sobota, 30 sierpnia 2014

Miłość w trasie - cz. 3 "Szatańskie pomioty"

     Od czasu, kiedy członkowie zespołu zameldowali się w hotelu, minęły dwa dni. Cała szóstka zeszła ze sceny po generalnej próbie przed niezwykle ważnym koncertem i udała się do pokoi, aby odpocząć.
     Po wzięciu prysznica, Andy udał się do pokoju Key'a. Miał na sobie jedynie owinięty ręcznik wokół bioder. Chłopak zapukał cicho do drzwi i chwycił za klamkę, nie czekając nawet na odpowiedź Key'a. Gdy otworzył, zauważył nieśmiałego basistę, który stał przy oknie, oparty rękoma o parapet. Wpatrywał się w widok za oknem i był pogrążony we własnych myślach. Key, jak to miał w zwyczaju, przepadał za oddawaniem się głębokim, nierzadko filozoficznym przemyśleniom. Andy podszedł na palcach do niczego niespodziewającego się chłopaka. Na twarzy skradającego się mężczyzny zmalował się zawadiacki uśmiech. Andy oplótł Key'a rękoma w pasie i ułożył swoją głowę na jego ramieniu. Key drgnął nieznacznie i przymknął swoje oczy.
     - Andy! Przestraszyłeś mnie..
     - Wybacz, Słonko. Wczoraj podobało ci się, kiedy zachodziłem cię od tyłu - stwierdził Andy, na co Key zareagował żywym rumieńcem. Z całkowitą pewnością nieśmiały chłopak cieszył się w duchu, że Andy nie mógł dostrzec jego zaróżowionych policzków. - I tak lubię, gdy krzyczysz moje imię - dodał nadal mrucząc i mając na ustach łobuzerski uśmieszek.
     Andy sięgnął ustami w kierunku jego szyi, aby złożyć na niej delikatne muśnięcie warg. Zamruczał zmysłowo, a następnie zahaczył nieznacznie płatek uszny swymi zębami.
     - Uwielbiam, kiedy te ciasne jeansy opinają seksownie twój zgrabny tyłeczek - Andy wyszeptał mu słodko do ucha. - Ale jeszcze lepiej te spodnie wyglądają, kiedy leżą na podłodze.
     W tym momencie Key odwrócił się przodem do gitarzysty, zbliżył ku niemu swoje usta powoli i niespiesznie, by wreszcie opaść miękko na jego słodkich wargach. Ich usta ocierały się o siebie zmysłowo, a języki odnalazły się w namiętnym tańcu. Momentalnie każdy z oddechów przyspieszył i stał się płytszy.
     Zaskoczonemu Andy'emu ręcznik spadł na podłogę.

     A teraz narrator, który ceni prywatność członków zespołu przenosi się do pokoju Tony'ego.
     Tony siedział na swoim łóżku i przeprowadzał kurtuazyjną rozmowę ze swoją maskotką, myszką Didla. Próbował tym samym bezskutecznie zignorować odgłosy wydobywające się z pokoju za ścianą.
     - Nikt mnie nie rozumie... - rozpaczał.
     - Myślisz, że jeśli masz niskie IQ, to ktoś cię rozumie - odpowiedział sam sobie piskliwym głosem.
     - I ty, didle, przeciwko mnie?!
     - Człowieku, lepiej przestań palić tą indiańską fajkę. Mówisz do jebanej maskotki, gamoniu - odpowiedział sobie, wlepiając swoje spojrzenie w pluszową mysz.
    
     Zostawiamy Tony'ego w spokoju i przechodzimy do następnego pokoju. Z powodów etycznych (tych samych, dzięki którym zmuszeni byliśmy do opuszczenia pokoju Key'a i Andy'ego) pominiemy pokój jebanego despoty (czyt. Sam'a). Jak widać dogaduje się z Amy lepiej, niż myśleliśmy. Z tegoż to powodu, udajemy się do pokoju Luke'a.
     
     Luke rozmawiał właśnie przez telefon z producentem zespołu. Leżał na łóżku wygodnie, opierając głowę o rękę, w drugiej dłoni trzymał komórkę.
     - Czego znowu chcesz, ty jebany świrze? - spytał znudzony Luke.
     - Mów mi tato.
     - Nie ma mowy. Mów, co chciałeś i kończmy tą rozmowę zanim się czymś od ciebie zarażę - rzucił Luke. Jak zwykle - nieco znudzony.
     - Ja tylko chciałem sprawdzić jak się mają moi uroczy synowie - usłyszał przez telefon. W tym momencie Luke nie wytrzymał i rzucił słuchawką o ścianę, tym samym skutecznie kończąc rozmowę.

~*~
     Zostało im jeszcze 15 minut przed rozpoczęciem koncertu, więc pod sceną ustawiło się już dziesiątki tysięcy fanów. Tymczasem za kulisami zespołu wszyscy członkowie "Sex on the beach" się przygotowywali. Tony nakładał swoje czerwone soczewki, Key zaczesywał grzywkę na bok, decydując się w jakim jest nastroju i który kolor tęczówki ma odsłonić. Andy zakładał gitarę i dokonywał ostatnich poprawek w jej strojeniu. Podano już Sam'owi mikrofon, a Amy ćwiczyła swój głos, zdenerwowana swoim pierwszym występem przed tak dużą widownią.
     Nagle wszystkie światła zgasły, a tłum czekał z niecierpliwością na swoje ulubione gwiazdy.
     Pierwszy wyskoczył Andy, trzymając swoją gitarę. Za nim wyszedł Tony z wyciągniętymi rękoma ku górze i zasiadł do swojej perkusji. Luke wyszedł zza kulis, tajemniczo zakrywając oczy kapeluszem i podszedł do swojego keyboardu. Później zjawili się Amy z Sam'em, trzymając się za ręce. A na koniec pojawił się Key, który poruszał się wolnym krokiem i cicho przy tym pojękiwał, mając na twarzy minę cierpiętnika.
     Rozbrzmiały już pierwsze takty piosenki, lecz my skupimy się teraz na myślach każdego z członków zespołu.

Luke:
"Ciekawe, czy zdają sobie sprawę jak te rozdziawione mordy wyglądają z góry. Szatańskie pomioty! Na następny koncert zatrudnię egzorcystę. Całe szczęście, że mam czapkę i nie muszę ich oglądać, inaczej zacząłbym walić głową w ścianę."

Key:
"Ale mnie boli dupa. Mówiłem Andy'iemu, aby był bardziej delikatny przed tym koncertem. Przez niego nawet nie mogę podskoczyć ze swoją gitarą basową. Jeszcze pożałuje..."

Andy:
" To był najlepszy seks, jaki mieliśmy... Chcę jeszcze... Ciemność! Widzę ciemność! Aaa! Oślepłem!.. A, nie. To tylko stanik. Uff.."

Tony:
"Ciekawe, kiedy dostanę moje zielone papiery. Podanie złożyłem tak dawno... Ile jeszcze muszę czekać? I powinienem powiedzieć Sam'owi o tym lustrze, które rozbiłem w hotelu.."

Sam:
"O cholera. Chyba założyłem źle wyprasowane skarpetki. Czuję krzywy kant w moim prawym bucie. Powinienem używać więcej mojego płynu do płukania, wtedy ubrania robią się milutkie.. O, stringi! Dzięki, mała! Auu! Co to było, Amy?"

Amy:
"Jak na pierwszy raz chyba dobrze mi idzie. To wszystko dzięki wczorajszym próbom z moim Sam'em. WTF?! Czy to stringi? Sam, ty gnoju! <plask>"

Mimo tych wszystkich myśli koncert trwał, a publiczność się bawiła.

~*~
     Po koncercie członkowie zespołu spotkali się z rzecznikiem prasowym, aby wyjaśnić swoje statusy na facebooku. Sam związał się z Amy i miał nadzieję, że będą razem szczęśliwi. Andy i Key postanowili upublicznić ich związek. Luke natomiast uwielbiał przygody i postanowił żyć chwilą, więc pozostał formalnie singlem, a Tony czekał na swoją miłość.
     Później zespół wyruszył na kolejny koncert, tym razem do Miami.
Kiedy wyjeżdżali na autostradę, Tony zaczął ekscytować się tym, że tego wieczoru powinni zobaczyć deszcz meteorytów. Usiadł przy oknie i patrzył z niecierpliwością na niebo, na którym powoli zachodziło słońce. Nagle coś zauważył. Spoglądał z zaciekawieniem na powoli lecący w ich stronę, niezidentyfikowany obiekt w postaci wielkiej, płonącej kuli.
     - Co za widowiskowe spadające gwiazdy...

~*~
Notka z New York Timesa:

"Po wczorajszym koncercie, kiedy zespół "Sex on the beach" udawał się do kolejnego punktu w ich tournee, meteoryt trafił w tourbus, którym jechali. Musimy zasmucić wszystkich fanów przykrą wiadomością, że nikt nie przeżył."




