chciałem się tobą zaopiekować. Czy pozwolisz mi na to i zostaniesz moją żoną?
Pierwsze łzy spływał po policzkach Bianki. Nie mogła oderwać wzroku od oczu Pierre. Była w nich widoczna nadzieja i oczekiwanie. Ogrom szczęścia jaki poczuła sprawił, że nie mogła się odezwać, więc kiwnęła głową, że tak, że się zgadza.
Zadowolony mężczyzna włożył pierścionek na palec ukochanej, wręczył jej kwiaty i wstając z klęczek mocno objął i pocałował. Po pokoju dało się słyszeć zadowolone głosy. Kobiety wycierały zapłakane oczy.. A i ojciec Bianki mocno się wzruszył. Tak żeby nikt nie zauważył wytarł kąciki oczu.
Po gratulacjach i życzeniach, wszyscy goście zasiedli do stołu. Tam nikt nie zwracał większej uwagi na jedzenie. To wszystko przez emocje… Do późnych godzin wieczornych można było słyszeć wesoły gwar rozmów.


- Nareszcie sami - wyjęczał  Pierre, gdy zamykał drzwi za ostatnim gościem. Cieszył się, że przyszli wszyscy, których zaprosił. Jednak nie przypuszczał, że zasiedzą się tak długo. Od dzisiaj ma narzeczoną i to głównie z nią chciał spędzić ten dzień. Właściwie tą noc…


                Przez następne miesiące Bianka i Pierre poznawali siebie jeszcze bardziej. Uczyli się swojej miłości i siebie. Dużo rozmawiali o przyszłości i właśnie jedną z tych rozmów Pierre wziął sobie do serca.


                Niedzielny poranek zapowiadał się cudownie i romantycznie. Pierre wstał pierwszy, tak aby nie obudzić Bianki. Chciał jej zrobić śniadanie do łóżka. Taka mała niespodzianka dla małego śpiocha. Wziął prysznic, ubrał jasne dżinsy i czarną koszulkę, następnie udał się do sklepu po świeże pieczywo.
                Zakochany człowiek widzi wszystko w kolorowych barwach, dlatego Pierre cały czas się uśmiechał, czasami do dzieci w wózkach, czasami do nieznajomych mijanych na ulicy, w momentach gdy usłyszał wesoły ptasi śpiew. Zdarzało mu się wygwizdywać radosne melodie… Tak był szczęśliwy, a powód jego szczęścia leżał w łóżku słodko śpiąc. Na wspomnienie Bianki uśmiechnął się szeroko i wszedł do sklepu, zarażając ludzi swoim dobrym humorem.
                Pierre przechodził między półkami sklepu spożywczego i ściągał z półek rzeczy, które uznał za niezbędne do przygotowania idealnego śniadania. Gdy uznał, że ma już wszystko, skierował się do kasy, zapłacił i prawie biegnąc wrócił do domu.
                W kuchni czuł się jak ryba w wodzie, dlatego szybko wyczarował cudo na drewnianej tacy. W miseczce poukładał owoce - truskawki, maliny, jeżyny i jagody. Na talerzykach świeże i pachnące rogaliki i babeczki. Do tego zaparzył aromatyczną kawę, którą podał w filiżance.
                Mężczyzna udał się do pokoju, w którym była Bianka. Jeszcze spała. Pierre przysiadł na brzegu łóżka i odstawił tacę na szafkę nocną. Zewnętrzną stroną dłoni przejechał po policzku narzeczonej. Nie chciał jej przestraszyć. Bianka pod wpływem delikatnej pieszczoty zaczęła się budzić. Mruknęła cicho i otworzyła oczy, uśmiechając się lekko do wpatrzonego w nią Pierre.
                - Hej, śpiochu. Mam coś dla ciebie.
                Bianka przetarła oczy i skierowała spojrzenie na ręce Pierre.
                - Śniadanie do łóżka - uśmiechnęła się. - Myślałam, że nasze dzieci będą nam takie serwować.
                - Dzieci?
                Na twarzy Pierre było widać duże zaskoczenie. Bianka to zauważyła i kontynuowała.
                - No chyba kiedyś będziemy mieć dzieci, prawda? Chciałabym.. mieć kiedyś domek, psa, minimum dwójkę pociech, zwolnić trochę z pracą. I jeszcze duży ogród.
                - Ale nie mamy pieniędzy na to.. Może by udało się uzbierać, ale na dzień dzisiejszy nie posiadamy w ogóle oszczędnośći. Poza tym zanim zaczniemy starać się o dzieci chciałbym sam się tobą nacieszyć.
                Bianka pokręciła głową.
                - Pomyśl jak cudownie by było mieć taką uroczą dwójkę. Zawsze byłoby wesoło.
                - W sumie.. zawsze chciałem przekazać moje geny dalej - puścił oczko do Bianki. - Zastanawiam się tylko czy moment jest odpowiedni.
                - Dobry jak każdy. Ja mogłabym już.. mam dwadzieścia sześć lat. Młodsza nie będę.
                - Zgadzam się - Pierre zrobił unik przed poduszką.
                Spodobała mu się wzmianka o dzieciach. Zresztą był gotowy zrobić dla Bianki wszystko. Kochał ją i czasami się zastanawiał jak wyglądało by ich maleństwo. Jednocześnie nie chciał się dzielić swoją miłością z nikim. Ale jeżeli dziecko ją uszczęśliwi i sprawi, że sam będzie szczęśliwy…


