sobota, 9 sierpnia 2014

Rozdział 20

     Połączenie zostało przerwane.
     Przez kilka sekund nie docierało do mnie, to co usłyszałam. Nie mogłam uwierzyć, że moja przyjaciółka znajduje się w niebezpieczeństwie. Poczułam silną potrzebę, aby usłyszeć jej głos i dowiedzieć się, że jest bezpieczna, a Steve lub jego pomagier nie zrobi jej krzywdy. Drżącą ręką wybrałam numer Kate i czekałam. Jeden sygnał… drugi… trzeci…
     - Słucham, Adi. Sprawdzasz czy już wyleciałam? - spytała rozbawionym głosem. - Niestety, ale jeszcze czekam. Samolot ma małe opóźnienie. Nie wiem do końca czym spowodowane, ale za około pięć minut pokiwam ci z góry.
     Łzy ulgi, które starałam się powstrzymać zniekształciły mój głos, ale nie mogłam nie wyrazić tej ogromnej radości, którą czułam. Nie powiedziałam przyjaciółce o telefonie, jaki otrzymałam. Nie chciałam jej denerwować.
     Przez następne kilka minut rozmawiałyśmy o podróży i obawach, jakie miała Kate. O jej noclegu i miejscach, które będzie chciała zwiedzić w wolnych chwilach. Ja sama „złożyłam” zamówienie na zdjęcia najważniejszych moim zdaniem zabytków. Wiem, że Kate jedzie tam, aby pomagać innym i że jest to priorytetem. Mój kochany społecznik! Mam jednak nadzieję na ciekawe ujęcia.
     Katedra świętego Jakuba wzniesiona przez trzech architektów. Francesco di Giacomo, Juraj Dalmatinac i Nicola Frientinac utworzyli harmonijną budowlę. Chciałabym zobaczyć jej wnętrze. Oprócz tego Pałac Dioklecjana, Stare miasto Dubrownik i wiele innych chorwackich atrakcji.
     Zawsze interesowałam się historią, jednak jest to moja cicha pasja, bo gdy zaczynam mówić o faktach sprzed kilku stuleci znajomi zaczynają ziewać lub mnie uciszać.
     Niespodziewanie poczułam dotyk na plecach. Krzyknęłam i poderwałam się z miejsca. Strach jeszcze nie do końca uwolnił moje myśli. Wiedziałam, że przyjaciółka jest bezpieczna, ale co mogłam poradzić na fakt, że ja nie czułam się tu dobrze. Sama, bez nikogo do pomocy w razie uprowadzenia.
     - Dlaczego krzyczysz? To tylko ja. - Nick spojrzał na mnie niepewnie. Wskazałam na telefon, który znajdował się przy moim uchu i przyłożyłam palec wskazujący do ust. Chłopak pojął w lot i usiadł na skraju koca.
     - Coś się stało? – tym razem pytanie padło ze strony Kate.
     - Nie. To tylko Nick. Zaszedł mnie od tyłu. - W tym momencie usłyszałam głośne szumy i nie byłam pewna czy dziewczyna mi odpowiedziała. Znajome echo głosu, który przez głośnik informował pasażerów o odlocie samolotu. Zrobiło mi się trochę przykro. Nie zobaczymy się przez całe wakacje. Kate wróci dopiero tydzień przed rozpoczęciem roku akademickiego.
     - To mój samolot. Za chwilę będę musiała wyłączyć telefon. Zadzwonię jak będę na miejscu i trochę się zaaklimatyzuję - szepnęła.
     Cichy szloch przerwał ciszę, która utworzyła się pomiędzy nami na chwilę. Było mi przykro, ponieważ Kate nie chciała się ze mną pożegnać i prosiła żebym nie przychodziła do niej przed odlotem. Teraz ona płacze, a ja nie mogę jej przytulić ani pocieszyć.
     Ostatni raz widziałyśmy się na grillu u mnie w domu. Wiedziałam, że jej zachowanie można wytłumaczyć w prosty sposób. Kate nie żegnała się z ludźmi. Dlaczego? Bo według niej taka postawa należy się ludziom, którzy wyruszają w swoją ostatnią drogę.
     Nie oceniałam jej poglądów. Było mi strasznie źle, bo ją posłuchałam. Mogłam pojechać. Ale nawet Mike nie mógł tego zrobić. Kate nie pozwoliła mu przybyć na lotnisko.
     - Zobaczymy się na skype’ie. Teraz musisz się trzymać i być dzielną dziewczynką. - Próbowałam dodać jej otuchy i sama udawałam, że jest dobrze. Sprawiłam, że mój głos stał się pewny i delikatny.
     - Muszę już kończyć. I tak wchodzę jako ostatnia. Ale chociaż cię słyszę. Do zobaczenia niedługo. - Rozłączyła się nie czekając na odpowiedź. Jakie niedługo?! To kilka miesięcy! Dokładnie trzy.
     Nick przysunął się do mnie. Siedział ze zgiętymi nogami w kolanach i obejmował je rękami. Jego prawa dłoń zaciskała się na lewym nadgarstku, oczy miał wlepione w koc.  Położyłam głowę na jego ramieniu i oplotłam go rękoma. Westchnęłam.
     - Kate już pewnie jest w samolocie.
     - Pewnie tak.
     - Ktoś do mnie dzwonił… - zaczęłam niepewnie. - Nie wiem czy był to Steve. Ciężko mi było rozpoznać głos.
     Nick patrzył na mnie chwilę w milczeniu. Zagarnął mnie ręką jak swoją własność.
     - Ja już tak dłużej nie wytrzymam. On mówił, że ma Kate i ją zabije. Kazał mi iść do parku położonego dwieście metrów stąd. A później się rozłączył.
     - Dlaczego nie powiedziałaś mi tego wcześniej? Może on tam jest i czeka na ciebie. Dorwę tego gnoja! - wykrzyknął i zerwał się z miejsca. Pociągnął mnie za sobą i biegliśmy tak przez chwilę, szybko… za szybko dla mnie.