* Pisane z Tiną i koleżanką J :)

sobota, 23 sierpnia 2014

Rozdział 21

     - Nie musisz udowadniać mi swojego uczucia. Wiem, że mnie kochasz i nie możesz beze mnie żyć - oznajmiłem żywo, dotykając teatralnie dłonią swojej klatki piersiowej. W tym miejscu, gdzie znajdowało się moje serce. Aaron skwitował moje zachowanie nieco rozbawionym uśmiechem. W gruncie rzeczy doskonale wiedziałem, że martwił się o mnie.
     Aniołek po mojej prawej stronie podpowiadał mi, że nie powinienem sprawiać problemów Aaronowi. Nakazywał, abym zaczął dbać o siebie i nie dopuścił więcej do podobnych sytuacji. Nawet teraz przed moimi oczyma znajdował się obraz zatroskanej miny mężczyzny, który obawiał się o mnie. Nie mogę pozwolić na to, aby mój facet niepotrzebnie się denerwował.
     Jednak natychmiast po lewej stronie pojawiło się odzwierciedlenie mojej mniej szlachetnej duszy w postaci czerwonego demona. On sugerował podstępnie, że uwielbiam, kiedy Aaron jest dla mnie tak czuły, troskliwy i delikatny. Więc lepiej byłoby, gdybym wywinął jeszcze jakiś numer, który skłoniłby mojego mężczyznę do takich opiekuńczych gestów. Tak, genialny pomysł. Ta negatywna postać przedstawiła mi sytuację jasno; pragnę opieki Aarona i chcę wywołać u niego to spojrzenie pełne obawy, miłości i niepewności.
     Dobra część mnie nadal stała przy swoim i czułem, że to właśnie jej powinienem ulec. Szala aniołka przeważyła.
     - Nad czym tak rozmyślasz, Aki?
     - Właśnie zastanawiałem się nad prezentem dla ciebie - oznajmiłem, uśmiechając się do niego szeroko i odsłaniając tym samym rząd zębów.
     - Z jakiej okazji? - zapytał Aaron, spoglądając na mnie z pewnym dystansem. - Czyżbym zapomniał o naszej rocznicy, może moich urodzinach czy czymś w tym rodzaju?
     - Jesteśmy już ze sobą trzy miesiące. To naprawdę szmat czasu. Trzeba to uczcić! - odpowiedziałem poważnym tonem głosu, kiwając przy tym powoli swoją głową i chcąc w ten sposób ukryć swoje podekscytowanie. Zatrzymaliśmy się przed moim domem i po chwili weszliśmy.
     Z całkowitą pewnością nawet mniej obeznany osobnik z architekturą wnętrz, byłby w stanie określić mój dom jako artystyczną siedzibę malarza. W środku ściany były pomalowane na pastelowe odcienie, chociaż meble miały ciemniejszą tonację. Każdy szczegół był doskonale dopracowany i idealnie współgrał z pozostałymi obiektami. Najbardziej efektowne były zasłony, które były długie aż do ciemnego parkietu i delikatnie poruszały się pod wpływem podmuchu wiatru, który wydobywał się z otwartych drzwi tarasu. We wnętrzu mojego domu można było odczuć przyjemną atmosferę. Królowała tutaj klasyka z elegancją, a także z użytecznym ModernArt. Chyba najbardziej przydatnym meblem w tym pomieszczeniu była czarna, skórzana kanapa przed którą leżał biały i puchaty dywan. Uwielbiałem spędzać czas siedząc na niej z Aaronem. Rozmawialiśmy,  oglądaliśmy filmy, często śmialiśmy się czy całowaliśmy. Albo nieco więcej.
     Posłałem Aaronowi zawadiacki uśmiech, wracając tym samym na ziemię.
     - Teraz rozbierz się - zakomenderowałem z nieodgadniętym wyrazem twarzy. Zauważyłem pozytywnie zaskoczone spojrzenie mojego faceta. Podszedł do mnie i musnął czule moje wargi, zostawiając na nich słodkie cmoknięcie. Odsunąłem się od niego delikatnie, ale stanowczo. - Chwileczkę. To nie tak, jak myślisz. Masz się rozebrać!
     Widziałem, jak Aaron marszczy podejrzliwie swoje brwi, jednak bez zbędnych pytań ściągnął jednym ruchem swoją jasną koszulkę. Przez chwilę przypatrywałem się jego idealnie wyrzeźbionej sylwetce, mając na ustach uśmiech pełen podziwu. Chyba nigdy nie przyzwyczaję się do tego, że Aaron jest tak niezwykle przystojny. Ja to  mam szczęście, pomyślałem.
     Nadal nic nie mówiąc, chwyciłem go za dłoń i poprowadziłem w stronę mojej pracowni, gdzie czekała już na nas sztaluga z farbami. Mężczyzna widząc to, mimowolnie się zaśmiał.
     - Chyba nie zamierzasz mnie malować? - zapytał Aaron, kręcąc wolno głową, nadal z rozbawieniem. Zbliżyłem się do niego, składając błagalnie dłonie.
     - Zgódź się! Sprawisz przyjemność również mnie.
     - Niech będzie. Ale pospiesz się, okej? - Facet wywrócił teatralnie oczyma, a ja zacząłem skakać z radości, nie mogąc pohamować swojego podekscytowania.
     - Dobrze. Ale nie rozebrałeś się do końca - zauważyłem, patrząc wymownie w stronę jego spodni. Ruszyłem do sztalugi, chwytając w dłoń pędzel, by umaczać go w farbie. Tymczasem Aaron rozpiął spodnie, które kusząco zsunęły się z jego wąskich bioder prosto na podłogę. Zatrzymałem w powietrzu trzymany w dłoni pędzel, czekając na to, aby pozbył się również bielizny.
     - Nie wiedziałem, że jesteś aż tak zboczony, wiesz Aki? - rzucił, domyślając się moich zamiarów. - Na co ja się godzę.. - mruknął niby do siebie, przeczesując dłonią swoje włosy. - I wydaje mi się, że to raczej prezent dla ciebie - dodał z przekąsem, mrużąc przy tym swoje oczy groźnie.
     - W porządku. Nie musisz jednak ściągać bokserek. Usiądź proszę na krześle. - Poczekałem, aż wykona moją komendę, ignorując po części jego słowa. Kiwnąłem głową. - Rozchyl swoje nogi i zadrzyj nieco w dół swoją bieliznę.. O tak. Teraz się nie ruszaj. - Zacząłem mierzyć kciukiem i pędzlem odpowiednie proporcje, po czym zabrałem się za początkowy szkic. - Nabierz jeszcze seksowny wyraz twarzy. Możesz przygryźć dolną wargę - dodałem, czekając chwilę na odpowiedni moment. - Idealnie!
     Zabrałem się za malowanie. Myślę, że szło mi całkiem sprawnie. Kreśliłem kontury mężczyzny; jego idealnie wyrzeźbionego ciała oraz przystojnej twarzy. Co chwila spoglądałem na Aarona, by doskonale oddać na obrazie urodę tego faceta. Jego sylwetka była wysportowana i jednocześnie miała w sobie wiele subtelności. Policjant miał nieźle wyrzeźbione mięśnie; oczywiście nie zabrakło również sześciopaku na brzuchu. Jego nogi były silne i niezwykle umięśnione. Skupiałem swoją uwagę na jego mocnych udach oraz zgrabnych łydkach. Potem zacząłem kreślić jego zmysłowo wąskie biodra i szerokie, męskie barki. Zaznaczałem z upodobaniem doskonale widoczne bicepsy Aarona, które tak mi się podobały. Następnie wziąłem się za szczegóły. Chyba nie było nic bardziej seksownego niż ścieżka jego drobnych włosków na brzuchu, która kusząco kierowała wzrok w dół, by w końcu zniknąć przyzwoicie pod materiałem jego bokserek. Mimowolnie zatrzymałem się dłużej na wypukłości w materiale jego bielizny.
     Później zająłem się twarzą Aarona. Teraz wydawała się być nieco znudzona, jednak nadal pełna zmysłowości i niewypowiedzianej tajemnicy rozkoszy. Posłał mi seksowne spojrzenie zza jego nieco przymrużonych powiek.
     Jeszcze kilka muśnięć farbą i jego akt był już skończony.
     - Już! - pisnąłem z podekscytowaniem, skacząc wesoło i parokrotnie klaszcząc w dłonie. Niestety zapomniałem, że w ręku mam jeszcze pędzel i pobrudziłem się farbą. Aaron wstał i podszedł, by zobaczyć moje dzieło.


     - Idealnie. Twój obraz jest lepszy od żywego oryginału. Wiem, w jakim świetle mnie widzisz. A teraz czas na kąpiel. Przyda ci się - mruknął, muskając palcem mój nos, na którym chyba była plama od farby.
     - Zgoda, jeśli dołączysz do mnie - oznajmiłem, nie mogąc oderwać od niego wzroku. A także od mojego obrazu na którym w końcu uwieczniłem mojego mężczyznę.
     Już po paru chwilach w moim domu można było usłyszeć miarowy szum nalewanej wody do wanny oraz dwa przyspieszone oddechy.

~*~
     Z uśmiechem na ustach wpatrywałam się w widok za oknem. Z tej perspektywy wszystko wydawało mi się niezwykle małe. Ludzie przypominali mi pracowite mrówki, a budynki były niczym pudełka od zapałek. Teraz potrzebowałam właśnie takiego dystansu. Sprawa ze Steve'm nadal mnie niepokoiła. Co miałabym zrobić, jeśli naprawdę porwałby Kate? Pokręciłam energicznie głową, chcąc jak najszybciej pozbyć się tych myśli.
     - Jesteśmy na wakacjach, Adrienne. Obiecałaś mi, że zostawimy wszystko za sobą - oznajmił z wyrzutem w głosie Nick, patrząc na mnie. Domyślił się, że rozmyślam o psychopatycznym Steve. - Przecież od zawsze marzyłaś odwiedzić Europę. Słoneczna impreza na Ibizie, czy to nie brzmi kusząco?
     - Plaża, drinki i taniec do rana - dopowiedziałam z szerokim, szczerym uśmiechem. Nagle chwyciłam się mocno za poręcze samolotowego fotelu, gdyż wpadliśmy w nieznaczne turbulencje. Nie przepadałam za lataniem, jednak perspektywa spędzenia kilku tygodni w towarzystwie Nicka wydawała się niezwykle kusząca.
     Jednak skupiłam się na tym, aby uspokoić żołądek i nie pozwolić na dostarczenie dodatkowych, nieprzyjemnych wrażeń mojemu chłopakowi. Na szczęście podróż nie trwała zbyt długo i już po paru chwilach mogłam delektować się ciepłem gorącego słońca na hiszpańskiej plaży.
     Leżeliśmy wspólnie na kocu, morskie fale przyjemnie szumiały, obijając się o brzeg, a mewy dawały o sobie znać. Teraz naprawdę mogłam nacieszyć się obecnością Nicka.
     - Jest wspaniale, kochanie - oznajmiłam, otwierając jedno oko, by spojrzeć na niego.
     - Wieczorem gwarantuję ci, że będzie jeszcze lepiej.. - wyszeptał. Nick opierał się na łokciach, jednak podniósł się nieznacznie, aby sięgnąć moich ust i pocałować je czule. Odwzajemniłam pocałunek, kładąc jedną rękę na jego szorstkim policzku. Nagle usłyszeliśmy dźwięk dzwonka telefonu Nicka. Mężczyzna niechętnie oderwał się ode mnie i posłał mi przepraszający uśmiech, który oznaczał, że musi odebrać i to pilna sprawa. Wydęłam dolną wargę, tworząc w ten sposób smutny i nieco nadąsany uśmiech. Jednak nie mogłam nic poradzić na to, że młody biznesmen musi dbać o swoje sprawy. Nawet na wakacjach, niestety.
     Nick wstał i odebrał telefon. Ruszył w stronę wyjścia z plaży. Nie słyszałam jego rozmowy, jednak ze strzępek słów mogłam wywnioskować, że nie jest najlepiej z jego firmą. Co prawda nie jest jej jedynym szefem, gdyż prowadzi ją wspólnie z ojcem. Jednak tyle wiem, że jest to jedna z najbardziej wpływowych korporacji w całych Stanach.
     To lato było naprawdę gorące w Europie, o dziwo na plaży jednak nie było zbyt wielu ludzi. To dobrze, pomyślałam. Nie lubię zbędnych gapiów tak, jak nie przepadam za jaśniejszą skórą pod materiałem stroju kąpielowego.
     Nagle do głowy przyszła mi pewna myśl... Rozejrzałam się po pustej plaży i widząc, że nikogo obok nie ma, rozwiązałam u szyi górną część od stroju kąpielowego i odrzuciłam zbędny materiał mojego bra. Przymknęłam oczy i oddawałam się przyjemnej kąpieli słonecznej.
     Raptownie przed oczyma ujrzałam rozbawioną twarz Steve'a, który stał za Kate i trzymał tuż przy jej szyi ostrze noża. Moja przyjaciółka płakała i błagała, abym ją uratowała.
     - Związać ją! - rzucił, a nagle z dwóch stron podeszło do mnie dwóch rosłych mężczyzn. Chwyciło mnie za ramiona i poprowadziło w stronę ciemniejszej komory. Tam jeden rzucił mnie na materac, który śmierdział stęchlizną. Drzwi zamknięto, a ja zostałam w zupełnej ciemności.
     - Adrienne!
     Otworzyłam oczy i zobaczyłam Nicka. Odetchnęłam z ulgą, ciesząc się w duchu, że to tylko zły sen. Już miałam zamiar wstać, by uściskać mojego chłopaka, lecz ten zakrył mnie materiałem bluzki. Jego wyraz twarzy wydawał się być, delikatnie mówiąc nieco rozzłoszczony.
     - Co ty wyprawiasz?! - syknął, wbijając we mnie swoje stalowe spojrzenie. - Nie możesz opalać się topless!
     - Dlaczego? Zabronisz mi?
     - Nie pozwolę, aby ktoś inny na ciebie patrzył. Należysz tylko do mnie.