                Właśnie przez tą rozmowę Pierre podjął decyzję o poszukaniu pracy za granicą. Jako architekt miał szansę, aby pracować w swoim zawodzie. Poprosił też swoich znajomych, aby poinformowali go jeżeli będą wiedzieli o wolnym etacie.
                Po miesiącu bezowocnych poszukiwań, o których Bianka nie wiedziała, odezwał się kolega Pierre. Znali się z liceum.. Poinformował go o pewnej pracy. Zlecenie było duże, umowa na rok, wszystko uczciwie.
                Musiałby wyjechać za tydzień.


                   Bianka była początkowo trochę obrażona, że Pierre nic nie powiedział o swoich planach. Było jej też przykro, że nie będą się widzieli przez rok. Wiedziała jednak, że oprócz pieniędzy jest to dla niego szansa na pozyskanie doświadczenia, którego nie nabędzie na miejscu. Ten tydzień przed wyjazdem spędzili razem. 


    Wyjechał.


                Ten rok był obfity w wiele nowych wrażeń dla Pierre. Mężczyzna od razu z lotniska pojechał do Bianki. Nie poinformował jej o wcześniejszej dacie swojego powrotu, ponieważ chciał zrobić narzeczonej niespodziankę. Pomimo, że nie mieszkali razem, Pierre miał klucze od mieszkania kobiety. Otworzył cicho drzwi, skierował się do pokoju.. Uderzyła go pustka tam panująca. Przeszdł każde pomieszczenie. Nigdzie nie było Bianki.
                Pierre postanowił, że poczeka na nią, jednak gdy po godzinie nie przyszła, zadzwonił do niej. Nie odebrała telefonu. Nigdy wcześniej to się nie zdarzało, więc zaniepokojony Pierre zadzwonił do rodziców Bianki. Od jej ojca dowiedział się, że ma przyjechać do nich do domu, bo to co chce mu przekazać nie jest rozmową na telefon.
                Zaniepokojony, spełnił prośbę przyszłego teścia. Gdy dotarł do rodzinnego domu Bianki, rozejrzał się w poszukiwaniu ukochanej.
                - Nie ma jej tu. Usiądź. Muszę ci powiedzieć co działo się jak wyjechałeś.
                Zaczął mężczyzna. Na jego twarzy było widać zmęczenie i smutek, a w oczach pustkę.
                - Po twoim wyjeździe Bianka przyjechała do nas na weekend. Mówiła, że jest zmęczona pracą i tęskni za tobą. Mówiła, że te rozmowy, które prowadzicie przez Skype’a jej nie wystarczają. W pewnym momencie, gdy gwałtownie wstała, straciła przytomność. Nie chciała iść do lekarza, ale wiesz jaka jest jej matka. Zwykłe omdlenie, jak nam się wydawało na początku, okazało się nowotworem złośliwym. Walczyliśmy razem od początku, był moment, w którym wydawało się, że będzie już tylko lepiej… Ale wtedy badania wykazały przerzuty. Bianka kompletnie się załamała. Lekarze nie dają nadziei. Pierre, ona umiera.
                - To niemożliwe! - wykrzyknął mężczyzna. - Przecież jak wyjeżdżałem to była zdrowa. Gdzie ona jest?
                W odpowiedzi otrzymał adres szpitala. W pośpiechu udał się we wskazane miejsce. Gdy zatrzasnął drzwi w pustym pokoju dało się usłyszeć cichy szloch, który z minuty na minutę zmieniał się w lament ojca, który został zmuszony do tego, aby patrzeć na śmierć dziecka.
                Pierre po rozmowie z lekarzem, udał się do sali gdzie leżała Bianka. Gdy zobaczył jej drobne, wychudzone ciało, nie miał wątpliwości, że to co usłyszał było prawdą. Teraz już wiedział, dlaczego Bianka przestała z nim rozmawiać na Skype’ie i godziła się tylko na telefony. Jak bardzo żałował, że wyjechał.. Zmarnowali tyle czasu. Nawet nie wiedział ile im zostało, bał się pytać.
                Poczuł delikatny dotyk na ramieniu. Odwrócił się i zobaczył matkę Bianki. Kobieta wyglądała, jakby przybyło jej lat.
                - Czeka na ciebie.
                Po tych słowach kobieta opadła na ławkę i schowała twarz w dłoniach.
                Pierre niepewnie otworzył drzwi sali. Wszedł i napotkał spojrzenie Bianki.
                - To już koniec - szepnęła a jej oczy wypełniły się łzami. - Ale to nic - kontynuowała - Widocznie tak musiało być. Dużo czasu zajęło mi pogodzenie się z losem, ale już wiem, że nic nie dzieje się bez przyczyny, wiesz? - Otarła ręką łzy i mówiła dalej - Nasze plany, pamiętasz? Pewnie, że tak… Ja już ich nie zrealizuje, ale ty ciągle możesz. - Pierre chciał coś powiedzieć, ale Bianka mu nie pozwoliła. - Ale mam do ciebie małą prośbę czy mógłbyś…


                    Miesiąc później Bianka umarła. Na jej twarzy było widać spokój i delikatny uśmiech. Pierre spełnił jej ostatnie marzenie.