     Zasapana weszłam do naszego hotelu. Nick powiedział, że mam przebywać wśród ludzi. Kręciłam się po recepcji. Tu zawsze ktoś jest.
     Niecierpliwie czekałam na chłopaka. Układałam różne scenariusze. Optymistyczne, w których Nick łapie mojego prześladowcę i nasze życie wraca do normy. Pesymistyczne, gdzie Steve rani mojego chłopaka. Nie, o tym nie chciałam myśleć.
     Podeszłam do okna i wpatrywałam się w kamienną drogę, którą miał… musiał wrócić Nick. Nie byłam w stanie skupić się na niczym innym. Widok kwiatów nie cieszył mnie w ogóle. Zadbany ogród, roztaczający się przed hotelem nie robił na mnie wrażenia.
     Przymknęłam na chwilę oczy. Gdy je otworzyłam zobaczyłam go. Nick. Spostrzegł mnie i nieznacznie się uśmiechnął.
     Przywitałam go przy wejściu i zarzuciłam mu ręce na szyję. Poczułam silny uścisk na plecach i poczułam się bezpiecznie. Ale najważniejsze, że miałam go przy sobie.
     - Nie było tam nikogo. Nikczemnik jednak wie gdzie jesteśmy. Musimy wyjechać. I powiadomić Aarona.
Na jego twarzy widać było determinację, głos był stanowczy i nieznoszący sprzeciwu. Pospiesznie udaliśmy się do naszego pokoju. Zabraliśmy nasze rzeczy i wymeldowaliśmy z hotelu.
     W samochodzie milczeliśmy, każde pogrążone we własnych myślach.
     Zarys mojego domu sprawił, że poczułam lekką ulgę. Podczas jazdy nic się nie stało. Nikt nie strzelał ani nie próbował nas zepchnąć z ulicy. Weszłam do prawie pustego domu. Azor przywitał mnie skokiem i soczystym liźnięciem po policzku. Nick wszedł za mną, ale nie dał się polizać, co mój pies potraktował jako pretekst do obrażenia się i przemieszczenia do legowiska. Szkoda, że on nie rozumie naszych problemów…
     Skierowałam się do kuchni, bo z tego miejsca dochodziły do mnie odgłosy rozmowy. To Nick opowiadał Aaronowi o telefonie. I o nieudanej akcji w parku. Chłopak był w pracy i obiecał, że przyjedzie jak skończy. Tymczasem ja nie umiałam sobie znaleźć miejsca. Chodziłam po całym domu, kładłam się na łóżku,  słuchałam muzyki, zaczynałam czytać książkę, ale nie mogłam skupić się na rozgrywanej akcji. Nick zrobił mi melisę, pomogła, ale nie na długo.
     Około godziny szesnastej przyjechał Aaron. Miał na sobie jasną koszulkę, niebieskie dżinsy i sportowe buty. Jego twarz była poważna i nie wyrażała żadnych uczuć. Przeszedł przez korytarz i zatrzymał się przy kremowej sofie w salonie. Nie usiadł na niej tylko stał. Niecierpliwym wzrokiem omiótł pomieszczenie. Jego zachowanie wydawało mi się dziwne. Zachowywał się tak jakby widział wszystko po raz pierwszy. Jego wzrok zatrzymał się na dwóch krasnoludkach, które siedziały na drugiej, licząc od góry półce. Dwa, białe stworki trzymały się za ręce. Aaron mruknął coś niezadowolony i spojrzał na mnie. W jego spojrzeniu widać było teraz irytację.
     Domyśliłam się, że coś go gryzie.
     - Możemy się przejść? Ze mną nic ci nie grozi. Weźmiemy psa na spacer. - Rzucił Aaron. Po krótkim namyśle doszłam do wniosku, że to chyba najlepsze rozwiązanie. Coś go gryzło. Pewnie chciał porozmawiać  na osobności.
     - Daj mi chwilkę - odpowiedziałam i wstałam z miejsca.
     Posłałam Nick’owi przepraszające spojrzenie. Chłopak dotychczas przyglądał się poczynaniom Aarona w milczeniu.
     - Tylko o nią dbaj - powiedział Nick i uśmiechnął się lekko. Aaron wydał z siebie ironiczne parsknięcie.
     - Poczekam przed domem - stwierdził oschle i wyszedł.
     - Co się z nim stało? Nigdy się tak nie zachowywał. - Zaczął Nick i spojrzał na mnie.
     - Jeszcze nie wiem, ale spróbuję to ustalić. - Powiedziałam i uśmiechnęłam się pokrzepiająco do chłopaka.
     - No tak, te wasze kobiece sztuczki… facet sam nie wie kiedy powie wam wszystko bez zająknięcia.
     Zaczęłam się śmiać i przeszłam do szafki, w której znajdowała się smycz Azora. Pomimo tego, że pies był duży i dorosły, kupiłam mu czerwoną, skórzaną, do kompletu z obrożą. Nie podobała mi się ta łańcuchowa, na której przyprowadził go Nick.
     - Masz rację - puściłam mu oczko. - Tylko pamiętaj, że wy faceci lubicie słuchać tego, o czym my kobiety się dowiadujemy.
     Uśmiechnął się, ale nie odpowiedział. Dla mnie to było jednoznaczne z kapitulacją.
     Zawołałam Azora, jednak pies nie przyszedł. Jego lenistwo osiągnęło apogeum. Musiałam iść do mojego pokoju i pokazać śpiącej w legowisku smycz. Pies poruszył się nieznacznie, spojrzał na mnie zaspanymi oczkami, ziewnął, przeciągnął się i dopiero po zakończeniu tego rytuału podszedł do mnie niespiesznym krokiem. Za każdym razem, gdy chciałam go wziąć na spacer sytuacja analogicznie się powtarzała.  Zapięłam go na smycz i razem pobiegliśmy w kierunku drzwi.
     Aaron kopał kamień, od czasu do czasu zamyślonym wzrokiem spoglądał przed siebie. Azor pociągnął mnie w kierunku domniemanej zabawki, a ja nie będąc na to przygotowana, zderzyłam się z Aaronem.
