Róże wszelakich
odcieni. Pełna paleta barw; od uprzejmie żółtych, skończywszy na niewinnie
białych. Upajający i przyjemny zapach, jeszcze ładniejszy estetyczny efekt.
Patrząc na w pełni rozwinięty kwiat, można z łatwością zapomnieć o ostrych
kolcach. Teraz gerbery o pełnych i podłużnych płatkach, z ciemniejszym i
mięciutkim środkiem. Intensywnie czerwone, jak i jaśniejsze, oczywiście. Ledwo
wyczuwalny zapach nie jest ważny, jeśli spojrzy się na tak rozległy kwiatostan.
Całe wrażenie piękna potęgują rozłożyste, idealnie ułożone płatki. A teraz przyszedł
czas na tulipany. Urocze kwiaty, są one oznaką wdzięczności i sympatii. Ich
nierozłożone, pełne płatki zwieńczone na brzegach sprawiają bardzo zachwycające
wrażenie.
Każdy kwiat
należał do bukietu, który był przystrojony i odpowiednio ułożony, tworząc w ten
sposób niepowtarzalną kompozycję.
To właśnie ja
odbierałam wszystkie bukiety od przybyłych gości. Było ich sporo, więc trud
sprawiało mi utrzymanie wszystkich kwiatów w obu dłoniach.
Obok mnie
znajdowała się moja przełożona. Rozmawiała w tym momencie z jednym z pracowników
naszej redakcji. Właśnie dzisiaj Elizabeth, emerytowana redaktor naczelna,
obchodziła swoje osiemdziesiąte urodziny. Uśmiechała się do swojego rozmówcy,
uprzejmie odpowiadając na pytania. W takim razie on na pewno należał do jednych
z reporterów. Już niedługo musiał powstać artykuł o naszej kochanej Lizzy.
Impreza dobiegała
końca, a ja zastanawiałam się nad tematem mojego kolejnego artykułu. Musiałam
teraz dać z siebie wszystko i znaleźć jakiś punkt zaczepienia, sugestię,
podpowiedź czy pomysł. Niestety trzeba było pomyśleć nad czymś oryginalnym i
niebanalnym.
Z nieznacznym zamyśleniem,
wkładałam bukiety do wazonów z wodą, traktując tą czynność machinalnie i bez
głębszego zastanawiania się. Nagle drgnęłam, słysząc głos starszej jubilatki
Lizzy.
- Nie przepadam
za kwiatami, powinnam była otwarcie to oznajmić - powiedziała, podchodząc
wolnym krokiem w stronę jednego z bukietów. Widziałam, że kobiecie szklą się
oczy i z sentymentem dotyka dłonią bukietu żółtych tulipanów.
- A właściwie ich
nie lubię, wiesz Lily? - dodała po
krótkiej chwili, podnosząc na mnie wzrok i uśmiechając się w taki sposób,
którego trudno mi nawet zapomnieć do dzisiaj. Przemawiał przez niego niezmierny
smutek, a także niespełniona miłość. W jej jasnych, spłowiałych już oczach,
gdzieś głęboko na dnie, tliła się iskierka melancholii.
Po takim wyznaniu,
włączyła się u mnie funkcja ciekawskiej dziennikarki, którą właściwie byłam.
Nie zadawałam jednak żadnych pytań, będąc pewna, że Elizabeth rozpocznie swoją
opowieść. Często opowiadała o swoim życiu, jednak żadna wypowiedziana przez nią
historia nie była wymawiana dwukrotnie. Ja tym razem zostałam wyróżniona i jako
jedyna mogłam usłyszeć jej relację.
- Życie z całą
pewnością nie ma większego sensu. Trzeba jednak znaleźć coś, co cię
zainteresuje. Tak, jak ty znalazłaś ten kwiat, tak ja znalazłem ciebie...
Właśnie te słowa Johna najbardziej utkwiły w mojej pamięci - zaczęła Elizabeth,
siadając wygodniej. Spoglądałam na nią w skupieniu, starając się uchwycić każdą
drobnostkę, każdy szczegół jej wypowiedzi. - Poznałam go zupełnie przypadkowo.
Wszystko działo się tuż po wojnie. Wtedy było zupełnie inaczej.. - starsza pani
zatrzymała się w tym momencie, aby westchnąć cicho. Uśmiechnęłam się do niej,
chcąc zachęcić w ten sposób do dalszej opowieści. - Wiesz, Lily, że moją drugą
pasją, oprócz pisania jest malarstwo. - Na jej słowa kiwnęłam tylko głową.
