sobota, 26 lipca 2014

- Babciu, wyrzuć te grzybki!

Autorki nie odpowiadają za wszelkie uszczerbki na zdrowiu,
które zostaną spowodowane przez przeczytanie tego one-shota. :>




     Mamy rok 2214. Nie wiem, który jest dzisiaj dzień tygodnia. Dwa lata temu uciekłem z Inferno. Była to wyspa na środku Morza Spokojnego. Znajdowało się na niej dużo drzew i roślinności między innymi palmy kokosowe, sosny, cedry, dęby,migdałowce, cyprysy, drzewa oliwkowe paprocie, storczyki, narcyzy, mieczyki, tulipany, orchidee, hiacynty, poinsecje.
     Z prawej strony stał wielki czarny budynek, który przypominał bunkier. Dla mieszkańców dostępnych jest 60 połączonych korytarzami podziemnych i naziemnych budowli. Ściany mają grubość sześciu metrów. Lokalizacja kompleksu utrzymywana jest w największej tajemnicy.
     Miało to być ostatnie bezpieczne miejsce na Ziemi, gdzie ludzie mogliby żyć. Z tą wyspą wiązała się legenda, którą każdy z nas, mieszkańców, zna na pamięć:
     „ XV wiek.
     Indianin imieniem Sanjit, co oznacza „ten, który jest zawsze zwycięski”, zabił swojego brata Prem Siddhi, w wolnym tłumaczeniu „perfekcyjny w miłości”. Nie trudno się domyślić dlaczego dopuścił się tego czynu. Pokłócili się o kobietę, na którą wołano Nistaranga „ta, która porusza się jak fale oceanu”.
     Była to niezwykle urodziwa niewiasta, która doskonale wiedziała jak wykorzystać swoją urodę.
     Ubierała się tradycyjnie w białą bluzkę, która miała wyszyte motywy roślinne, do rękawów przywiązane kolorowe frędzle, które z wielkim wdziękiem opadały na jej smukłe dłonie, przy najmniejszym nawet ruchu. Spódnica, która składała się z trzech części prostej, białej, pełniącej rolę halki, ciężkiej, czarnej, plisowanej z tyłu i ostatnia fartuch z barwnego aksamitu obszyty białą koronką.Całość dopełniał szal, zwany rebozo i złote kolczyki w kształcie kółek.
     Pewnego dnia Sanjit podpatrywał Nistarange podczas kąpieli w rzece. Podobały mu się jej kształtne piersi, płaski brzuch, wąskie biodra i pasma włosów, które zmysłowo opadały na twarz. Niestety po drugiej stronie rzeki Prem Siddhi robił to samo. I zwrócił uwagę na te same walory młodej kobiety.
     Ich oczy się spotkały. Sanjit niezwłocznie wypowiedział bratu walkę na śmierć i życie. Wygrał, lecz został na zawsze wyklęty z wioski i skazany na samotne życie do końca swoich dni.
     Rozgoryczony wojownik przeklął cały żeński ród, który obwiniał za to co mu się przydarzyło i osiadł na wyspie, przepowiadając śmierć każdej kobiecie, która postanowi tu przyjść.”
     Byliśmy tak zwanymi Wybrańcami, którzy zostali ocaleni przed zagładą naszej planety. Nasza zbiorowość liczyła ponad tysiąc mężczyzn, czyli prawowitych mieszkańców wyspy, jeżeli wierzymy legendzie.
     Po czasie zauważyliśmy, że niektórzy zaczęli znikać, a na ich miejsce pojawiali się inni.
     To było niepokojące. W mojej głowie zaczynały pojawiać się pytania, na które musiałem znaleźć odpowiedzi. Postanowiłem poszukać sojuszników.
     Dosiadłem się na stołówce do osób, którym mogłem zaufać. Miejsce to nie należało do przytulnych.Cała podłoga była sterylnie czysta i pachniała żrącym środkiem, ściany tak białe, że bolały oczy, krzesełka małe, białe, plastikowe doprowadzały do bólu od samego patrzenia, a stoły, one akurat były ok.
     - Zero, my też zastanawiamy się nad zagadkowymi zniknięciami naszych przyjaciół - powiedział Piąty, który siedział w trzecim rzędzie, przy czwartym stoliku, na piątym krześle.
     - Ej, tak właściwie dlaczego nasze imiona to numery? - zapytali chórem numer 147 oraz 150.
     Numer 210, który z miną cierpiętnika przeczołgał się do naszego stolika postanowił pochwalić się swoim wyczynem. - Chłopaki, mam strasznego kaca!
     - Skąd wziąłeś tutaj alkohol? - zapytał Piąty.
     - Nie pamiętacie wczorajszych cukierków z adwokatem? I do tego moja słaba głowa...
     - Chyba zbierałeś cukierki z całego obozu, stary - odpowiedziałem ironicznym tonem głosu.
     - Co ty, przecież każdy miał wydzielone dwa cukierki dla siebie - odpowiedział niewzruszony i pełen powagi 210.
     - Koniec przerwy obiadowej! - Usłyszeliśmy nieprzyjemny głos wydobywający się z głośnika umieszczonego w rogu pomieszczenia.
     Wszyscy gęsiego ustawiliśmy się w kolejce po witaminy. Piąty, który stał za mną oznajmił, że 210 odstawi cyrk i nie połknie tabletki. Nie byłem przekonany do tego pomysłu i dlatego, gdy przełknąłem swoją pigułkę, poczekałem przy wyjściu, by zobaczyć czy udała mu się ta sztuczka.