* Rysunek wykonała koleżanka J (;

sobota, 16 sierpnia 2014

Miłość w trasie - cz. 2 "Sprężystość materaca"

      >>Poranek następnego dnia.<<
     Cały zespół powoli budził się dzięki przyjemnemu zapachowi naleśników z sosem klonowym i woni świeżo zaparzonej kawy. Sam otworzył oczy pierwszy, kiedy usłyszał ciche, czyste i niezwykle melodyjne nucenie ze strony aneksu kuchennego. Zerwał się z łóżka jak poparzony i chciał wszcząć alarm wśród kolegów, lecz przypomniała mu się wczorajsza sytuacja związana z pasażerem na gapę. 
Od razu naszły go wyrzuty sumienia podczas przyglądania się pięknej dziewczynie krzątającej się po kuchni. Przeklinał w duchu, gdyż złamał swoje drugie przykazanie, jednak wizja konsumowania pysznych naleśników przerwała jego rozmyślania.
     Reszta chłopaków powoli ewakuowała się ze swoich łóżek.
     - O, śniadanko! Widzę, że  z Amy nie pomrzemy z głodu - wykrzyknął Andy. - Gdybyśmy dopuścili Luke'a do kuchni, nie dostalibyśmy takich rarytasów.
     - Jeśli nie smakuje ci moje żarcie, to nie musiałeś jeść. Mógłbyś zdechnąć z głodu i nic by mnie to nie ruszyło - odpowiedział Luke, z wiecznie znudzoną miną.
     Key, który zaczął zajadać naleśniki, pochwalił kunszt kulinarny Amy jednym, niezwykle trafnym słowem: - Smaczne.
     Tymczasem Sam sprawdzał swój profil na facebooku. Chciał przekonać się czy ktoś dodał zdjęcia z wczorajszego incydentu. Przez przypadek zobaczył swój status.
     - O kurwa! Zerwała ze mną.. - krzyknął Sam, wstając i wpatrując się w ekran komórki z niedowierzaniem.
     - No to teraz możesz się zabawić - oznajmił Tony odkrywczym tonem głosu.
     - Na pewno nie z tobą, kurwa - odwarknął lider.
     - Dlaczego mnie tak traktujesz? - zapytał, insynuując ocieranie łzy z policzka.
W tym momencie do dyskusji włączył się Luke.
     - Zamknąć ryje, do cholery! Zabierzcie się za te naleśniki, bo ostygną.
Członkowie zespołu ze sceptycznymi wyrazami twarzy zaczęli jeść naleśniki. Gdy skończyli, Amy podeszła do Sam'a.
     - Kto zmywa po dzisiejszym śniadaniu? - zapytała, uśmiechając się do niego.
     - Myślałem, że ty - odrzekł Sam.
     - Chyba śnisz, chłopaczku. Odwdzięczyłam się śniadaniem za podwózkę, ale nie jestem kurą domową - odparowała, mając na ustach tym razem bardziej złośliwy uśmieszek.
     - Ja pozmywam - zadeklarował się Key, który nie przepadał za kłótniami.
     - Pamiętaj o swoim seksownym fartuszku - zamruczał Andy i uwodzicielsko oblizał wargi.
     - Nie obchodzi mnie wasze życie intymne. Zamknijcie ryje z łaski swojej! - warknął Sam.
     - Odwal się, Sam. Dziewczyna z tobą nie chciała, to zazdrosny, bo całe życie na ręcznym - odparował Andy.
     - Chłopaki, czas na ćwiczenia! - oznajmił Tony, chcąc zmienić temat i zakończyć kłótnię.
     - To jeszcze nie koniec.. - wysyczał Sam, podchodząc do Andy'ego, po czym minął go i ruszył wolnym krokiem w stronę siłowni.

     Kilka chwil później zatrzymali się przed hotelem. Wszyscy zaczęli wychodzić.
     - Czekaj, Amy. Podoba mi się twój głos. Słyszałem cię, kiedy nuciłaś przygotowując nam śniadanie - powiedział Sam. - Zapraszam do mojego pokoju. Niedawno napisaliśmy nową piosenkę, pomyślałem, że moglibyśmy zaśpiewać ją razem. Poćwiczymy sobie nasz duet... - zaproponował z nieodgadniętym wyrazem twarzy.
     - Czyżby ktoś szukał pocieszenia? Jeśli tak, to trafiłeś pod zły adres - odparowała Amy.
     - Spokojnie, nie ściągaj jeszcze spodni, mała. Proponuję tylko singiel w duecie.
     - Spotkajmy się o 18 przy fontannie przed hotelem - powiedziała ugodowo dziewczyna.
     - Dobrze, niech będzie - odpowiedział głośno lider zespołu, po czym dodał cicho, odchodząc: - Głupszym się ustępuje.

     W hotelu panowała miła atmosfera. Recepcja była utrzymana w stonowanych kolorach - brązu i zieleni. Na ladzie znajdowały się ulotki i księga do wpisania danych osobowych gości. Na ścianach wisiały wielkie, zabytkowe świeczniki. Młoda kobieta - recepcjonistka - uśmiechnęła się słodko do Sama, który w odpowiedzi ułożył usta w złośliwy grymas, świadczący o jego charakterze. Lider po dokonaniu wszystkich formalności rozdał kolegom klucze do ich pokoi. Sam bez słowa udał się do swojego lokum.
     Każdy pokój wyposażony był w dwuosobowe łóżko zasłane na biało, telewizor plazmowy, komodę, stolik nocny, lustro, które obejmowało całą sylwetkę i wielu innych niezbędnych mebli oraz w łazienkę, która otwiera się na pokój i w ten sposób zwiększa jego powierzchnię. Łączy w sobie elementy elegancji i funkcjonalności, jednocześnie zapewniając wysoki stopień intymności.

     Tony postanowił zrobić inspekcję pokoi. Chciał przekonać się, czy przypadkiem nie trafił mu się najgorszy. Zapukał do drzwi Key'a.
     - Proszę.
     - Cześć, Key. Mogę sprawdzić sprężystość twojego łóżka? - zapytał Tony.
     - Yyy.. spoko. Ale po co ci to?
     - Lubię, kiedy opadam swobodnie na materac, który przyjemnie sprężynuje pode mną, a ja unoszę się w górę i w dół.
     Key uniósł prawą brew i nie wiedząc, co powiedzieć, patrzył w milczeniu na podskakującego Tony'ego na jego łóżku.
     - Moje łóżko jest lepsze! Nara - rzucił Tony, wychodząc pospiesznie z pokoju Key'a.

      Zawędrował do Andy'ego. Zadał mu to samo pytanie i już po paru sekundach skakali razem na łóżku, uderzając się poduszkami.
     Następnym punktem podróży był pokój Sam'a. Lider usłyszał pukanie i otworzył mu. Spojrzał na Tony'ego, po czym zatrzasnął drzwi z powrotem. Tony usłyszał jego słowa wydobywające się z pokoju: - Spierdalaj, Tony! Moje łóżko jest w porządku. - Wiedział, że Tony w każdym hotelu powtarza swój cykliczny obchód i skacze po ich łóżkach.
     Po porażce z Sam'em, Tony nie zapukał do drzwi Luke'a, tylko od razu wparował do jego pokoju i rzucił się na łóżko, na którym leżał Luke owinięty w pasie ręcznikiem. Kiedy Tony skoczył, wodne łóżko wyrzuciło Luke'a z impetem na podłogę. Zdążył tylko chwycić za ręcznik.
     - Co ty, kurwa, znowu wyprawiasz, Tony?! - krzyknął. - A, tak.. Zapomniałem. Twój hotelowy rytuał.
     - Nie mam pojęcia co się stało. Dlaczego ty masz wodne łóżko? - dramatyzował Tony. - A ja nie?!
     - Jestem ważniejszy i mam lepsze łóżko, debilu. Jak się coś nie podoba, to składaj zażalenia do Wielkiego Idioty - rzucił Luke. Chodziło mu oczywiście o producenta.
     - Mam więcej klepek niż on. Dlatego nie będę dzwonił - powiedział obrażony Tony i wyszedł z pokoju zostawiając Luke'a na podłodze.