     - Wszystko w porządku? - zapytał i trzymał mnie mocno, abym nie upadła.
     - Tak, dziękuję. - Pomału otrząsnęłam się z szoku po zderzeniu z jego muskularnym ciałem. Aaron poczekał jeszcze chwilę i dopiero gdy podniosłam na niego wzrok i uśmiechnęłam się delikatnie, puścił moje ramiona.
     Przeszliśmy przez podwórko, a Aaron otwierając furtkę rzucił przez ramię:
     - A Mike? Jest w domu?
     - Wyjechał na kilka dni do rodziców. Nie radzi sobie z wyjazdem Kate. I z tym, że nie będzie jej widział przez kilka miesięcy. Mama go trochę rozpieści, to poczuje się lepiej. Nie ma to jak być głaskanym po główce prawie przez cały dzień. Trzeba odjąć te kilka godzin na praktyki w szpitalu. Dlaczego pytasz?
     - Chciałem wiedzieć jak sobie radzi… Aki chciał wiedzieć… - dodał po chwili.
     - … tylko tyle i aż tyle - dopowiedziałam z nutą melancholii w głosie. - Zarówno Mike, jak i ja szybko przywiązujemy się do ludzi. Dlatego rozstania są dla nas trudne…
     - Rozumiem. - Powiedział z pobłażliwym uśmiechem. Nie wiem dlaczego, ale ogarnęła mnie dziwna irytacja jego postawą.  Dlaczego, jeśli on sam nie umiał okazywać uczuć, musiał tak reagować? Pobłażliwie, z litością. Może pogardą.
     - To dobrze. - Odpowiedziałam z goryczą, bez emocji. Posłałam Aaronowi chłodne spojrzenie, a on aż się wzdrygnął. „Tak kotku. Kobieta zmienną jest. Raz patrzy się na ciebie niewinnymi oczętami, a gdy ją zdenerwujesz wlepia w ciebie ślepia bazyliszka.” Pomyślałam złośliwie a rozbawiony uśmiech zagościł na moich wargach.
     Przez kilka minut szliśmy w milczeniu. Byłam tak zdenerwowana, że zapomniałam dlaczego Nick zadzwonił po Aarona.
     Ignorowałam Azora, który pukał łebkiem w moją rękę. Gdy stało się to bardziej natarczywe, mimowolnie spojrzałam w dół. Pies trzymał w pysku patyk. Dawał mi do zrozumienia, że chce się bawić.
     - Jeszcze chwilka. - Szepnęłam i potarmosiłam go za uszami. Po przejściu kilku kilometrów piaszczystej drogi, gdzie z lewej i z prawej strony ciągnęły się na przemian lasy i pola, doszliśmy do polanki. Ochłonęłam już trochę, odpięłam smycz i rzuciłam Azorowi kija.
     - Masz jakiś pomysł na złapanie Steva? - zagaiłam, może trochę ostrzej niż zamierzałam.
     - Szczerze? Nie. Pewnikiem jest to, że zna on każdy twój ruch. Wydaje mi się, że w tym parku, on tam był, Schował się gdzieś i patrzył. Chciał wiedzieć czy go posłuchasz. Prawdopodobnie, gdybyś poszła tam sama, nic by ci nie zrobił. Nie ujawnił by swojej kryjówki. - Powiedział Aaron i przyjrzał mi się badawczo.
     - Ale Nick poszedł.
     - Tak. To komplikuje sprawę, bo teraz już wie, że nie może ci „zaufać”. Będzie próbował innych sztuczek. Może uprowadzenie. Teraz już to wiemy. On nie odpuści. Nie możesz wychodzić sama z domu. - Spojrzał na mnie wymownie , a ja oblałam się rumieńcem. Ileż można nawiązywać do tej jednej sytuacji? Może postąpiłam lekkomyślnie, ale nic mi się w tym lesie nie stało!
     - Aaron… Jak ty to sobie wyobrażasz?
     - Możesz wyjechać z Nick’iem. Najlepiej za granicę. Na jakiś czas. Aż go nie złapię. - Zacisnął pięści, a jego usta utworzyły wąską linię. Czasami ta jego oschłość, może dystans były dobre. Ale w pracy. Nie musiał tak robić jeżeli chodziło o uczucia innych.
     - Mam się ukrywać?! I dać mu satysfakcję…  - powiedziałam z rezygnacją w głosie.
     - Tu już nawet nie chodzi o to. On stwarza wyraźne zagrożenie dla ciebie. Im szybciej to zrozumiesz tym lepiej. - Widziałam, że ta rozmowa zaczęła go męczyć. Bo jak to możliwe, że nie zdawałam sobie sprawy z mojego położenia? Nie powinnam dyskutować, tylko bezwzględnie zaufać Aaronowi, bo to jego praca. Pewnie miał do czynienia z podobnymi przypadkami już wcześniej.
     - Porozmawiam o tym z Nick’iem, ok? - zapytałam ugodowo. - Razem coś wymyślimy - dodałam mimochodem, bo nie chciałam wyjeżdżać. Podobało mi się to moje małe zadupie i wolny bieg życia, jaki tu trwał. Zdążyłam się przyzwyczaić do tego. Nie chciałam rezygnować… ale nie chciałam też konfrontacji ze Stevem. Dlatego gotowa byłam rozważyć taką możliwość.
     Donośne szczekanie przerwało bieg ponurych myśli, które kotłowały się w mojej głowie. Z zaskoczeniem obserwowałam, jak mój pies bawi się z Aaronem. Przynosi rzucany patyk i radośnie kręci się w kółko. Azor, pomimo tego, że ze schroniska był bardzo ufnym psiakiem. Obserwowałam jak Aaron wyrzuca patyk i jak jego mięśnie pracują pod koszulką. Gdy pies wracał chłopak niespodziewanie podniósł rękę do góry. Azor położył się na ziemi. Zaniepokojona już biegłam do mojego pupila, ale wzrok Aarona zatrzymał mnie.
     - Coś mu się stało. Może skaleczył się w łapkę. - Prawie krzyczałam.