     Jakież było moje zdziwienie, gdy strażnik, który pilnował czy połykamy nasze suplementy diety, nie podał mu witamin w ogóle. Zaintrygowała mnie ta sytuacja, dlatego postanowiłem obserwować numer 210.
     Udałem się za nim do jego pokoju i korzystając z jego stanu upojenia, schowałem się w szafie. Była bardzo przestronna, jak u każdego. Na wieszakach były trzy takie same zestawy ubrań, składające się z białych spodni, koszulki i bluzy. Na drzwiach znajdowało się lustro, po wewnętrznej stronie.  
     Obserwowałem go przez uchylone drzwi. Jego pokój miał inne rozmieszczenie niż mój, wydawał się większy i jaśniejszy. Pod oknem stało łóżko, przy nim stolik nocy, na parapecie kwiatek. Po przeciwnej stronie było biurko. Wszystko to w odcieniach bieli.
     210 wykonywał różne dziwne rzeczy. Skakał po łóżku, śpiewał niestworzone piosenki oraz próbował tańczyć na rurze, której nie miał. Najlepsze jest to, że znalazł sobie przyjaciela. A była nim poduszka, którą nazwał Jan Poduszka. Narysował mu oczy i wielkie usta pisakiem. Po pewnym czasie zaczął krzyczeć, że jego nowy znajomy chce go zabić.
     W tym momencie przez drzwi weszło dwóch strażników. Mieli na sobie biało- żółte uniformy. Zabrali 210, a ja ruszyłem za nimi, ponieważ byłem ciekawy, dokąd go prowadzą. Czułem się jak ninja, starałem się nie rzucać w oczy innym strażnikom. Ruszałem się z kąta w kąt, starając się być niezauważonym.
     Nagle strażnicy z 210 skręcili w metalowe drzwi. Przyczaiłem się i obserwowałem co z nim zrobią, ponieważ nieświadomi mojej obecności, zostawili otwarte wrota. To, co ujrzałem przerosło moje najśmielsze oczekiwania, gdyż było to najlepiej wyposażone i najnowocześniejsze laboratorium połączone z salą operacyjną. Przykuli mojego trzeźwego już kolegę do jednego z wielkich, metalowych łóżek. Ten zaczął głośno krzyczeć i próbował się uwolnić z ich uścisku. Podano mu Bezból i dwóch mężczyzn, którzy wyglądali jak chirurdzy, podeszło do niego. Bezceremonialnie rozcięli jego białą koszulkę i z rozbawionymi wyrazami twarzy spoglądali jak środek powoli paraliżuje jego ciało. Nagle laser przeciął jego skórę na klatce piersiowej. Widziałem, jak krew tryska z jednej z jego tętnic.
     Ten widok był okropny, na uniformach mężczyzn znalazła się szkarłatna ciecz mojego przyjaciela. Spoglądałem na to z przerażeniem. Te tortury trwały pół godziny, które dla mnie były wiecznością.
     Z urywanych zdań mężczyzn udało mi się wywnioskować, że taki los czekał każdego z nas. Miałem do wyboru dwie opcje: albo zawiadomić resztę, albo uciec z Inferno. Przestałem wierzyć w mit, że to miejsce jest jedynym miejscem na Ziemi, na którym żyli ludzie. Wybrałem tą drugą możliwość, gdyż chciałem poszukać pomocy z zewnątrz.
     Następnego dnia podczas spaceru poza budynkiem przechadzałem się blisko bramy i zastanawiałem się nad sposobem ucieczki stąd. Podszedłem w stronę metalowej siatki i powiodłem opuszkami palców po konstrukcji. Raptownie poczułem przeszywający ból, a moje blond włosy stanęły dęba! Prąd przebiegł po mnie niczym po przewodniku, a ja cieszyłem się w głębi duszy, że mam uziemienie. Moje niebieskie oczy nagle błysnęły na żółto, a z uszu i nosa wydobywał się dym.
     W tym momencie zrozumiałem, że to nie jest dobra droga do ucieczki. Nieco oszołomiony udałem się do mojego pokoju. Tam doszedłem do wniosku, że wykopię tunel.

~*~
     Otworzyłem oczy i odetchnąłem z ulgą, gdyż zobaczyłem swój prawdziwy pokój. Wszechobecny bałagan i zero bieli. Moje granatowe ściany. Ubrania na podłodze, biurko, z którego nie można korzystać, bo jest tam wszystko: stare gazety, notatniki, książki, pieniądze, podręczniki. I zdjęcie mojej dziewczyny na jedynym czystym i honorowym miejscu tuż przy łóżku. Uśmiechała się promiennie, a wiatr niesfornie rozwiewał jej włosy.
     Wszystko okazało się tylko złym snem, koszmarem. Wyskoczyłem z łóżka jak oparzony i pognałem do pokoju mojej babci z krzykiem:

     - Babciu, wyrzuć te grzybki! Mówiłem ci, żebyś zakładała swoje okulary, kiedy idziesz na grzybobranie.



* Pisane razem z Tiną i koleżanką J.


2 komentarze:

  1. Hahhahahahahahahaha.... :D Końcówka rozwala :D
    Świetny pomysł na taki postapokaliptyczny świat, trochę podobne do "Wyspy".
    Brawo!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten Bezból to z Intruza? :3
    Świetne :D

    OdpowiedzUsuń