~*~
     Sam wyszedł przed hotel. Nie zwrócił na to wcześniej większej uwagi, ale spodobało mu się zielone obejście przed budynkiem. Fantazyjnie poukładane kwiaty, które tworzyły przyjemną dla oka harmonijną konstrukcję sprawiły, że kąciki jego ust mimowolnie uniosły się do góry. Harmonia…
     Zmierzał wolnym krokiem w kierunku miejsca spotkania z Amy. Tymczasem dziewczyna czekała na niego siedząc na marmurowym brzegu fontanny. Amy zamyśliła się i odruchowo zanurzyła swoją rękę do wody, po czym wpatrywała się jak drobne krople spływają po jej smukłej dłoni. Spoglądała się na mieniące dno fontanny, na którym leżały miedziane monety. Sam podszedł do niej i zaczął mówić.
     - Ta zabytkowa fontanna została wybudowana w miejscu XVII-wiecznej studni. Kiedy pewnego lata zabrakło wody w całej okolicy i zapanowała susza, dzięki owej studni ludzie nie poumierali z pragnienia. Ponadto z tego obiektu wydobywała się krystalicznie czysta woda niczym z górskiego strumienia. Ciekawostką jest to, że źródło nie zamarzało nawet przy największych mrozach.
     Kiedy studnia zaczęła się rozpadać, postanowiono zbudować na niej fontannę. Od tego czasu przy fontannie zaczęły dziać się niewytłumaczalne naukowo cuda.
     - Za to ja zaraz niewytłumaczalnie strzelę ci z liścia - oznajmiła Amy, przerywając tym samym długi wywód lidera zespołu. Spodobał się jej ten głęboki, zmysłowy głos, którym niespiesznie do niej mówił. Z zachwytem obserwowała jego kocie ruchy i poczuła coś czego nie chciała czuć do jebanego despoty. Przyjemny dreszcz przebiegł po całym jej ciele. - Spotkaliśmy się w innym celu. A w ogóle skąd znasz takie mądrości? - Spytała lekko oszołomiona doznaniami. Mogłaby go słuchać bez końca. Pomyślała, że nie miałaby nic przeciwko temu, aby ten głos budził ją co rano. Jednak z kobiecej przekory nie dała po sobie nic poznać.
     - A w ogóle skąd to nagłe zainteresowanie moją opowieścią? Odniosłem wrażenie, że nie słuchasz tego, co mówię. Może lepiej jednak weźmiemy się za to śpiewanie. Nie chcę, aby połowa mojej twarzy ucierpiała. Zacznijmy próbę, przyniosłem moją gitarę.
     - Fajna. Mogę sobie pograć?
     - A ty umiesz grać? - zapytał Sam patrząc na nią z pogardliwym uśmieszkiem.
     - Tak, tata mnie nauczył, kiedy byłam mała.
     Amy chwyciła za gitarę i położyła ją sobie na kolanach. Przycisnęła odpowiednie progi i uderzyła w struny palami. Zaczęła brzdękać jak zawodowy uliczny gitarzysta. Śpiewała przy tym czysto i dźwięcznie. Szło jej całkiem nieźle, a nawet wspaniale. Dowodem tego był pełen wrażenia wyraz twarzy Sam'a, a przecież nie tak łatwo go zaintrygować.
     - Kobieto.. wyjdź za mnie! - rzucił Sam, kiedy Amy zakończyła swoją piosenkę. Facet teatralnie klęknął przy tym na jedno kolano i wyciągnął w jej kierunku niewidzialny bukiet kwiatów.                Zaintrygowała go ta drobna istotka. Nie wiedział, co zwróciło jego uwagę w największym stopniu. Chyba to, że gdy pierwszy raz ją zobaczył… chciał się nią zaopiekować, wydała mu się taka malutka i bezbronna. Nie przyznałby się nigdy do tego przed chłopakami, ale w głębi cieszył się, że nalegali aby ją zabrać. Chociaż trochę szkoda mu było przykazania… Cieszył się też z tego, że Amy umie pokazać pazurki. Lubił takie niby niepozorne kobiety.
     - Chyba mieliśmy robić próbę, a nie błaznować - odpowiedziała dziewczyna sarkastycznym tonem głosu.
     - Wybacz. Poczucie humoru też jest ważne w tym zawodzie. Jeśli go nie masz - media cię zjedzą.
     - Na pewno mieliby niestrawność. Ja jestem niedobra - oznajmiła Amy.
     - Tak. Zła kobieta z ciebie. To może zacznijmy już tą próbę - powiedział Sam niecierpliwie.
     Akurat tamtędy przechadzał się Tony. Zauważył ich i z łobuzerskim uśmieszkiem zaczął się  skradać do  Sama i Amy. Niespostrzeżenie zaszedł ich od tyłu, by kilkoma ruchami ochlapać ich wodą z fontanny.
     - Skończcie już gruchać, gołąbeczki! Kolacja czeka.