     - Nic mu nie jest. Poza tym, że zna komendę optyczną na waruj. Wiedziałem, że ma coś z policyjnego psa. - Dodał z triumfującym uśmiechem. Następnie uniósł obie ręce i rozłożył je szeroko nad głową. Na reakcję Azora nie trzeba było długo czekać. Pies przybiegł i zaczął się łasić.
     - To było przywołanie - poinstruował mnie Aaron. - Teraz pokażę ci jaki znak jest na stój.
     O dziwo nie był skomplikowany, bo wystarczyło nieznacznie odgiąć od tułowia prawą rękę. Chłopak pokazał mi jeszcze kilka takich sygnałów. Patrzyłam oniemiała jak mój pies reaguje na wszystko.
     - Skąd wiedziałeś o tych komendach? Przecież nie pracujesz z psami.
     - Nie pracuję obecnie. Kiedyś brałem udział w kilku akcjach. I w ćwiczeniach przygotowujących psy również. Azora sprawdziłem przypadkowo i bez powodu. Ale nie żałuję. On będzie cię chronił. - Dodał i westchnął, a ja zastanawiałam się o czym myśli. Czy też co knuje się w jego główce. Odkąd przyszedł… jego zachowanie mnie niepokoi.
     - Coś cię gryzie. Chcesz porozmawiać?
     - Tak. Dlatego cię wyciągnąłem. Bo ty znasz Akiego od dawna. Nie chciałem o tym rozmawiać przy Nick’u, chociaż to mój przyjaciel. Czy myślisz, że Aki mógłby mnie zdradzić?

~*~
     Praca policjanta, nudna rzecz. Jak nie siedzisz w biurze zawalony zaległymi papierami, to patrolujesz dobrze znane ulice. Ciągle te same budynki, drzewa, sklepy. Ludzie, ich twarze też wydają się znajome. W biegu, aby zdążyć do pracy, zapominają o radości z życia. Pewnie wielu z nich jest samotnych, albo stracili kogoś bliskiego, bo kariera była ważniejsza, bądź zwyczajnie nie mieli dla siebie czasu, zapomnieli o rozmowie i zwykłym byciu. Milo, mój partner skręcił w prawo. Oznaczało to tylko jedno. Z szelmowskim uśmiechem wręczył mi kilka monet, które wyjął z kieszeni. Zmęczył się przy tym trochę. Facet był przy kości, miał pucołowatą twarz, mądrze patrzące i poczciwe szare oczy, krótkie, obcięte na jeżyka czarne włosy.
     - No kolego! Wyskocz po kebaby. - Polecił i zasalutował mi, przykładając dwa palce do skroni. Pokręciłem głową i wyszedłem z samochodu. Ten facet zawsze działał na mnie rozweselająco. Pomimo swojej wagi dużo żartował na ten temat. Miał dystans do siebie.
     - To co zawsze? - młoda kobieta przy barze spytała z szerokim uśmiechem.
     - Tak. - Odpowiedziałem. - Standardowe zamówienie - dodałem z rozbawionym uśmiechem.
     - Za dwadzieścia minut będzie gotowe. - Puściła mi oczko.
     Czasami zamieniałem z nią kilka słów. Widzieliśmy się prawie codziennie.
     O wyznaczonej porze odebrałem zamówienie i z reklamówką w ręce udałem się do samochodu. Gdy Milo mnie zobaczył, jego oczy rozświetlił jasny blask, tak jakby jakiś zabłąkany promień słońca się w nich schował.
     - Aaron. Tyle czekania. Sam tworzyłeś te kebaby?
     - Nie narzekaj. Widzę, że się cieszysz.
     - Nawet nie wiesz jak. Ale zobacz jak przez tą chwilę schudłem. - Zrobił minę nieszczęśnika i porwał torbę z tak zwanym „śmieciowym jedzeniem”. - Frytki też wziąłeś? Bosko. Kocham cię.
     Zaczęliśmy jeść drugie śniadanie, w przerwie pomiędzy kęsami udało mi się wyjaśnić obecność frytek. Otóż dostaliśmy to jako gratis dla stałych klientów.
     - W końcu docenieni. - Powiedział Milo i wytarł chusteczką twarz. Ja też już kończyłem. Nagle z głośnika wydobył się głos. Kradzież. Z tego co usłyszałem byliśmy w idealnym położeniu, aby odciąć uciekinierowi drogę.
     - Jedziemy! - wykrzyknąłem i zaaferowany tym, że coś się dzieje zacząłem poganiać Milo. W kilka sekund znaleźliśmy się na drodze głównej. Uważnie rozglądałem się za człowiekiem w czarnych spodniach, białej koszulce, z jakimś tatuażem na ręce i z ukradzioną kasetką. - To on! Zatrzymaj samochód. - Otworzyłem auto i zacząłem pościg. Facet szybko biegał, ale nie tak jak ja. Na dodatek nie wyglądał na uzbrojonego, co też ułatwiało mi zadanie. Milo jechał cały czas za nami. Przez przypadek kogoś potrąciłem, nie zwolniłem jednak tempa biegu. Po jakimś czasie udało mi się go złapać. Facet leżał na chodniku i jęczał. Pechowy upadek sprawił, że kasetka rozcięła mu podbródek. Z rany sączyła się krew. Musiałem dopełnić zadań i zakułem go w kajdanki.Wydałem krótkie polecenie do kolegi, będzie trzeba poczekać aż zostanie opatrzony. Nie jest to wieka rana, ale niech go obejrzą w szpitalu. Lepiej  żeby wiedzieli, że mogą się nas spodziewać. I tak mamy pierwszeństwo w kolejce do lekarza z tym typkiem. Podniosłem faceta z ziemi, Milo wykonał prowizoryczny opatrunek i skierowałem go w stronę samochodu. Otworzyłem drzwi i spojrzałem w prawo. Zupełnie nie wiem dlaczego.