*Pomysł J. Dziękuję ;*

Rozdział 22

Ranek przywitał mnie rozczarowaniem. Przewróciłem się na bok i otworzyłem oczy. Chciałem zobaczyć jego kochaną twarz, tak głośno i słodko krzyczącą moje imię. Zamiast tego była zimna poduszka i pozostawione puste miejsce.
                Nie mieszkam z Akim na stałe. Zostaję często u niego na noc, albo on zostaje u mnie. Zdążyłem go poznać na tyle dobrze, że wiem iż teraz coś tworzy. Obrazy na wystawę. Bardzo się tym przejął. Ja natomiast mam w głowie anemię, którą zdiagnozował lekarz. Mówił, że Aki powinien zwolnić. Zacząć się dobrze odżywiać. Ogólnie dbać o siebie, a on robi jeszcze więcej niż zwykle.
                Wstałem i poszedłem do pracowni. Jest to jedyne miejsce, gdzie spodziewałem się zastać Akiego. Oczywiście nie pomyliłem się. Siedział na wysokim krześle ze smętnie spuszczoną głową. Przed nim stała sztaluga i rażąco białe płótno.
                Sam Aki prezentował się odmiennie - czarne spodnie, czarna koszulka i czarna czapeczka na czarnych włosach. Zakładał ją zawsze, gdy nie chciało mu się czesać przydługich kudełków. Gdy podszedłem bliżej zobaczyłem, jak rytmicznie puka pędzlem w krzesło. Delikatnie przysunąłem go w moją stronę i przytuliłem.
                - Aaron.. obudziłem cię?
                - Nie. Sam wstałem. Nie możesz nic namalować..
                - No co ty! - Wykrzyknął oburzony. - Ja namalowałem już dwa obrazy. Zobacz. - Wskazał na ścianę, o którą opierały i suszyły się dwa całkiem nowe dzieła. Dobrze pamiętam, że jak się obudziłem było przed siódmą. Więc…
                - Aki - zacząłem surowym tonem - od której godziny już tu jesteś?
                - No od trzeciej. Bo natchnienie…
                - Ja cię zaraz natchnę. Aki ty - zabrakło mi słów. - Ty!! Dlaczego?!
                - Drogi panie, malarstwo jest jak gówno, to się czuje, ale nie tłumaczy. *
                Odparł poważnym tonem, co sprawiło, że nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Parsknąłem jednak tylko i kręcąc głową udałem się do łazienki. Nie chciałem ograniczać mojego chłopaka, ale jako dwudziestoczteroletni facet mógłby się trochę zastanowić  nad swoimi poczynaniami. Czy te obrazy nie mogły poczekać? Raz zacząłem temat i dowiedziałem się mniej więcej tego samego. „Nie potrafię tego wyjaśnić, ale ty Aaron nie powinieneś mnie oceniać. Ja nie oceniam twojej pracy.” A później nie odezwał się do mnie do końca dnia. Jednak nawet to nie jest w stanie zmienić moich uczuć. Te drobne niedoskonałości jego charakteru sprawiają, że kocham go jeszcze bardziej.