*Pisane z Tiną i koleżanką J.
*Rysunki zrobiła J. ;*

sobota, 9 sierpnia 2014

Rozdział 20

     Połączenie zostało przerwane.
     Przez kilka sekund nie docierało do mnie, to co usłyszałam. Nie mogłam uwierzyć, że moja przyjaciółka znajduje się w niebezpieczeństwie. Poczułam silną potrzebę, aby usłyszeć jej głos i dowiedzieć się, że jest bezpieczna, a Steve lub jego pomagier nie zrobi jej krzywdy. Drżącą ręką wybrałam numer Kate i czekałam. Jeden sygnał… drugi… trzeci…
     - Słucham, Adi. Sprawdzasz czy już wyleciałam? - spytała rozbawionym głosem. - Niestety, ale jeszcze czekam. Samolot ma małe opóźnienie. Nie wiem do końca czym spowodowane, ale za około pięć minut pokiwam ci z góry.
     Łzy ulgi, które starałam się powstrzymać zniekształciły mój głos, ale nie mogłam nie wyrazić tej ogromnej radości, którą czułam. Nie powiedziałam przyjaciółce o telefonie, jaki otrzymałam. Nie chciałam jej denerwować.
     Przez następne kilka minut rozmawiałyśmy o podróży i obawach, jakie miała Kate. O jej noclegu i miejscach, które będzie chciała zwiedzić w wolnych chwilach. Ja sama „złożyłam” zamówienie na zdjęcia najważniejszych moim zdaniem zabytków. Wiem, że Kate jedzie tam, aby pomagać innym i że jest to priorytetem. Mój kochany społecznik! Mam jednak nadzieję na ciekawe ujęcia.
     Katedra świętego Jakuba wzniesiona przez trzech architektów. Francesco di Giacomo, Juraj Dalmatinac i Nicola Frientinac utworzyli harmonijną budowlę. Chciałabym zobaczyć jej wnętrze. Oprócz tego Pałac Dioklecjana, Stare miasto Dubrownik i wiele innych chorwackich atrakcji.
     Zawsze interesowałam się historią, jednak jest to moja cicha pasja, bo gdy zaczynam mówić o faktach sprzed kilku stuleci znajomi zaczynają ziewać lub mnie uciszać.
     Niespodziewanie poczułam dotyk na plecach. Krzyknęłam i poderwałam się z miejsca. Strach jeszcze nie do końca uwolnił moje myśli. Wiedziałam, że przyjaciółka jest bezpieczna, ale co mogłam poradzić na fakt, że ja nie czułam się tu dobrze. Sama, bez nikogo do pomocy w razie uprowadzenia.
     - Dlaczego krzyczysz? To tylko ja. - Nick spojrzał na mnie niepewnie. Wskazałam na telefon, który znajdował się przy moim uchu i przyłożyłam palec wskazujący do ust. Chłopak pojął w lot i usiadł na skraju koca.
     - Coś się stało? – tym razem pytanie padło ze strony Kate.
     - Nie. To tylko Nick. Zaszedł mnie od tyłu. - W tym momencie usłyszałam głośne szumy i nie byłam pewna czy dziewczyna mi odpowiedziała. Znajome echo głosu, który przez głośnik informował pasażerów o odlocie samolotu. Zrobiło mi się trochę przykro. Nie zobaczymy się przez całe wakacje. Kate wróci dopiero tydzień przed rozpoczęciem roku akademickiego.
     - To mój samolot. Za chwilę będę musiała wyłączyć telefon. Zadzwonię jak będę na miejscu i trochę się zaaklimatyzuję - szepnęła.
     Cichy szloch przerwał ciszę, która utworzyła się pomiędzy nami na chwilę. Było mi przykro, ponieważ Kate nie chciała się ze mną pożegnać i prosiła żebym nie przychodziła do niej przed odlotem. Teraz ona płacze, a ja nie mogę jej przytulić ani pocieszyć.
     Ostatni raz widziałyśmy się na grillu u mnie w domu. Wiedziałam, że jej zachowanie można wytłumaczyć w prosty sposób. Kate nie żegnała się z ludźmi. Dlaczego? Bo według niej taka postawa należy się ludziom, którzy wyruszają w swoją ostatnią drogę.
     Nie oceniałam jej poglądów. Było mi strasznie źle, bo ją posłuchałam. Mogłam pojechać. Ale nawet Mike nie mógł tego zrobić. Kate nie pozwoliła mu przybyć na lotnisko.
     - Zobaczymy się na skype’ie. Teraz musisz się trzymać i być dzielną dziewczynką. - Próbowałam dodać jej otuchy i sama udawałam, że jest dobrze. Sprawiłam, że mój głos stał się pewny i delikatny.
     - Muszę już kończyć. I tak wchodzę jako ostatnia. Ale chociaż cię słyszę. Do zobaczenia niedługo. - Rozłączyła się nie czekając na odpowiedź. Jakie niedługo?! To kilka miesięcy! Dokładnie trzy.
     Nick przysunął się do mnie. Siedział ze zgiętymi nogami w kolanach i obejmował je rękami. Jego prawa dłoń zaciskała się na lewym nadgarstku, oczy miał wlepione w koc.  Położyłam głowę na jego ramieniu i oplotłam go rękoma. Westchnęłam.
     - Kate już pewnie jest w samolocie.
     - Pewnie tak.
     - Ktoś do mnie dzwonił… - zaczęłam niepewnie. - Nie wiem czy był to Steve. Ciężko mi było rozpoznać głos.
     Nick patrzył na mnie chwilę w milczeniu. Zagarnął mnie ręką jak swoją własność.
     - Ja już tak dłużej nie wytrzymam. On mówił, że ma Kate i ją zabije. Kazał mi iść do parku położonego dwieście metrów stąd. A później się rozłączył.
     - Dlaczego nie powiedziałaś mi tego wcześniej? Może on tam jest i czeka na ciebie. Dorwę tego gnoja! - wykrzyknął i zerwał się z miejsca. Pociągnął mnie za sobą i biegliśmy tak przez chwilę, szybko… za szybko dla mnie.
     Zasapana weszłam do naszego hotelu. Nick powiedział, że mam przebywać wśród ludzi. Kręciłam się po recepcji. Tu zawsze ktoś jest.
     Niecierpliwie czekałam na chłopaka. Układałam różne scenariusze. Optymistyczne, w których Nick łapie mojego prześladowcę i nasze życie wraca do normy. Pesymistyczne, gdzie Steve rani mojego chłopaka. Nie, o tym nie chciałam myśleć.
     Podeszłam do okna i wpatrywałam się w kamienną drogę, którą miał… musiał wrócić Nick. Nie byłam w stanie skupić się na niczym innym. Widok kwiatów nie cieszył mnie w ogóle. Zadbany ogród, roztaczający się przed hotelem nie robił na mnie wrażenia.
     Przymknęłam na chwilę oczy. Gdy je otworzyłam zobaczyłam go. Nick. Spostrzegł mnie i nieznacznie się uśmiechnął.
     Przywitałam go przy wejściu i zarzuciłam mu ręce na szyję. Poczułam silny uścisk na plecach i poczułam się bezpiecznie. Ale najważniejsze, że miałam go przy sobie.
     - Nie było tam nikogo. Nikczemnik jednak wie gdzie jesteśmy. Musimy wyjechać. I powiadomić Aarona.
Na jego twarzy widać było determinację, głos był stanowczy i nieznoszący sprzeciwu. Pospiesznie udaliśmy się do naszego pokoju. Zabraliśmy nasze rzeczy i wymeldowaliśmy z hotelu.
     W samochodzie milczeliśmy, każde pogrążone we własnych myślach.
     Zarys mojego domu sprawił, że poczułam lekką ulgę. Podczas jazdy nic się nie stało. Nikt nie strzelał ani nie próbował nas zepchnąć z ulicy. Weszłam do prawie pustego domu. Azor przywitał mnie skokiem i soczystym liźnięciem po policzku. Nick wszedł za mną, ale nie dał się polizać, co mój pies potraktował jako pretekst do obrażenia się i przemieszczenia do legowiska. Szkoda, że on nie rozumie naszych problemów…
     Skierowałam się do kuchni, bo z tego miejsca dochodziły do mnie odgłosy rozmowy. To Nick opowiadał Aaronowi o telefonie. I o nieudanej akcji w parku. Chłopak był w pracy i obiecał, że przyjedzie jak skończy. Tymczasem ja nie umiałam sobie znaleźć miejsca. Chodziłam po całym domu, kładłam się na łóżku,  słuchałam muzyki, zaczynałam czytać książkę, ale nie mogłam skupić się na rozgrywanej akcji. Nick zrobił mi melisę, pomogła, ale nie na długo.
     Około godziny szesnastej przyjechał Aaron. Miał na sobie jasną koszulkę, niebieskie dżinsy i sportowe buty. Jego twarz była poważna i nie wyrażała żadnych uczuć. Przeszedł przez korytarz i zatrzymał się przy kremowej sofie w salonie. Nie usiadł na niej tylko stał. Niecierpliwym wzrokiem omiótł pomieszczenie. Jego zachowanie wydawało mi się dziwne. Zachowywał się tak jakby widział wszystko po raz pierwszy. Jego wzrok zatrzymał się na dwóch krasnoludkach, które siedziały na drugiej, licząc od góry półce. Dwa, białe stworki trzymały się za ręce. Aaron mruknął coś niezadowolony i spojrzał na mnie. W jego spojrzeniu widać było teraz irytację.
     Domyśliłam się, że coś go gryzie.
     - Możemy się przejść? Ze mną nic ci nie grozi. Weźmiemy psa na spacer. - Rzucił Aaron. Po krótkim namyśle doszłam do wniosku, że to chyba najlepsze rozwiązanie. Coś go gryzło. Pewnie chciał porozmawiać  na osobności.
     - Daj mi chwilkę - odpowiedziałam i wstałam z miejsca.
     Posłałam Nick’owi przepraszające spojrzenie. Chłopak dotychczas przyglądał się poczynaniom Aarona w milczeniu.
     - Tylko o nią dbaj - powiedział Nick i uśmiechnął się lekko. Aaron wydał z siebie ironiczne parsknięcie.
     - Poczekam przed domem - stwierdził oschle i wyszedł.
     - Co się z nim stało? Nigdy się tak nie zachowywał. - Zaczął Nick i spojrzał na mnie.
     - Jeszcze nie wiem, ale spróbuję to ustalić. - Powiedziałam i uśmiechnęłam się pokrzepiająco do chłopaka.
     - No tak, te wasze kobiece sztuczki… facet sam nie wie kiedy powie wam wszystko bez zająknięcia.
     Zaczęłam się śmiać i przeszłam do szafki, w której znajdowała się smycz Azora. Pomimo tego, że pies był duży i dorosły, kupiłam mu czerwoną, skórzaną, do kompletu z obrożą. Nie podobała mi się ta łańcuchowa, na której przyprowadził go Nick.
     - Masz rację - puściłam mu oczko. - Tylko pamiętaj, że wy faceci lubicie słuchać tego, o czym my kobiety się dowiadujemy.
     Uśmiechnął się, ale nie odpowiedział. Dla mnie to było jednoznaczne z kapitulacją.
     Zawołałam Azora, jednak pies nie przyszedł. Jego lenistwo osiągnęło apogeum. Musiałam iść do mojego pokoju i pokazać śpiącej w legowisku smycz. Pies poruszył się nieznacznie, spojrzał na mnie zaspanymi oczkami, ziewnął, przeciągnął się i dopiero po zakończeniu tego rytuału podszedł do mnie niespiesznym krokiem. Za każdym razem, gdy chciałam go wziąć na spacer sytuacja analogicznie się powtarzała.  Zapięłam go na smycz i razem pobiegliśmy w kierunku drzwi.
     Aaron kopał kamień, od czasu do czasu zamyślonym wzrokiem spoglądał przed siebie. Azor pociągnął mnie w kierunku domniemanej zabawki, a ja nie będąc na to przygotowana, zderzyłam się z Aaronem.
     - Wszystko w porządku? - zapytał i trzymał mnie mocno, abym nie upadła.
     - Tak, dziękuję. - Pomału otrząsnęłam się z szoku po zderzeniu z jego muskularnym ciałem. Aaron poczekał jeszcze chwilę i dopiero gdy podniosłam na niego wzrok i uśmiechnęłam się delikatnie, puścił moje ramiona.
     Przeszliśmy przez podwórko, a Aaron otwierając furtkę rzucił przez ramię:
     - A Mike? Jest w domu?
     - Wyjechał na kilka dni do rodziców. Nie radzi sobie z wyjazdem Kate. I z tym, że nie będzie jej widział przez kilka miesięcy. Mama go trochę rozpieści, to poczuje się lepiej. Nie ma to jak być głaskanym po główce prawie przez cały dzień. Trzeba odjąć te kilka godzin na praktyki w szpitalu. Dlaczego pytasz?
     - Chciałem wiedzieć jak sobie radzi… Aki chciał wiedzieć… - dodał po chwili.
     - … tylko tyle i aż tyle - dopowiedziałam z nutą melancholii w głosie. - Zarówno Mike, jak i ja szybko przywiązujemy się do ludzi. Dlatego rozstania są dla nas trudne…
     - Rozumiem. - Powiedział z pobłażliwym uśmiechem. Nie wiem dlaczego, ale ogarnęła mnie dziwna irytacja jego postawą.  Dlaczego, jeśli on sam nie umiał okazywać uczuć, musiał tak reagować? Pobłażliwie, z litością. Może pogardą.
     - To dobrze. - Odpowiedziałam z goryczą, bez emocji. Posłałam Aaronowi chłodne spojrzenie, a on aż się wzdrygnął. „Tak kotku. Kobieta zmienną jest. Raz patrzy się na ciebie niewinnymi oczętami, a gdy ją zdenerwujesz wlepia w ciebie ślepia bazyliszka.” Pomyślałam złośliwie a rozbawiony uśmiech zagościł na moich wargach.
     Przez kilka minut szliśmy w milczeniu. Byłam tak zdenerwowana, że zapomniałam dlaczego Nick zadzwonił po Aarona.
     Ignorowałam Azora, który pukał łebkiem w moją rękę. Gdy stało się to bardziej natarczywe, mimowolnie spojrzałam w dół. Pies trzymał w pysku patyk. Dawał mi do zrozumienia, że chce się bawić.
     - Jeszcze chwilka. - Szepnęłam i potarmosiłam go za uszami. Po przejściu kilku kilometrów piaszczystej drogi, gdzie z lewej i z prawej strony ciągnęły się na przemian lasy i pola, doszliśmy do polanki. Ochłonęłam już trochę, odpięłam smycz i rzuciłam Azorowi kija.
     - Masz jakiś pomysł na złapanie Steva? - zagaiłam, może trochę ostrzej niż zamierzałam.
     - Szczerze? Nie. Pewnikiem jest to, że zna on każdy twój ruch. Wydaje mi się, że w tym parku, on tam był, Schował się gdzieś i patrzył. Chciał wiedzieć czy go posłuchasz. Prawdopodobnie, gdybyś poszła tam sama, nic by ci nie zrobił. Nie ujawnił by swojej kryjówki. - Powiedział Aaron i przyjrzał mi się badawczo.
     - Ale Nick poszedł.
     - Tak. To komplikuje sprawę, bo teraz już wie, że nie może ci „zaufać”. Będzie próbował innych sztuczek. Może uprowadzenie. Teraz już to wiemy. On nie odpuści. Nie możesz wychodzić sama z domu. - Spojrzał na mnie wymownie , a ja oblałam się rumieńcem. Ileż można nawiązywać do tej jednej sytuacji? Może postąpiłam lekkomyślnie, ale nic mi się w tym lesie nie stało!
     - Aaron… Jak ty to sobie wyobrażasz?
     - Możesz wyjechać z Nick’iem. Najlepiej za granicę. Na jakiś czas. Aż go nie złapię. - Zacisnął pięści, a jego usta utworzyły wąską linię. Czasami ta jego oschłość, może dystans były dobre. Ale w pracy. Nie musiał tak robić jeżeli chodziło o uczucia innych.
     - Mam się ukrywać?! I dać mu satysfakcję…  - powiedziałam z rezygnacją w głosie.
     - Tu już nawet nie chodzi o to. On stwarza wyraźne zagrożenie dla ciebie. Im szybciej to zrozumiesz tym lepiej. - Widziałam, że ta rozmowa zaczęła go męczyć. Bo jak to możliwe, że nie zdawałam sobie sprawy z mojego położenia? Nie powinnam dyskutować, tylko bezwzględnie zaufać Aaronowi, bo to jego praca. Pewnie miał do czynienia z podobnymi przypadkami już wcześniej.
     - Porozmawiam o tym z Nick’iem, ok? - zapytałam ugodowo. - Razem coś wymyślimy - dodałam mimochodem, bo nie chciałam wyjeżdżać. Podobało mi się to moje małe zadupie i wolny bieg życia, jaki tu trwał. Zdążyłam się przyzwyczaić do tego. Nie chciałam rezygnować… ale nie chciałam też konfrontacji ze Stevem. Dlatego gotowa byłam rozważyć taką możliwość.
     Donośne szczekanie przerwało bieg ponurych myśli, które kotłowały się w mojej głowie. Z zaskoczeniem obserwowałam, jak mój pies bawi się z Aaronem. Przynosi rzucany patyk i radośnie kręci się w kółko. Azor, pomimo tego, że ze schroniska był bardzo ufnym psiakiem. Obserwowałam jak Aaron wyrzuca patyk i jak jego mięśnie pracują pod koszulką. Gdy pies wracał chłopak niespodziewanie podniósł rękę do góry. Azor położył się na ziemi. Zaniepokojona już biegłam do mojego pupila, ale wzrok Aarona zatrzymał mnie.
     - Coś mu się stało. Może skaleczył się w łapkę. - Prawie krzyczałam.
     - Nic mu nie jest. Poza tym, że zna komendę optyczną na waruj. Wiedziałem, że ma coś z policyjnego psa. - Dodał z triumfującym uśmiechem. Następnie uniósł obie ręce i rozłożył je szeroko nad głową. Na reakcję Azora nie trzeba było długo czekać. Pies przybiegł i zaczął się łasić.
     - To było przywołanie - poinstruował mnie Aaron. - Teraz pokażę ci jaki znak jest na stój.
     O dziwo nie był skomplikowany, bo wystarczyło nieznacznie odgiąć od tułowia prawą rękę. Chłopak pokazał mi jeszcze kilka takich sygnałów. Patrzyłam oniemiała jak mój pies reaguje na wszystko.
     - Skąd wiedziałeś o tych komendach? Przecież nie pracujesz z psami.
     - Nie pracuję obecnie. Kiedyś brałem udział w kilku akcjach. I w ćwiczeniach przygotowujących psy również. Azora sprawdziłem przypadkowo i bez powodu. Ale nie żałuję. On będzie cię chronił. - Dodał i westchnął, a ja zastanawiałam się o czym myśli. Czy też co knuje się w jego główce. Odkąd przyszedł… jego zachowanie mnie niepokoi.
     - Coś cię gryzie. Chcesz porozmawiać?
     - Tak. Dlatego cię wyciągnąłem. Bo ty znasz Akiego od dawna. Nie chciałem o tym rozmawiać przy Nick’u, chociaż to mój przyjaciel. Czy myślisz, że Aki mógłby mnie zdradzić?