     Pomiędzy drzewami ulokowana była restauracja. Wielkie okno pokazywało jej piękne, bogato zdobione wnętrze, gdzie dominował kolor czerwony. Nie to jednak zwróciło mają uwagę. Przy tym oknie jeden ze stolików zajmował Aki. Ubrany w garnitur. Nieznany mi mężczyzna trzymał go za rękę.  Patrzyłem na to jak rozmawiają i się śmieją. Nie obchodził mnie facet, który zgięty w pół nie mógł utrzymać równowagi i musiał sobie pomóc jedną nogą opierając się o oponę auta. Patrzyłem tylko. Na nich.
     - Wszystko w porządku? Aaron? - Milo zadał pytanie, spojrzałem na niego półprzytomnym wzrokiem. To dziwne uczucie, które poczułem jak na nich patrzyłem. Co to było?
     - Tak, tak. - Lekko oszołomiony wepchnąłem zdezorientowanego złodziejaszka do samochodu i sam zająłem miejsce pasażera.
     Kilka szwów i można go zabrać na przesłuchanie.
     W międzyczasie dostałem telefon od Nick’a. Obiecałem, że przyjadę. Moja rozmowa z Akim trochę poczeka, ale to da mi trochę czasu, aby ochłonąć. 

     - Tak. Dlatego cię wyciągnąłem. Bo ty znasz Akiego od dawna. Nie chciałem o tym rozmawiać przy Nick’u, chociaż to mój przyjaciel. Czy myślisz, że Aki mógłby mnie zdradzić?
     - Aki. Dlaczego coś takiego przyszło ci do głowy? On jest bardzo lojalny jak się zakocha. A gdyby cię nie kochał to by z tobą nie był. Zawsze źle na tym wychodził, gdy się angażował… - spojrzała na mnie smutno. Wiedziałem coś o jego byłych partnerach, nie były to stałe uczuciowo osoby.
     - Widziałem go z kimś… Nie wiem co o tym myśleć.
     - To na pewno nic ważnego. On by cię nie zdradził. - Uśmiechnęła się, a mi jakoś lżej się zrobiło. Nie mogłem jednak do końca wyzbyć się moich wątpliwości.
     - Ale widziałem ich w restauracji… - mruknąłem cicho, bo zwierzanie się nie było i raczej nigdy nie będzie moją mocną stroną…
     - Aaron… Mam pomysł. Może wrócimy do domu? Porozmawiasz z Akim i wszystko sobie wyjaśnicie. Ja jednak jestem pewna, że możesz mu ufać.

     Lekko pokrzepiony tą rozmową odprowadziłem dziewczynę do domu. Azor wesoło szczekał i plątał się nam pod nogami przez całą drogę.
     Nick wyszedł przed dom, podałem mu rękę i odmówiłem, gdy spytał czy wejdę na chwilę.
     - Innym razem. - Obiecałem. - Teraz muszę się rozmówić z pewną osóbką. - Zadziornie przymrużyłem oczy.
     Przyjaciel podniósł ugodowo ręce do góry.
      Gdy wyjeżdżałem obje, Adi i Nick pokiwali mi. Odwzajemniłem gest, bo nie chciałem wyjśc na gbura. Droga była przyjemnie pusta. Jechało się idealnie. Przypomniałem sobie scenę z restauracji i znowu to poczułem. Co to kurwa jest? Dusi, męczy i nijak nie da zapomnieć. Sprawia niechciany ból, podsuwa różne scenariusze, ale żaden nie jest optymistyczny…
     Oszaleje, na pewno… oszaleje. Przycisnąłem pedał gazu. Musiałem wyjaśnić. Bo zwariuję. Te myśli… za dużo ich.
     Wszedłem do domu. Od progu unosił się ładny zapach z kuchni. Salon był oświetlony.
     - Już jesteś. Tak mi się wydawało, że słyszałem - z pomieszczenia wynurzył się Aki. Pociesznie wyglądał w różowym fartuszku  i z kropelkami sosu na twarzy. Uśmiechnąłem się do niego, ale za chwilę przystąpiłem do ataku pytaniami.
     - Co dziś robiłeś?
     - Nic ważnego. To znaczy coś bardzo ważnego. Tak się cieszę, bo mi wyszło.
     - Sam?
     - A czy to wywiad?
     - Tak się składa, że widziałem cię. W tej restauracji. Z facetem.
     Aki roześmiał się serdecznie. Nie rozumiałem tej reakcji. Kilka kroków i byłem przy nim. Spojrzałem się na niego złowrogo.
     - Co w tym takiego śmiesznego? - syknąłem.
     - Ja ci to wyjaśnię. - odpowiedział rezolutnie i skocznym krokiem udał się do kuchni. Zbił mnie tym z tropu.
     - I to, że trzymaliście się za ręce też?!
     - Zrozum. Dziś jest ważny dla mnie dzień. Nie chce się z tobą kłócić.
     - A ja nie chce żeby jakiś facet cię obłapiał.
     - No ty chyba oszalałeś. On nawet nie trzymał mnie za rękę. On mnie tylko poklepał. - Westchnął. - Coś ci się zwidziało.
     - A garnitur? Jeżeli chcesz mnie zostawić to powiedz to teraz. Ja raczej nigdy nie będę mógł zapraszać cię do drogich restauracji. On jest w tym lepszy? Bo ma kasę? A w łóżku pewnie też jest lepszy, co?
     - Przestań…
     - I może on ci pozwolił…
     - A goń się! - Wyminął mnie. Usłyszałem jak zamyka drzwi od łazienki. Źle to rozegrałem. Ale to uczucie znowu doszło do głosu. Straciłem kontrolę nad sobą. Prawie nie dałem mu dojść do słowa. Wytłumaczyć. A może powinienem. Chciałbym usłyszeć jego wersję. Ale czy teraz mi powie?
     - Halo? Aki, otworzysz?
     Cisza. Zasłużyłem na to.
     - I tak nie odejdę - zapowiedziałem i usiadłem pod drzwiami. - Przepraszam, słyszysz?
     Nadal nic. Chyba wolałbym kłótnię. Taka sytuacja jest dziwna. Uciekł i nie bronił się. Ta sprawa jest niewyjaśniona. Dziwnie się czuję, ale…
     - Aki… no chyba nie będziesz tam siedział. A twoje kulinarne cudo się spali - musiałem spróbować wszystkich chwytów.