Gdy jest zły słodko marszczy nosek i robi zabawny wyraz twarzy.
Gdy jest szczęśliwy skacze jak piłeczka i często się uśmiecha.
 Jak jest obrażony to potrafi się nie odzywać przez kilka dni. Udaje, że mnie nie widzi i ucieka, gdy znajdziemy się w jednym pomieszczeniu.
 Gdy dotykam jego policzka i przesuwam dłoń niżej na szyję to z cichym jękiem zamyka oczy i czeka na więcej…
 Gdy pożądanie ogarnia jego ciało i dominuje nad wszystkimi uczuciami, głośno krzyczy i nie wstydzi się okazać, jak bardzo jest mu dobrze.
 Gdy jest smutny, czasami płacze, jednak najczęściej wybiera się na długie spacery w samotności.
 Gdy chce coś powiedzieć to patrzy się wyczekująco, aż cała uwaga będzie skupiona na nim i wtedy… wtedy zaczyna opowiadać barwne historie, a uśmiech nie schodzi z jego słodkiej buźki.
Wczoraj była nasza trzymiesięcznica, a ja zdążyłem się tyle nauczyć. To dlatego, że chciałem poznać Akiego i czytać w nim jak w książce. Każdy mały gest coś oznacza i nie jest wykonany od tak sobie. Ja już to wiem… nic nie dzieje się przypadkowo. Nasze spotkanie w barze, pierwszy seks, moja tajemnica, którą wyjawiłem, bo wiedziałem, że mogę mu zaufać, później moja scena zazdrości i pierwsza poważniejsza kłótnia, pierwszy obraz, który przedstawiał mnie.
Nie przeszkadzał mi nawet jego wzrost, chociaż pomiędzy nami było dziesięć centymetrów różnicy. Aki ma obsesje na tym punkcie, ostatecznie załamał się gdy ktoś za jego plecami powiedział: „Patrzcie jaki hobbit!”
Według mnie ten jego wzrost był uroczy… sprawiał wrażenie takiego bezbronnego, a ja mogłem go przytulać i chronić w swoich ramionach, tak żeby nikt go nie skrzywdził ani gestem, ani słowem.
Przez te trzy miesiące związku mieliśmy wiele szczęśliwych i smutnych momentów, jednak mam nadzieję, że przejdziemy przez życie razem, do końca już tylko w szczęściu. I nie, nie mam zamiaru unikać trudnych tematów i rozmów. Mam nadzieję, że to one ominą nas.
Teraz, gdy schodziłem po schodach przeczesując mokre włosy, zauważyłem Akiego, który sączył pomału wodę ze szklanki. Pewnie słabo się poczuł. Zawroty głowy miały się zdarzać, zwłaszcza jak ktoś zamiast spania woli malować. Ale nie zamierzam już prawić wyrzutów. Mój artysta musi tworzyć. Ja będę jego stróżem. Nigdy nie pozwolę mu upaść, będę o niego dbał, bo go kocham i potrzebuję.
Uśmiechnąłem się nieznacznie do Akiego. Przysiadłem się do niego na kanapie. Kilka chwil później odpłynęliśmy do krainy snów.



