Autorki nie odpowiadają za wszelkie uszczerbki na zdrowiu,
które zostaną spowodowane przez przeczytanie tego one-shota. :>
Mamy rok 2214. Nie wiem, który jest dzisiaj dzień tygodnia. Dwa lata temu uciekłem z Inferno. Była to wyspa na środku Morza Spokojnego. Znajdowało się na niej dużo drzew i roślinności między innymi palmy kokosowe, sosny, cedry, dęby,migdałowce, cyprysy, drzewa oliwkowe paprocie, storczyki, narcyzy, mieczyki, tulipany, orchidee, hiacynty, poinsecje.
Z prawej strony stał wielki czarny budynek,
który przypominał bunkier. Dla mieszkańców dostępnych jest 60 połączonych
korytarzami podziemnych i naziemnych budowli. Ściany mają grubość sześciu
metrów. Lokalizacja kompleksu utrzymywana jest w największej tajemnicy.
Miało to być ostatnie bezpieczne miejsce
na Ziemi, gdzie ludzie mogliby żyć. Z tą wyspą wiązała się legenda, którą każdy
z nas, mieszkańców, zna na pamięć:
„ XV wiek.
Indianin
imieniem Sanjit, co oznacza „ten, który jest zawsze zwycięski”, zabił swojego
brata Prem Siddhi, w wolnym tłumaczeniu „perfekcyjny w miłości”. Nie trudno się
domyślić dlaczego dopuścił się tego czynu. Pokłócili się o kobietę, na którą
wołano Nistaranga „ta, która porusza się jak fale oceanu”.
Była to
niezwykle urodziwa niewiasta, która doskonale wiedziała jak wykorzystać swoją
urodę.
Ubierała
się tradycyjnie w białą bluzkę, która miała wyszyte motywy roślinne, do rękawów
przywiązane kolorowe frędzle, które z wielkim wdziękiem opadały na jej smukłe
dłonie, przy najmniejszym nawet ruchu. Spódnica, która składała się z trzech
części prostej, białej, pełniącej rolę halki, ciężkiej, czarnej, plisowanej z
tyłu i ostatnia fartuch z barwnego aksamitu obszyty białą koronką.Całość
dopełniał szal, zwany rebozo i złote kolczyki w kształcie kółek.
Pewnego
dnia Sanjit podpatrywał Nistarange podczas kąpieli w rzece. Podobały mu się jej
kształtne piersi, płaski brzuch, wąskie biodra i pasma włosów, które zmysłowo
opadały na twarz. Niestety po drugiej stronie rzeki Prem Siddhi robił to samo.
I zwrócił uwagę na te same walory młodej kobiety.
Ich oczy
się spotkały. Sanjit niezwłocznie wypowiedział bratu walkę na śmierć i życie.
Wygrał, lecz został na zawsze wyklęty z wioski i skazany na samotne życie do
końca swoich dni.
Rozgoryczony wojownik przeklął cały żeński ród, który obwiniał za to co
mu się przydarzyło i osiadł na wyspie, przepowiadając śmierć każdej kobiecie,
która postanowi tu przyjść.”
Byliśmy tak zwanymi Wybrańcami, którzy
zostali ocaleni przed zagładą naszej planety. Nasza zbiorowość liczyła ponad tysiąc
mężczyzn, czyli prawowitych mieszkańców wyspy, jeżeli wierzymy legendzie.
Po czasie zauważyliśmy, że niektórzy
zaczęli znikać, a na ich miejsce pojawiali się inni.
To było niepokojące. W mojej głowie zaczynały pojawiać się pytania, na które
musiałem znaleźć odpowiedzi. Postanowiłem poszukać sojuszników.
Dosiadłem się na stołówce do osób, którym mogłem zaufać. Miejsce to nie
należało do przytulnych.Cała podłoga była sterylnie czysta i pachniała żrącym
środkiem, ściany tak białe, że bolały oczy, krzesełka małe, białe, plastikowe
doprowadzały do bólu od samego patrzenia, a stoły, one akurat były ok.
- Zero, my też zastanawiamy się nad zagadkowymi zniknięciami naszych przyjaciół
- powiedział Piąty, który siedział w trzecim rzędzie, przy czwartym stoliku, na
piątym krześle.
- Ej, tak właściwie dlaczego nasze imiona to numery? - zapytali chórem numer
147 oraz 150.
Numer 210, który z miną cierpiętnika przeczołgał się do naszego stolika
postanowił pochwalić się swoim wyczynem. - Chłopaki, mam strasznego kaca!
- Skąd wziąłeś tutaj alkohol? - zapytał Piąty.
- Nie pamiętacie wczorajszych cukierków z adwokatem? I do tego moja słaba
głowa...
- Chyba zbierałeś cukierki z całego obozu, stary - odpowiedziałem ironicznym
tonem głosu.
- Co ty, przecież każdy miał wydzielone dwa cukierki dla siebie - odpowiedział
niewzruszony i pełen powagi 210.
- Koniec przerwy obiadowej! - Usłyszeliśmy nieprzyjemny głos wydobywający się z
głośnika umieszczonego w rogu pomieszczenia.