     - Wyłącz - mruknął.
     - Nie - zachowanie mniej niż dziecinne, ale właśnie sobie przypomniałem, że… - Jesteśmy w twoim domu! - wykrzyknąłem z triumfem. - Kuchnia ci się spali jeśli nie wyjdziesz.
     Odczekałem jeszcze chwilę i w końcu zamek ustąpił. Wstałem i przytuliłem Akiego. Nie zareagował na to i pozostał bierny. Odsunąłem go lekko i zobaczyłem rozmazany tusz na jego twarzy. Płakał. Przeze mnie. „Ważny dzień”. „Nie chcę się kłócić”. Zaczęło mi się obijać po głowie. Nie wiedziałem o co chodzi. Czy coś przegapiłem? Wziąłem go na ręce. Zeszliśmy na dół, do kuchni. Wyłączyłem piekarnik i przeszedłem do salonu. Usiadłem na sofie i posadziłem sobie Akiego na kolanach. Jego głowa znalazła sobie miejsce na moim ramieniu. Z jednej strony cieszyła mnie to jego bierność, ale z drugiej to było niepokojące.
     - Opowiesz mi? - spytałem odgarniając mu niesforny kosmyk z czoła.
     - A pozwolisz mi skończyć? - spytał unosząc się lekko, tak że bez problemu spojrzał mi w oczy.
     - Tak. Ja chcę wiedzieć jaki to ważny dzień jest dzisiaj. Przepraszam, za to co mówiłem. Ja tak nie myślałem. Ale nic nie mówiłeś, że masz spotkanie. Ja zwyczajnie… bo… byłem… coś mnie opętało.
     - Taa, na pewno. - Powiedział z nutą ironii. - I nie wiesz jak TO się nazywa?
     - Zazdrość - powiedziałem zrezygnowany.
     Lekki uśmiech zagościł na jego twarzy i pomału zaczął się rozluźniać. Pewnie urósł, ale co tam, niech stracę. Naprawdę mi na nim zależy. I uświadomiłem to sobie przez przypadek.

     Ranek. Godzina 8.00. Budzi mnie telefon. Niechętnie, ale odbieram (w końcu o szóstej rano robiłem naleśniki na śniadanie, a po wspólnej nocy byłem zmęczony i wróciłem do łóżka - SPAĆ!) Po drugiej stronie jest Dan Chik.  Mój znajomy. Kiedy byłem za granicą bardzo mi pomagał. Pokazał okolicę i zapoznał ze swoimi kolegami. Przez ten rok kiedy tam byłem nie czułem się samotny i to jego zasługa. W największym stopniu. Dzięki niemu, mogę powiedzieć, że czułem się tam dobrze.
      Dan zaczyna opisywać, że nasz kraj mu się podoba.  Że wszystko jest idealne, a Nabi podbiła jego serce. Lekko zaspany nie skontaktowałem wszystkiego co do mnie mówił. Zapamiętałem tylko, że kobiety są boskie i on sobie znajdzie tu żonę oraz, że chce się ze mną spotkać. Wybrał godzinę 11.30. Wymienił nazwę restauracji, wiedziałem, że nie ubiorę się tam jakoś mało elegancko, więc zwlokłem się z łóżka i wyjąłem z szafy garnitur, lakierki, koszulę i krawat.
      Powłóczyłem nogami i z wielkim ociąganiem poszedłem do łazienki. Umyłem się, ułożyłem włosy, podkreśliłem oczy. Nie zapamiętałem celu spotkania, ale akurat to był najmniejszy problem, jaki mnie spotkał tego dnia.
     Pierwsza zamówiona przeze mnie taksówka nie dojechała, zadzwonili, że została w ogóle wycofana z obiegu przez problemy z silnikiem, druga zanim dowiozła mnie na miejsce dwa razy złapała panę. Jestem dość pozytywnym człowiekiem, więc śmiałem się z tych wpadek. Kierowca natomiast miał nietęgą minę, chyba czuł się zażenowany. No ale nie o niego chodzi. Dojechałem w jednym kawałku. Ucieszyło mnie to niezmiernie.
     Wszedłem do restauracji i od początku uderzył mnie przepych tam panujący. Stoły czarne, wykonane ze szkła, krzesła obite skórą i takie zabawne czerwone frędzelki oddzielające każdy stolik z tyłu. To chyba miało na celu ochronę prywatności. Oczywiście na każdym stole stały czerwone róże, świeczki zapachowe i talerze ze zwiniętym białym zwojem. Po rozwinięciu okazało się, że jest to menu. Na podłodze czerwony dywan. Można się przez chwilę poczuć jak gwiazda. Wielkie okna rozświetlały całe pomieszczenie. Było całkiem przyjemnie. Dan na mój widok uśmiechnął się szeroko. Wstał, przywitaliśmy się uściskiem ręki.
     - Cześć. Stęskniłem się za tobą przez te kilka miesięcy.
     - Och, Dan. Ja też czasami tęsknię za wami. Byliście dla mnie jak rodzina przez długi czas.
     - Wiem. - Zaśmiał się serdecznie. - Musimy jednak porozmawiać o twojej nowej wystawie. Jak ci o tym mówiłem przez telefon, spodziewałem się większego entuzjazmu.
     - Ale jak to…?
     - Aki. Czy ty zakochany jesteś? Przyjacielu, przez około dwadzieścia minut mówiłem, że twoje obrazy spodobały się mojemu znajomemu. I w jego imieniu po części tu jestem. Bo i swoje interesy muszę  załatwić. Chodzi o to, że Cecil Terry chce kupić wszystkie twoje obrazy. Ponadto chciałby się z tobą spotkać, ale nie będziesz musiał wyjeżdżać. On ma tu filię i przyjedzie niebawem. No i oczywiście chciałby zorganizować wystawę. Większą niż ta, która odbyła się w galerii. Z odpowiednią promocją i sponsorem Cecilem, będziesz sławny za granicą.
     - Dan. Ale skąd on… jak zobaczył te obrazy?