~*~
     Praca policjanta, nudna rzecz. Jak nie siedzisz w biurze zawalony zaległymi papierami, to patrolujesz dobrze znane ulice. Ciągle te same budynki, drzewa, sklepy. Ludzie, ich twarze też wydają się znajome. W biegu, aby zdążyć do pracy, zapominają o radości z życia. Pewnie wielu z nich jest samotnych, albo stracili kogoś bliskiego, bo kariera była ważniejsza, bądź zwyczajnie nie mieli dla siebie czasu, zapomnieli o rozmowie i zwykłym byciu. Milo, mój partner skręcił w prawo. Oznaczało to tylko jedno. Z szelmowskim uśmiechem wręczył mi kilka monet, które wyjął z kieszeni. Zmęczył się przy tym trochę. Facet był przy kości, miał pucołowatą twarz, mądrze patrzące i poczciwe szare oczy, krótkie, obcięte na jeżyka czarne włosy.
     - No kolego! Wyskocz po kebaby. - Polecił i zasalutował mi, przykładając dwa palce do skroni. Pokręciłem głową i wyszedłem z samochodu. Ten facet zawsze działał na mnie rozweselająco. Pomimo swojej wagi dużo żartował na ten temat. Miał dystans do siebie.
     - To co zawsze? - młoda kobieta przy barze spytała z szerokim uśmiechem.
     - Tak. - Odpowiedziałem. - Standardowe zamówienie - dodałem z rozbawionym uśmiechem.
     - Za dwadzieścia minut będzie gotowe. - Puściła mi oczko.
     Czasami zamieniałem z nią kilka słów. Widzieliśmy się prawie codziennie.
     O wyznaczonej porze odebrałem zamówienie i z reklamówką w ręce udałem się do samochodu. Gdy Milo mnie zobaczył, jego oczy rozświetlił jasny blask, tak jakby jakiś zabłąkany promień słońca się w nich schował.
     - Aaron. Tyle czekania. Sam tworzyłeś te kebaby?
     - Nie narzekaj. Widzę, że się cieszysz.
     - Nawet nie wiesz jak. Ale zobacz jak przez tą chwilę schudłem. - Zrobił minę nieszczęśnika i porwał torbę z tak zwanym „śmieciowym jedzeniem”. - Frytki też wziąłeś? Bosko. Kocham cię.
     Zaczęliśmy jeść drugie śniadanie, w przerwie pomiędzy kęsami udało mi się wyjaśnić obecność frytek. Otóż dostaliśmy to jako gratis dla stałych klientów.
     - W końcu docenieni. - Powiedział Milo i wytarł chusteczką twarz. Ja też już kończyłem. Nagle z głośnika wydobył się głos. Kradzież. Z tego co usłyszałem byliśmy w idealnym położeniu, aby odciąć uciekinierowi drogę.
     - Jedziemy! - wykrzyknąłem i zaaferowany tym, że coś się dzieje zacząłem poganiać Milo. W kilka sekund znaleźliśmy się na drodze głównej. Uważnie rozglądałem się za człowiekiem w czarnych spodniach, białej koszulce, z jakimś tatuażem na ręce i z ukradzioną kasetką. - To on! Zatrzymaj samochód. - Otworzyłem auto i zacząłem pościg. Facet szybko biegał, ale nie tak jak ja. Na dodatek nie wyglądał na uzbrojonego, co też ułatwiało mi zadanie. Milo jechał cały czas za nami. Przez przypadek kogoś potrąciłem, nie zwolniłem jednak tempa biegu. Po jakimś czasie udało mi się go złapać. Facet leżał na chodniku i jęczał. Pechowy upadek sprawił, że kasetka rozcięła mu podbródek. Z rany sączyła się krew. Musiałem dopełnić zadań i zakułem go w kajdanki.Wydałem krótkie polecenie do kolegi, będzie trzeba poczekać aż zostanie opatrzony. Nie jest to wieka rana, ale niech go obejrzą w szpitalu. Lepiej  żeby wiedzieli, że mogą się nas spodziewać. I tak mamy pierwszeństwo w kolejce do lekarza z tym typkiem. Podniosłem faceta z ziemi, Milo wykonał prowizoryczny opatrunek i skierowałem go w stronę samochodu. Otworzyłem drzwi i spojrzałem w prawo. Zupełnie nie wiem dlaczego.
     Pomiędzy drzewami ulokowana była restauracja. Wielkie okno pokazywało jej piękne, bogato zdobione wnętrze, gdzie dominował kolor czerwony. Nie to jednak zwróciło mają uwagę. Przy tym oknie jeden ze stolików zajmował Aki. Ubrany w garnitur. Nieznany mi mężczyzna trzymał go za rękę.  Patrzyłem na to jak rozmawiają i się śmieją. Nie obchodził mnie facet, który zgięty w pół nie mógł utrzymać równowagi i musiał sobie pomóc jedną nogą opierając się o oponę auta. Patrzyłem tylko. Na nich.
     - Wszystko w porządku? Aaron? - Milo zadał pytanie, spojrzałem na niego półprzytomnym wzrokiem. To dziwne uczucie, które poczułem jak na nich patrzyłem. Co to było?
     - Tak, tak. - Lekko oszołomiony wepchnąłem zdezorientowanego złodziejaszka do samochodu i sam zająłem miejsce pasażera.
     Kilka szwów i można go zabrać na przesłuchanie.
     W międzyczasie dostałem telefon od Nick’a. Obiecałem, że przyjadę. Moja rozmowa z Akim trochę poczeka, ale to da mi trochę czasu, aby ochłonąć. 

     - Tak. Dlatego cię wyciągnąłem. Bo ty znasz Akiego od dawna. Nie chciałem o tym rozmawiać przy Nick’u, chociaż to mój przyjaciel. Czy myślisz, że Aki mógłby mnie zdradzić?
     - Aki. Dlaczego coś takiego przyszło ci do głowy? On jest bardzo lojalny jak się zakocha. A gdyby cię nie kochał to by z tobą nie był. Zawsze źle na tym wychodził, gdy się angażował… - spojrzała na mnie smutno. Wiedziałem coś o jego byłych partnerach, nie były to stałe uczuciowo osoby.
     - Widziałem go z kimś… Nie wiem co o tym myśleć.
     - To na pewno nic ważnego. On by cię nie zdradził. - Uśmiechnęła się, a mi jakoś lżej się zrobiło. Nie mogłem jednak do końca wyzbyć się moich wątpliwości.
     - Ale widziałem ich w restauracji… - mruknąłem cicho, bo zwierzanie się nie było i raczej nigdy nie będzie moją mocną stroną…
     - Aaron… Mam pomysł. Może wrócimy do domu? Porozmawiasz z Akim i wszystko sobie wyjaśnicie. Ja jednak jestem pewna, że możesz mu ufać.