Wszyscy gęsiego ustawiliśmy się w kolejce po witaminy. Piąty, który stał za mną
oznajmił, że 210 odstawi cyrk i nie połknie tabletki. Nie byłem przekonany do
tego pomysłu i dlatego, gdy przełknąłem swoją pigułkę, poczekałem przy wyjściu,
by zobaczyć czy udała mu się ta sztuczka.
Jakież było moje zdziwienie, gdy strażnik, który pilnował czy połykamy nasze
suplementy diety, nie podał mu witamin w ogóle. Zaintrygowała mnie ta
sytuacja, dlatego postanowiłem obserwować numer 210.
Udałem się za nim do jego pokoju i korzystając z jego stanu upojenia, schowałem
się w szafie. Była bardzo przestronna, jak u każdego. Na wieszakach były trzy
takie same zestawy ubrań, składające się z białych spodni, koszulki i bluzy. Na
drzwiach znajdowało się lustro, po wewnętrznej stronie.
Obserwowałem go przez uchylone drzwi. Jego
pokój miał inne rozmieszczenie niż mój, wydawał się większy i jaśniejszy. Pod
oknem stało łóżko, przy nim stolik nocy, na parapecie kwiatek. Po przeciwnej
stronie było biurko. Wszystko to w odcieniach bieli.
210 wykonywał różne dziwne rzeczy. Skakał po łóżku, śpiewał niestworzone
piosenki oraz próbował tańczyć na rurze, której nie miał. Najlepsze jest to, że
znalazł sobie przyjaciela. A była nim poduszka, którą nazwał Jan Poduszka.
Narysował mu oczy i wielkie usta pisakiem. Po pewnym czasie zaczął krzyczeć, że
jego nowy znajomy chce go zabić.
W tym momencie przez drzwi weszło dwóch strażników. Mieli na sobie biało- żółte
uniformy. Zabrali 210, a ja ruszyłem za nimi, ponieważ byłem ciekawy, dokąd go
prowadzą. Czułem się jak ninja, starałem się nie rzucać w oczy innym
strażnikom. Ruszałem się z kąta w kąt, starając się być niezauważonym.
Nagle strażnicy z 210 skręcili w metalowe drzwi. Przyczaiłem się i obserwowałem
co z nim zrobią, ponieważ nieświadomi mojej obecności, zostawili otwarte wrota.
To, co ujrzałem przerosło moje najśmielsze oczekiwania, gdyż było to najlepiej
wyposażone i najnowocześniejsze laboratorium połączone z salą operacyjną.
Przykuli mojego trzeźwego już kolegę do jednego z wielkich, metalowych łóżek.
Ten zaczął głośno krzyczeć i próbował się uwolnić z ich uścisku. Podano mu
Bezból i dwóch mężczyzn, którzy wyglądali jak chirurdzy, podeszło do niego.
Bezceremonialnie rozcięli jego białą koszulkę i z rozbawionymi wyrazami twarzy
spoglądali jak środek powoli paraliżuje jego ciało. Nagle laser przeciął jego
skórę na klatce piersiowej. Widziałem, jak krew tryska z jednej z jego tętnic.
Ten widok był okropny, na uniformach mężczyzn znalazła się szkarłatna ciecz
mojego przyjaciela. Spoglądałem na to z przerażeniem. Te tortury trwały pół
godziny, które dla mnie były wiecznością.
Z urywanych zdań mężczyzn udało mi się wywnioskować, że taki los czekał każdego
z nas. Miałem do wyboru dwie opcje: albo zawiadomić resztę, albo uciec z
Inferno. Przestałem wierzyć w mit, że to miejsce jest jedynym miejscem na
Ziemi, na którym żyli ludzie. Wybrałem tą drugą możliwość, gdyż chciałem
poszukać pomocy z zewnątrz.
Następnego dnia podczas spaceru poza budynkiem przechadzałem się blisko bramy i
zastanawiałem się nad sposobem ucieczki stąd. Podszedłem w stronę metalowej
siatki i powiodłem opuszkami palców po konstrukcji. Raptownie poczułem
przeszywający ból, a moje blond włosy stanęły dęba! Prąd przebiegł po mnie
niczym po przewodniku, a ja cieszyłem się w głębi duszy, że mam uziemienie.
Moje niebieskie oczy nagle błysnęły na żółto, a z uszu i nosa wydobywał się
dym.
W tym momencie zrozumiałem, że to nie jest dobra droga do ucieczki. Nieco
oszołomiony udałem się do mojego pokoju. Tam doszedłem do wniosku, że wykopię
tunel.
~*~
Otworzyłem oczy i odetchnąłem z ulgą, gdyż zobaczyłem swój prawdziwy pokój. Wszechobecny
bałagan i zero bieli. Moje granatowe ściany. Ubrania na podłodze, biurko, z
którego nie można korzystać, bo jest tam wszystko: stare gazety, notatniki, książki,
pieniądze, podręczniki. I zdjęcie mojej dziewczyny na jedynym czystym i
honorowym miejscu tuż przy łóżku. Uśmiechała się promiennie, a wiatr niesfornie
rozwiewał jej włosy.
Wszystko okazało się tylko złym snem,
koszmarem. Wyskoczyłem z łóżka jak oparzony i pognałem do pokoju mojej babci z
krzykiem:
- Babciu, wyrzuć te grzybki! Mówiłem ci, żebyś zakładała swoje okulary, kiedy
idziesz na grzybobranie.
* Pisane razem z Tiną i koleżanką J.