     - Pokazałem mu, bo pojawiła się wzmianka o wystawie w Internecie. Ktoś zamieścił też kilka zdjęć z obrazami. Pochwaliłem się, że cię znam i jesteś moim przyjacielem. Cecil lubi odkrywać nowe talenty. I jest bardzo wrażliwy, jeśli chodzi o sztukę. Docenił cię. A jeżeli chcesz znać moje zdanie, to uważam że powinieneś skorzystać z tej szansy.
     Patrzyłem na niego oszołomiony. Jak to? Czy to nie sen? Moja praca została doceniona i to w taki sposób?!
     W tym momencie kelnerka przyniosła dwa talerze. Nie pamiętałem abyśmy coś zamawiali. Spojrzałem z niemym pytaniem na Dana. Przyjaciel odwinął swój zwój z menu.
     - Zamówiłem nam „podsmażane krewetki pachnące ziołami i czosnkiem serwowane na bukiecie sałat” - przeczytał mentorskim głosem. Chwilę później zaczął się śmiać, co przeszło w udawany kaszel. - Lubisz?
     - Nie jadam. Zobaczymy. - Rzuciłem i wziąłem się za danie.
     - Nie takie złe… - mruknął Dan. - Więc? Czy spotkasz się z Cecilem? Data waszego spotkania byłby łatwa do zapamiętania. Ja będę tu dwa tygodnie i wyjeżdżam, a on przyjeżdża. Uzgodnicie wszystko. Termin i ach… ta wystawa ma się odbyć tu w Nabi. Będziesz musiał popracować. Czy masz coś już coś świeżego? Nowe prace?
     - Niestety. Od wystawy nic nowego nie stworzyłem.
     - Rozumiem. A zostało ci coś z tych obrazów? Bo Cecil chce kupić wszystkie z wystawy, nad którą obejmie pieczę. Ale nie pogardziłby też tymi starszymi.
     - Zostało kilka… Około dziesięciu.
     - Wspaniale. Dam mu twój numer i adres. Skoro omówiliśmy tą sprawę - zaczął płynnie zmieniać temat - to powiedz co działo się u ciebie. Jakieś zmiany?
     - Szczęśliwy związek.
     - O, to gratuluję - poklepał mnie po dłoni. - A długo jesteście razem?
     - Kilka miesięcy - odpowiedziałem zgodnie z prawdą i uśmiechnąłem się.

     - Później porozmawialiśmy jeszcze o sprawach prywatnych, opowiedziałem mu o tobie, trochę powspominaliśmy i wróciłem do domu. Nie mogłem ci powiedzieć, bo sam nie wiedziałem, że spotkam się z Danem. A ty myślałeś, że ja się z nim spotykam dla pieniędzy - dodał z wyrzutem.
     - Ale przeprosiłem i szczerze żałuję. Za dwa tygodnie masz spotkanie z Cecilem. Czy mogę ci pogratulować już teraz?
     Spojrzałem w jego duże oczy z nadzieją. Opuszkiem palca obrysowałem jego usta. Powoli zbliżałem się do jego lekko różowych warg. Aki jęknął cicho i sam zaczął się przysuwać. Przymknąłem powieki i czekałem na dotyk ciepłych, delikatnych ust kochanka. Zamiast tego przywitało mnie rozczarowanie. Aki zerwał się z moich kolan jak poparzony. Obie ręce trzymał przy swoim małym, zgrabnym nosku. Nie wiedziałem co się stało. Chłopak spojrzał na mnie spłoszonym wzrokiem. Spomiędzy jego palców wydobywały się czerwone stróżki. Podszedłem do niego i podałem chusteczki, które leżały na stole. Opiekuńczym gestem objąłem Akiego i posadziłem na sofie. Pomogłem mu najlepiej jak umiałem i oboje odetchnęliśmy z ulgą, gdy krwawienie ustało.
     - Często ci się to zdarza? - spytałem. Czy to możliwe żebym nie zauważył?
     - Nie. Czasami. Najczęściej rano. - powiedział lekko przytłumionym głosem.
     - Byłeś z tym u lekarza?
     - Nie… Myślę, że to nic poważnego. - Próbował bagatelizować sprawę. Nie lubiłem tego. O zdrowie trzeba dbać.
     - Mam pomysł. Nie jest późno. Pojedziemy do szpitala.
     - Po co? Będziemy lekarzom zajmować czas. Czuję się już dobrze. Jak nowy - wypiął dumnie pierś, a chwilę później trzymał się stołu, bo zakręciło się mu w głowie.
     Jako że nie jestem wyrozumiały dla głupoty, wziąłem Akiego i zaniosłem do samochodu. Ignorowałem jego słabe protesty. I nawoływania pomocy. Chociaż to mnie zaskoczyło. Dobrze, że nikt akurat nie przechodził. Zapiąłem pasami jego drobne i jednocześnie umięśnione ciało. Nie wiem czy dobrze widziałem… ale w jego oczach chyba zalśniły łzy. Odpaliłem silnik i ruszyłem. Aki nie odezwał się do mnie przez całą drogę. Patrzył na widoki za oknem i przygryzał sobie palec.
     W poczekalni nie było dużo osób. Zostałem poinformowany, że przed nami jest tylko jedna pani.
     - Widzisz. Szybko to załatwimy. - Uśmiechnąłem się, ale natychmiast zostałem spiorunowany wściekłym spojrzeniem. - Masz jakieś złe doświadczenia ze szpitalami?
     - Nie. Ale unikam lekarzy. A ty mnie zmusiłeś. Jestem dorosły, kurwa!
     - Tak, niezaprzeczalnie. I chwiejesz się jak stoisz na nogach.
     Lekarz, pan w średnim wieku, z lekką siwizną patrzył się na nas naprzemiennie. Miły uśmiech nie schodził z jego twarzy.
     - Więc co panów do mnie sprowadza? - Zaczął standardowo.
     - Od jakiegoś czasu leci mi krew z nosa. - Zaczął męczeński głosem Aki.
     - A jakieś inne objawy towarzyszące? Osłabienie? Utrata przytomności?