     Lekko pokrzepiony tą rozmową odprowadziłem dziewczynę do domu. Azor wesoło szczekał i plątał się nam pod nogami przez całą drogę.
     Nick wyszedł przed dom, podałem mu rękę i odmówiłem, gdy spytał czy wejdę na chwilę.
     - Innym razem. - Obiecałem. - Teraz muszę się rozmówić z pewną osóbką. - Zadziornie przymrużyłem oczy.
     Przyjaciel podniósł ugodowo ręce do góry.
      Gdy wyjeżdżałem obje, Adi i Nick pokiwali mi. Odwzajemniłem gest, bo nie chciałem wyjśc na gbura. Droga była przyjemnie pusta. Jechało się idealnie. Przypomniałem sobie scenę z restauracji i znowu to poczułem. Co to kurwa jest? Dusi, męczy i nijak nie da zapomnieć. Sprawia niechciany ból, podsuwa różne scenariusze, ale żaden nie jest optymistyczny…
     Oszaleje, na pewno… oszaleje. Przycisnąłem pedał gazu. Musiałem wyjaśnić. Bo zwariuję. Te myśli… za dużo ich.
     Wszedłem do domu. Od progu unosił się ładny zapach z kuchni. Salon był oświetlony.
     - Już jesteś. Tak mi się wydawało, że słyszałem - z pomieszczenia wynurzył się Aki. Pociesznie wyglądał w różowym fartuszku  i z kropelkami sosu na twarzy. Uśmiechnąłem się do niego, ale za chwilę przystąpiłem do ataku pytaniami.
     - Co dziś robiłeś?
     - Nic ważnego. To znaczy coś bardzo ważnego. Tak się cieszę, bo mi wyszło.
     - Sam?
     - A czy to wywiad?
     - Tak się składa, że widziałem cię. W tej restauracji. Z facetem.
     Aki roześmiał się serdecznie. Nie rozumiałem tej reakcji. Kilka kroków i byłem przy nim. Spojrzałem się na niego złowrogo.
     - Co w tym takiego śmiesznego? - syknąłem.
     - Ja ci to wyjaśnię. - odpowiedział rezolutnie i skocznym krokiem udał się do kuchni. Zbił mnie tym z tropu.
     - I to, że trzymaliście się za ręce też?!
     - Zrozum. Dziś jest ważny dla mnie dzień. Nie chce się z tobą kłócić.
     - A ja nie chce żeby jakiś facet cię obłapiał.
     - No ty chyba oszalałeś. On nawet nie trzymał mnie za rękę. On mnie tylko poklepał. - Westchnął. - Coś ci się zwidziało.
     - A garnitur? Jeżeli chcesz mnie zostawić to powiedz to teraz. Ja raczej nigdy nie będę mógł zapraszać cię do drogich restauracji. On jest w tym lepszy? Bo ma kasę? A w łóżku pewnie też jest lepszy, co?
     - Przestań…
     - I może on ci pozwolił…
     - A goń się! - Wyminął mnie. Usłyszałem jak zamyka drzwi od łazienki. Źle to rozegrałem. Ale to uczucie znowu doszło do głosu. Straciłem kontrolę nad sobą. Prawie nie dałem mu dojść do słowa. Wytłumaczyć. A może powinienem. Chciałbym usłyszeć jego wersję. Ale czy teraz mi powie?
     - Halo? Aki, otworzysz?
     Cisza. Zasłużyłem na to.
     - I tak nie odejdę - zapowiedziałem i usiadłem pod drzwiami. - Przepraszam, słyszysz?
     Nadal nic. Chyba wolałbym kłótnię. Taka sytuacja jest dziwna. Uciekł i nie bronił się. Ta sprawa jest niewyjaśniona. Dziwnie się czuję, ale…
     - Aki… no chyba nie będziesz tam siedział. A twoje kulinarne cudo się spali - musiałem spróbować wszystkich chwytów.
     - Wyłącz - mruknął.
     - Nie - zachowanie mniej niż dziecinne, ale właśnie sobie przypomniałem, że… - Jesteśmy w twoim domu! - wykrzyknąłem z triumfem. - Kuchnia ci się spali jeśli nie wyjdziesz.
     Odczekałem jeszcze chwilę i w końcu zamek ustąpił. Wstałem i przytuliłem Akiego. Nie zareagował na to i pozostał bierny. Odsunąłem go lekko i zobaczyłem rozmazany tusz na jego twarzy. Płakał. Przeze mnie. „Ważny dzień”. „Nie chcę się kłócić”. Zaczęło mi się obijać po głowie. Nie wiedziałem o co chodzi. Czy coś przegapiłem? Wziąłem go na ręce. Zeszliśmy na dół, do kuchni. Wyłączyłem piekarnik i przeszedłem do salonu. Usiadłem na sofie i posadziłem sobie Akiego na kolanach. Jego głowa znalazła sobie miejsce na moim ramieniu. Z jednej strony cieszyła mnie to jego bierność, ale z drugiej to było niepokojące.
     - Opowiesz mi? - spytałem odgarniając mu niesforny kosmyk z czoła.
     - A pozwolisz mi skończyć? - spytał unosząc się lekko, tak że bez problemu spojrzał mi w oczy.
     - Tak. Ja chcę wiedzieć jaki to ważny dzień jest dzisiaj. Przepraszam, za to co mówiłem. Ja tak nie myślałem. Ale nic nie mówiłeś, że masz spotkanie. Ja zwyczajnie… bo… byłem… coś mnie opętało.
     - Taa, na pewno. - Powiedział z nutą ironii. - I nie wiesz jak TO się nazywa?
     - Zazdrość - powiedziałem zrezygnowany.
     Lekki uśmiech zagościł na jego twarzy i pomału zaczął się rozluźniać. Pewnie urósł, ale co tam, niech stracę. Naprawdę mi na nim zależy. I uświadomiłem to sobie przez przypadek.

     Ranek. Godzina 8.00. Budzi mnie telefon. Niechętnie, ale odbieram (w końcu o szóstej rano robiłem naleśniki na śniadanie, a po wspólnej nocy byłem zmęczony i wróciłem do łóżka - SPAĆ!) Po drugiej stronie jest Dan Chik.  Mój znajomy. Kiedy byłem za granicą bardzo mi pomagał. Pokazał okolicę i zapoznał ze swoimi kolegami. Przez ten rok kiedy tam byłem nie czułem się samotny i to jego zasługa. W największym stopniu. Dzięki niemu, mogę powiedzieć, że czułem się tam dobrze.
      Dan zaczyna opisywać, że nasz kraj mu się podoba.  Że wszystko jest idealne, a Nabi podbiła jego serce. Lekko zaspany nie skontaktowałem wszystkiego co do mnie mówił. Zapamiętałem tylko, że kobiety są boskie i on sobie znajdzie tu żonę oraz, że chce się ze mną spotkać. Wybrał godzinę 11.30. Wymienił nazwę restauracji, wiedziałem, że nie ubiorę się tam jakoś mało elegancko, więc zwlokłem się z łóżka i wyjąłem z szafy garnitur, lakierki, koszulę i krawat.
      Powłóczyłem nogami i z wielkim ociąganiem poszedłem do łazienki. Umyłem się, ułożyłem włosy, podkreśliłem oczy. Nie zapamiętałem celu spotkania, ale akurat to był najmniejszy problem, jaki mnie spotkał tego dnia.
     Pierwsza zamówiona przeze mnie taksówka nie dojechała, zadzwonili, że została w ogóle wycofana z obiegu przez problemy z silnikiem, druga zanim dowiozła mnie na miejsce dwa razy złapała panę. Jestem dość pozytywnym człowiekiem, więc śmiałem się z tych wpadek. Kierowca natomiast miał nietęgą minę, chyba czuł się zażenowany. No ale nie o niego chodzi. Dojechałem w jednym kawałku. Ucieszyło mnie to niezmiernie.
     Wszedłem do restauracji i od początku uderzył mnie przepych tam panujący. Stoły czarne, wykonane ze szkła, krzesła obite skórą i takie zabawne czerwone frędzelki oddzielające każdy stolik z tyłu. To chyba miało na celu ochronę prywatności. Oczywiście na każdym stole stały czerwone róże, świeczki zapachowe i talerze ze zwiniętym białym zwojem. Po rozwinięciu okazało się, że jest to menu. Na podłodze czerwony dywan. Można się przez chwilę poczuć jak gwiazda. Wielkie okna rozświetlały całe pomieszczenie. Było całkiem przyjemnie. Dan na mój widok uśmiechnął się szeroko. Wstał, przywitaliśmy się uściskiem ręki.
     - Cześć. Stęskniłem się za tobą przez te kilka miesięcy.
     - Och, Dan. Ja też czasami tęsknię za wami. Byliście dla mnie jak rodzina przez długi czas.
     - Wiem. - Zaśmiał się serdecznie. - Musimy jednak porozmawiać o twojej nowej wystawie. Jak ci o tym mówiłem przez telefon, spodziewałem się większego entuzjazmu.
     - Ale jak to…?
     - Aki. Czy ty zakochany jesteś? Przyjacielu, przez około dwadzieścia minut mówiłem, że twoje obrazy spodobały się mojemu znajomemu. I w jego imieniu po części tu jestem. Bo i swoje interesy muszę  załatwić. Chodzi o to, że Cecil Terry chce kupić wszystkie twoje obrazy. Ponadto chciałby się z tobą spotkać, ale nie będziesz musiał wyjeżdżać. On ma tu filię i przyjedzie niebawem. No i oczywiście chciałby zorganizować wystawę. Większą niż ta, która odbyła się w galerii. Z odpowiednią promocją i sponsorem Cecilem, będziesz sławny za granicą.
     - Dan. Ale skąd on… jak zobaczył te obrazy?
     - Pokazałem mu, bo pojawiła się wzmianka o wystawie w Internecie. Ktoś zamieścił też kilka zdjęć z obrazami. Pochwaliłem się, że cię znam i jesteś moim przyjacielem. Cecil lubi odkrywać nowe talenty. I jest bardzo wrażliwy, jeśli chodzi o sztukę. Docenił cię. A jeżeli chcesz znać moje zdanie, to uważam że powinieneś skorzystać z tej szansy.
     Patrzyłem na niego oszołomiony. Jak to? Czy to nie sen? Moja praca została doceniona i to w taki sposób?!
     W tym momencie kelnerka przyniosła dwa talerze. Nie pamiętałem abyśmy coś zamawiali. Spojrzałem z niemym pytaniem na Dana. Przyjaciel odwinął swój zwój z menu.
     - Zamówiłem nam „podsmażane krewetki pachnące ziołami i czosnkiem serwowane na bukiecie sałat” - przeczytał mentorskim głosem. Chwilę później zaczął się śmiać, co przeszło w udawany kaszel. - Lubisz?
     - Nie jadam. Zobaczymy. - Rzuciłem i wziąłem się za danie.
     - Nie takie złe… - mruknął Dan. - Więc? Czy spotkasz się z Cecilem? Data waszego spotkania byłby łatwa do zapamiętania. Ja będę tu dwa tygodnie i wyjeżdżam, a on przyjeżdża. Uzgodnicie wszystko. Termin i ach… ta wystawa ma się odbyć tu w Nabi. Będziesz musiał popracować. Czy masz coś już coś świeżego? Nowe prace?
     - Niestety. Od wystawy nic nowego nie stworzyłem.
     - Rozumiem. A zostało ci coś z tych obrazów? Bo Cecil chce kupić wszystkie z wystawy, nad którą obejmie pieczę. Ale nie pogardziłby też tymi starszymi.
     - Zostało kilka… Około dziesięciu.
     - Wspaniale. Dam mu twój numer i adres. Skoro omówiliśmy tą sprawę - zaczął płynnie zmieniać temat - to powiedz co działo się u ciebie. Jakieś zmiany?
     - Szczęśliwy związek.
     - O, to gratuluję - poklepał mnie po dłoni. - A długo jesteście razem?
     - Kilka miesięcy - odpowiedziałem zgodnie z prawdą i uśmiechnąłem się.