*Autor cytatu: Henri de Toulouse-Lautrec
*Rysunek od J. ;*

sobota, 6 września 2014

Tulipany

     Róże wszelakich odcieni. Pełna paleta barw; od uprzejmie żółtych, skończywszy na niewinnie białych. Upajający i przyjemny zapach, jeszcze ładniejszy estetyczny efekt. Patrząc na w pełni rozwinięty kwiat, można z łatwością zapomnieć o ostrych kolcach. Teraz gerbery o pełnych i podłużnych płatkach, z ciemniejszym i mięciutkim środkiem. Intensywnie czerwone, jak i jaśniejsze, oczywiście. Ledwo wyczuwalny zapach nie jest ważny, jeśli spojrzy się na tak rozległy kwiatostan. Całe wrażenie piękna potęgują rozłożyste, idealnie ułożone płatki. A teraz przyszedł czas na tulipany. Urocze kwiaty, są one oznaką wdzięczności i sympatii. Ich nierozłożone, pełne płatki zwieńczone na brzegach sprawiają bardzo zachwycające wrażenie.
     Każdy kwiat należał do bukietu, który był przystrojony i odpowiednio ułożony, tworząc w ten sposób niepowtarzalną kompozycję.
     To właśnie ja odbierałam wszystkie bukiety od przybyłych gości. Było ich sporo, więc trud sprawiało mi utrzymanie wszystkich kwiatów w obu dłoniach.
     Obok mnie znajdowała się moja przełożona. Rozmawiała w tym momencie z jednym z pracowników naszej redakcji. Właśnie dzisiaj Elizabeth, emerytowana redaktor naczelna, obchodziła swoje osiemdziesiąte urodziny. Uśmiechała się do swojego rozmówcy, uprzejmie odpowiadając na pytania. W takim razie on na pewno należał do jednych z reporterów. Już niedługo musiał powstać artykuł o naszej kochanej Lizzy.
     Impreza dobiegała końca, a ja zastanawiałam się nad tematem mojego kolejnego artykułu. Musiałam teraz dać z siebie wszystko i znaleźć jakiś punkt zaczepienia, sugestię, podpowiedź czy pomysł. Niestety trzeba było pomyśleć nad czymś oryginalnym i niebanalnym.
     Z nieznacznym zamyśleniem, wkładałam bukiety do wazonów z wodą, traktując tą czynność machinalnie i bez głębszego zastanawiania się. Nagle drgnęłam, słysząc głos starszej jubilatki Lizzy.
     - Nie przepadam za kwiatami, powinnam była otwarcie to oznajmić - powiedziała, podchodząc wolnym krokiem w stronę jednego z bukietów. Widziałam, że kobiecie szklą się oczy i z sentymentem dotyka dłonią bukietu żółtych tulipanów.
     - A właściwie ich nie lubię, wiesz Lily?  - dodała po krótkiej chwili, podnosząc na mnie wzrok i uśmiechając się w taki sposób, którego trudno mi nawet zapomnieć do dzisiaj. Przemawiał przez niego niezmierny smutek, a także niespełniona miłość. W jej jasnych, spłowiałych już oczach, gdzieś głęboko na dnie, tliła się iskierka melancholii.
     Po takim wyznaniu, włączyła się u mnie funkcja ciekawskiej dziennikarki, którą właściwie byłam. Nie zadawałam jednak żadnych pytań, będąc pewna, że Elizabeth rozpocznie swoją opowieść. Często opowiadała o swoim życiu, jednak żadna wypowiedziana przez nią historia nie była wymawiana dwukrotnie. Ja tym razem zostałam wyróżniona i jako jedyna mogłam usłyszeć jej relację.    