Pamiętam, jak opowiadała inną historię o jej niespełnionym hobby. Teraz robiła
to tylko dla przyjemności. - Moim marzeniem było dostanie się do szkoły
artystycznej.. Zmierzałam właśnie w kierunku uczelni, w której odbywał się
egzamin. Musiałam na nim namalować trzy obrazy różnymi stylami. Cały egzamin
trwał kilka godzin z przerwami, na których warto było słuchać starszych
studentów. Podpowiadali oni, co może się spodobać egzaminatorom, który przepada
za dywizjonizmem, a który woli zwykły węgiel...
Jednak, kiedy od
mojego marzenia dzieliły mnie zaledwie dwie przecznice, usłyszałam głos
mężczyzny: Cześć. Spojrzałam na niego i od razu wiedziałam, że to właśnie ten
młody mężczyzna jest mi pisany. Nie widziałam go wcześniej, ale wydawał mi się
dość znajomy. Czy myślałaś kiedykolwiek, że dzięki jednemu słowu będziesz pewna
już wszystkiego? Ja byłam. To jego "cześć" było zwykłe.
Prostolinijne. Z pozoru nic nie znaczące, nieważne, odruchowe. Jednak wyrażało
znacznie więcej i to właśnie ja byłam w stanie dostrzec większe znaczenie w tym
słowie. Tak właśnie poznałam Johna. Potem zaprosił mnie na herbatę z cytryną. I
to była najlepsza herbata, jaką kiedykolwiek piłam. Nie poszłam już na egzamin.
Nie okazał się być dla mnie aż tak istotny.
Spotykaliśmy się
długo, spacerowaliśmy po łące. Było lato i rosły właśnie niezapominajki. Cała
łąka w nich rozkwitała. Sięgnęłam dłonią
po fiołka, którego tak trudno znaleźć. "Tak,
jak ty znalazłaś ten kwiat, tak ja znalazłem ciebie.."
Może i straciłam
moje marzenie, jednak dostałam inne. Takie, o którego spełnienie nigdy
wcześniej nie prosiłam Boga. John był pustką w mojej głowie. Przestrzenią w
moim łóżku. Był ciszą między tym, co pomyślę i tym co powiem. Był moją nocną
marą i porankiem, kiedy robiło się już jasno. Gdy wszystko
się kończyło, on stanowił początek. John był moimi myślami, moim sercem, moją
duszą.
Pamiętam jeden
dzień, tak jakby to zdarzyło się wczoraj. Czekałam na mojego Johna jak zawsze,
przy kawiarni. Byłam zmęczona trudami dnia, jednak perspektywa spotkania się z
nim była dla mnie priorytetem. Nagle go zauważyłam. Trzymał w dłoniach żółte
tulipany... Wtedy to były moje ulubione kwiaty. Potem wszystko stało się tak
szybko; pędzący wóz, głośny huk, krew i odgłos tępego upadku na drogę. Czyjś
donośny krzyk. Dopiero później zdałam sobie sprawę, że to ja byłam sprawcą tego
dźwięku.
Podbiegłam do
Johna szybko. Widziałam, jak strużka krwi wydobywa się z jego niedomkniętych
ust, które nadal były wykrzywione w czułym uśmiechu. Jego oczy, na wpół
otwarte, spoglądały na mnie bez wyrazu, życia, żadnego uczucia. Wiem, że obraz
jego twarzy powoli rozmywał się przede mną, a słone krople spływały
bezdźwięcznie po moich policzkach.
Dookoła leżały
pobrudzone szkarłatą krwi żółte tulipany.
- Teraz wiesz,
moja Lily, dlaczego nie przepadam za kwiatami.
O rany.
OdpowiedzUsuńTo jest świetne!
Przejmujące, smutne, prawdziwe.
Los bywa przewrotny, często zabiera nam największe skarby, jakie kiedykolwiek nam podarował.
Ale pozostawia wspomnienia. Nie zawsze dobre. Każe nam pamiętać o szczęściu.
Naprawdę cudowny tekst :) I napiszę więcej: wzruszyłam się. Nie, łez nie było, ale moje serduszko (którego ponoć nie mam) odezwało się.
Ja chcę więcej takich!
Brawo, Rita!
Super historia. Nigdy bym nie wpadła na to żeby coś takiego napisać. Smutna opowieść o nie spełnionej miłości, która chwyta za serce. Ale jak mi to ktoś kiedyś powiedział lepiej kochać i być kochanym tylko przez chwilę niż wcale nie zaznać tego uczucia.
OdpowiedzUsuńMoje gratulacje za pomysł.