     - Później porozmawialiśmy jeszcze o sprawach prywatnych, opowiedziałem mu o tobie, trochę powspominaliśmy i wróciłem do domu. Nie mogłem ci powiedzieć, bo sam nie wiedziałem, że spotkam się z Danem. A ty myślałeś, że ja się z nim spotykam dla pieniędzy - dodał z wyrzutem.
     - Ale przeprosiłem i szczerze żałuję. Za dwa tygodnie masz spotkanie z Cecilem. Czy mogę ci pogratulować już teraz?
     Spojrzałem w jego duże oczy z nadzieją. Opuszkiem palca obrysowałem jego usta. Powoli zbliżałem się do jego lekko różowych warg. Aki jęknął cicho i sam zaczął się przysuwać. Przymknąłem powieki i czekałem na dotyk ciepłych, delikatnych ust kochanka. Zamiast tego przywitało mnie rozczarowanie. Aki zerwał się z moich kolan jak poparzony. Obie ręce trzymał przy swoim małym, zgrabnym nosku. Nie wiedziałem co się stało. Chłopak spojrzał na mnie spłoszonym wzrokiem. Spomiędzy jego palców wydobywały się czerwone stróżki. Podszedłem do niego i podałem chusteczki, które leżały na stole. Opiekuńczym gestem objąłem Akiego i posadziłem na sofie. Pomogłem mu najlepiej jak umiałem i oboje odetchnęliśmy z ulgą, gdy krwawienie ustało.
     - Często ci się to zdarza? - spytałem. Czy to możliwe żebym nie zauważył?
     - Nie. Czasami. Najczęściej rano. - powiedział lekko przytłumionym głosem.
     - Byłeś z tym u lekarza?
     - Nie… Myślę, że to nic poważnego. - Próbował bagatelizować sprawę. Nie lubiłem tego. O zdrowie trzeba dbać.
     - Mam pomysł. Nie jest późno. Pojedziemy do szpitala.
     - Po co? Będziemy lekarzom zajmować czas. Czuję się już dobrze. Jak nowy - wypiął dumnie pierś, a chwilę później trzymał się stołu, bo zakręciło się mu w głowie.
     Jako że nie jestem wyrozumiały dla głupoty, wziąłem Akiego i zaniosłem do samochodu. Ignorowałem jego słabe protesty. I nawoływania pomocy. Chociaż to mnie zaskoczyło. Dobrze, że nikt akurat nie przechodził. Zapiąłem pasami jego drobne i jednocześnie umięśnione ciało. Nie wiem czy dobrze widziałem… ale w jego oczach chyba zalśniły łzy. Odpaliłem silnik i ruszyłem. Aki nie odezwał się do mnie przez całą drogę. Patrzył na widoki za oknem i przygryzał sobie palec.
     W poczekalni nie było dużo osób. Zostałem poinformowany, że przed nami jest tylko jedna pani.
     - Widzisz. Szybko to załatwimy. - Uśmiechnąłem się, ale natychmiast zostałem spiorunowany wściekłym spojrzeniem. - Masz jakieś złe doświadczenia ze szpitalami?
     - Nie. Ale unikam lekarzy. A ty mnie zmusiłeś. Jestem dorosły, kurwa!
     - Tak, niezaprzeczalnie. I chwiejesz się jak stoisz na nogach.
     Lekarz, pan w średnim wieku, z lekką siwizną patrzył się na nas naprzemiennie. Miły uśmiech nie schodził z jego twarzy.
     - Więc co panów do mnie sprowadza? - Zaczął standardowo.
     - Od jakiegoś czasu leci mi krew z nosa. - Zaczął męczeński głosem Aki.
     - A jakieś inne objawy towarzyszące? Osłabienie? Utrata przytomności?
     - Zawroty głowy - wyrwało mi się.
     Lekarz pomruczał coś do siebie i podszedł do Akiego. Ten niespokojnie podniósł głowę i patrzył na doktorka. Facet badawczo przyglądał się jego twarzy. Następnie odchylił lekko dolną powiekę w oku Akiego.
     - Chyba już wiem co jest przyczyną, drogi panie. Ale do kompletnej diagnostyki potrzebuję morfologii. I tu nam szczęście dopisało. Widział pan, że na tym oddziale nie ma dzisiaj pacjentów. Cały jestem do pana dyspozycji. Przejdziecie do sali numer dwanaście. Tam za chwilę przyjdzie pielęgniarka. Pobierze krew i poczekamy na wyniki, a raczej na potwierdzenie mojej diagnozy. - Uśmiechnął się tak szeroko i szczerze, że odwzajemniłem. Mój Aki miał nietęgą minę i głośno przełknął ślinę. Spojrzał na mnie błagalnie.
     - No to idziemy. Do widzenia.
     Podniosłem się z krzesła i czekałem na chłopaka. Nie chciałem, aby upadł. Nasza dwunastka była ulokowana niedaleko gabinetu. Otworzyłem drzwi. Naszym oczom ukazała się niczym niewyróżniająca dwuosobowa sala szpitalna. Usiadłem na jednym z łóżek. Aki kręcił się bez celu i spoglądał na drzwi.
     - Chyba nie uciekniesz?
     - Mam w planach.
     - Chodź - wyciągnąłem rękę. Gdy podszedł wziąłem jego buźkę w dłonie i złożyłem delikatny pocałunek na ustach. Później okręciłem go tak, że stanął plecami do mnie. W tej pozycji zastała nas pielęgniarka. Młoda kobieta uśmiechnęła się, po czym wymieniliśmy się grzecznościami. Panienka była bardzo rozkojarzona i powiedziała, że musi nas na chwilę zostawić, bo zapomniała coś wziąć. Nawet nie zauważyłem kiedy Aki wdrapał się na łóżko i siedział wygodnie ulokowany pomiędzy moimi nogami.
     - Boisz się?
     - Igły. Chyba od urodzenia.
     - Ale nie odstawisz mi tu sceny? - Nie wiedziałem czego mogę się spodziewać. Pierwszy raz spotykam się z takim lękiem.
     - Może się zdarzyć. Ostatnio zdemolowałem całe laboratorium i uciekłem.
     - Jeżeli coś takiego przyjdzie ci do głowy, zemszczę się. Zapomnisz kotku jak się na dupie siedzi. Obiecuję.  To tylko chwila. Będę tu z tobą. - Zapewniłem, jednak przezornie chwyciłem chłopaka w pasie i przytrzymałem jego rękę tak, że jego dłoń leżała w mojej, a jego łokieć był w zagłębieniu mojego. Miałem nadzieję, że takie usztywnienie wystarczy.
     Z oddali dobiegały nas kroki. Prawdopodobnie nasza panienka wraca. Otworzyła drzwi i pokazała jakąś butelkę. To pewnie coś dezynfekcyjnego. Aki zaczął się niespokojnie kręcić.
     - Przestań - syknąłem. - I tak cię to nie ominie.
     Kobieta ubrała lateksowe rękawiczki i wydawało się, że nie widzi paniki w oczach swojego pacjenta. Może specjalnie nie zwraca na to uwagi. Rozdarła opakowanie, z którego wystawały gaziki. Wyjęła jeden i polała go zawartością butelki. Posmarowała rękę Akiego i wzięła do ręki strzykawkę. Chłopak, jako że nie miał szansy na ucieczkę, odwrócił głowę.
     - Skończyłam - oznajmiła pielęgniarka - Lekarz niedługo przyjdzie z wynikami - dodała na odchodnym.
     - I nie było tak źle, prawda?
     - Nic nie mów… - sapnął Aki i siedział jak trusia na miejscu.
     - Drogi panie, moje przypuszczenia się potwierdziły. - Zaczął lekarz. Nie czekaliśmy na niego długo. - To anemia.
     Po krótkim wywiadzie udało się ustalić, że choroba została spowodowana nierozsądną dietą. Jak mogłem nie zauważyć wcześniej, że Aki bardzo starannie wybierał sobie składniki jedzenia. To mi zawsze gotował jakoś mniej rozsądnie.
      Dowiedziałem się, że niezbędne jest uzupełnienie niedoborów żelaza i witamin. Więc przerzucamy się na moją kuchnię.
     Żal mi się zrobiło Akiego, gdy dowiedział się, że będzie musiał jeszcze kilka razy przyjść, aby skontrolować wyniki morfologii.
     Po około półgodzinnej rozmowie wyszliśmy z sali.
     - Dlaczego to zrobiłeś?
     - Bo ta dieta miała być zdrowa. A ja miałem zyskać idealne ciało.
     - Dla mnie masz idealne ciało… Mogę ci udowodnić…