     - Życie z całą pewnością nie ma większego sensu. Trzeba jednak znaleźć coś, co cię zainteresuje. Tak, jak ty znalazłaś ten kwiat, tak ja znalazłem ciebie... Właśnie te słowa Johna najbardziej utkwiły w mojej pamięci - zaczęła Elizabeth, siadając wygodniej. Spoglądałam na nią w skupieniu, starając się uchwycić każdą drobnostkę, każdy szczegół jej wypowiedzi. - Poznałam go zupełnie przypadkowo. Wszystko działo się tuż po wojnie. Wtedy było zupełnie inaczej.. - starsza pani zatrzymała się w tym momencie, aby westchnąć cicho. Uśmiechnęłam się do niej, chcąc zachęcić w ten sposób do dalszej opowieści. - Wiesz, Lily, że moją drugą pasją, oprócz pisania jest malarstwo. - Na jej słowa kiwnęłam tylko głową. Pamiętam, jak opowiadała inną historię o jej niespełnionym hobby. Teraz robiła to tylko dla przyjemności. - Moim marzeniem było dostanie się do szkoły artystycznej.. Zmierzałam właśnie w kierunku uczelni, w której odbywał się egzamin. Musiałam na nim namalować trzy obrazy różnymi stylami. Cały egzamin trwał kilka godzin z przerwami, na których warto było słuchać starszych studentów. Podpowiadali oni, co może się spodobać egzaminatorom, który przepada za dywizjonizmem, a który woli zwykły węgiel...
     Jednak, kiedy od mojego marzenia dzieliły mnie zaledwie dwie przecznice, usłyszałam głos mężczyzny: Cześć. Spojrzałam na niego i od razu wiedziałam, że to właśnie ten młody mężczyzna jest mi pisany. Nie widziałam go wcześniej, ale wydawał mi się dość znajomy. Czy myślałaś kiedykolwiek, że dzięki jednemu słowu będziesz pewna już wszystkiego? Ja byłam. To jego "cześć" było zwykłe. Prostolinijne. Z pozoru nic nie znaczące, nieważne, odruchowe. Jednak wyrażało znacznie więcej i to właśnie ja byłam w stanie dostrzec większe znaczenie w tym słowie. Tak właśnie poznałam Johna. Potem zaprosił mnie na herbatę z cytryną. I to była najlepsza herbata, jaką kiedykolwiek piłam. Nie poszłam już na egzamin. Nie okazał się być dla mnie aż tak istotny.
    Spotykaliśmy się długo, spacerowaliśmy po łące. Było lato i rosły właśnie niezapominajki. Cała łąka w  nich rozkwitała. Sięgnęłam dłonią po fiołka, którego tak trudno znaleźć. "Tak, jak ty znalazłaś ten kwiat, tak ja znalazłem ciebie.."
     Może i straciłam moje marzenie, jednak dostałam inne. Takie, o którego spełnienie nigdy wcześniej nie prosiłam Boga. John był pustką w mojej głowie. Przestrzenią w moim łóżku. Był ciszą między tym, co pomyślę i tym co powiem. Był moją nocną marą i porankiem, kiedy robiło się już jasno. Gdy wszystko się kończyło, on stanowił początek. John był moimi myślami, moim sercem, moją duszą.
     Pamiętam jeden dzień, tak jakby to zdarzyło się wczoraj. Czekałam na mojego Johna jak zawsze, przy kawiarni. Byłam zmęczona trudami dnia, jednak perspektywa spotkania się z nim była dla mnie priorytetem. Nagle go zauważyłam. Trzymał w dłoniach żółte tulipany... Wtedy to były moje ulubione kwiaty. Potem wszystko stało się tak szybko; pędzący wóz, głośny huk, krew i odgłos tępego upadku na drogę. Czyjś donośny krzyk. Dopiero później zdałam sobie sprawę, że to ja byłam sprawcą tego dźwięku.
     Podbiegłam do Johna szybko. Widziałam, jak strużka krwi wydobywa się z jego niedomkniętych ust, które nadal były wykrzywione w czułym uśmiechu. Jego oczy, na wpół otwarte, spoglądały na mnie bez wyrazu, życia, żadnego uczucia. Wiem, że obraz jego twarzy powoli rozmywał się przede mną, a słone krople spływały bezdźwięcznie po moich policzkach.
     Dookoła leżały pobrudzone szkarłatą krwi żółte tulipany.
     - Teraz wiesz, moja Lily, dlaczego nie przepadam za kwiatami.