     - Zawroty głowy - wyrwało mi się.
     Lekarz pomruczał coś do siebie i podszedł do Akiego. Ten niespokojnie podniósł głowę i patrzył na doktorka. Facet badawczo przyglądał się jego twarzy. Następnie odchylił lekko dolną powiekę w oku Akiego.
     - Chyba już wiem co jest przyczyną, drogi panie. Ale do kompletnej diagnostyki potrzebuję morfologii. I tu nam szczęście dopisało. Widział pan, że na tym oddziale nie ma dzisiaj pacjentów. Cały jestem do pana dyspozycji. Przejdziecie do sali numer dwanaście. Tam za chwilę przyjdzie pielęgniarka. Pobierze krew i poczekamy na wyniki, a raczej na potwierdzenie mojej diagnozy. - Uśmiechnął się tak szeroko i szczerze, że odwzajemniłem. Mój Aki miał nietęgą minę i głośno przełknął ślinę. Spojrzał na mnie błagalnie.
     - No to idziemy. Do widzenia.
     Podniosłem się z krzesła i czekałem na chłopaka. Nie chciałem, aby upadł. Nasza dwunastka była ulokowana niedaleko gabinetu. Otworzyłem drzwi. Naszym oczom ukazała się niczym niewyróżniająca dwuosobowa sala szpitalna. Usiadłem na jednym z łóżek. Aki kręcił się bez celu i spoglądał na drzwi.
     - Chyba nie uciekniesz?
     - Mam w planach.
     - Chodź - wyciągnąłem rękę. Gdy podszedł wziąłem jego buźkę w dłonie i złożyłem delikatny pocałunek na ustach. Później okręciłem go tak, że stanął plecami do mnie. W tej pozycji zastała nas pielęgniarka. Młoda kobieta uśmiechnęła się, po czym wymieniliśmy się grzecznościami. Panienka była bardzo rozkojarzona i powiedziała, że musi nas na chwilę zostawić, bo zapomniała coś wziąć. Nawet nie zauważyłem kiedy Aki wdrapał się na łóżko i siedział wygodnie ulokowany pomiędzy moimi nogami.
     - Boisz się?
     - Igły. Chyba od urodzenia.
     - Ale nie odstawisz mi tu sceny? - Nie wiedziałem czego mogę się spodziewać. Pierwszy raz spotykam się z takim lękiem.
     - Może się zdarzyć. Ostatnio zdemolowałem całe laboratorium i uciekłem.
     - Jeżeli coś takiego przyjdzie ci do głowy, zemszczę się. Zapomnisz kotku jak się na dupie siedzi. Obiecuję.  To tylko chwila. Będę tu z tobą. - Zapewniłem, jednak przezornie chwyciłem chłopaka w pasie i przytrzymałem jego rękę tak, że jego dłoń leżała w mojej, a jego łokieć był w zagłębieniu mojego. Miałem nadzieję, że takie usztywnienie wystarczy.
     Z oddali dobiegały nas kroki. Prawdopodobnie nasza panienka wraca. Otworzyła drzwi i pokazała jakąś butelkę. To pewnie coś dezynfekcyjnego. Aki zaczął się niespokojnie kręcić.
     - Przestań - syknąłem. - I tak cię to nie ominie.
     Kobieta ubrała lateksowe rękawiczki i wydawało się, że nie widzi paniki w oczach swojego pacjenta. Może specjalnie nie zwraca na to uwagi. Rozdarła opakowanie, z którego wystawały gaziki. Wyjęła jeden i polała go zawartością butelki. Posmarowała rękę Akiego i wzięła do ręki strzykawkę. Chłopak, jako że nie miał szansy na ucieczkę, odwrócił głowę.
     - Skończyłam - oznajmiła pielęgniarka - Lekarz niedługo przyjdzie z wynikami - dodała na odchodnym.
     - I nie było tak źle, prawda?
     - Nic nie mów… - sapnął Aki i siedział jak trusia na miejscu.
     - Drogi panie, moje przypuszczenia się potwierdziły. - Zaczął lekarz. Nie czekaliśmy na niego długo. - To anemia.
     Po krótkim wywiadzie udało się ustalić, że choroba została spowodowana nierozsądną dietą. Jak mogłem nie zauważyć wcześniej, że Aki bardzo starannie wybierał sobie składniki jedzenia. To mi zawsze gotował jakoś mniej rozsądnie.
      Dowiedziałem się, że niezbędne jest uzupełnienie niedoborów żelaza i witamin. Więc przerzucamy się na moją kuchnię.
     Żal mi się zrobiło Akiego, gdy dowiedział się, że będzie musiał jeszcze kilka razy przyjść, aby skontrolować wyniki morfologii.
     Po około półgodzinnej rozmowie wyszliśmy z sali.
     - Dlaczego to zrobiłeś?
     - Bo ta dieta miała być zdrowa. A ja miałem zyskać idealne ciało.
     - Dla mnie masz idealne ciało… Mogę ci udowodnić… 

3 komentarze:

  1. Bardzo dobry rozdział z idealną wręcz długością.
    W części z Adi i Aaronem odrobinę zaczęłam się niepokoić dziwnym zachowaniem mężczyzny, myślałam, że stało się coś strasznego. A jednak takie nie było ;)
    Och, Kate wyjechała. Smutno odrobinę.
    Aki mnie rozwalił tym strachem przed igłami :D
    Ciekawy rozdział :)

    Czekam na nn ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajny rozdział, super akcja w szpitalu tylko trochę za długi jak dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobra. Jednak to była podpucha. Kate, jak już lecisz, to nie spadnij, ok? Wystarczy tutaj tragedii. Chociaż możesz się rozbić, ale przeżyj! Żyj kobieto! Bo co zrobi bez ciebie Mike?

    Aaron jest taki zły w swej zazdrości, że aż słodki. *-*

    Bardzo sprawny szpital. Widać, że to nie Polska. Tutaj na badania trzeba czekać w kolejce miesiącami, jak nie latami! ><

    OdpowiedzUsuń