wtorek, 6 maja 2014

Rozdział 10

Usunęłam notkę i zostawiam sam rozdział. :) Tak jak zawsze ^^ Mam nadzieję, że podziękowania zdążyłyście odczytać. :D

***

Niespodzianka nie była do końca niespodzianką, tylko koniecznością, o której zapomniałam. Rzecz oczywista i sama nie mogłam uwierzyć, że poległam. Parapetówka, zaproszenie znajomych, zabawa, a przy sprzyjających okolicznościach może uda mi się spędzić trochę czasu  z Nick’iem. Kate zadzwoniła do wszystkich naszych znajomych i już dzisiaj się spotkamy. Z jednej strony cieszę się na to, bo spędzając czas w tej dziurze zapomniałam o życiu towarzyskim i cały mój świat zaczął się kręcić wokół Mike’a i Nick’a. Jako przyszła studentka dziennikarstwa nie powinnam się izolować. Straszna gaduła ze mnie, więc kierunek dobrałam sobie idealnie. Już nie mogę doczekać się tych wszystkich wywiadów ze znanymi osobami. Mierzę wysoko, ale od tego są marzenia, prawda? To taka odskocznia od rzeczywistości i chwila, w której nasze życie wygląda dokładnie tak jak tego chcemy. Bo przecież po konfrontacji z rzeczywistością  jesteśmy przegrani… Walkę o marzenia wygrał Mike, gdy postanowił, że zostanie lekarzem. Teraz jest w trakcie robienia specjalizacji na chirurga i jestem z niego strasznie dumna. Hmm, trochę zboczyłam z tematu. No to teraz powiem dlaczego się nie cieszę z niespodzianki. Muszę przenieść większość mebli i zabrać z pola widzenia wszystkie pamiątki, wybrać się do sklepu po jedzenie i piwo. Dzisiejszy dzień można uznać za ładny, więc wypadałoby umieć obsłużyć grilla. No i jeszcze muszę się ładnie ubrać, aby Nick nie oglądał się za moimi koleżankami. Jedyną osobą, na którą mogę liczyć jest Kate, ale to zrozumiałe, że sama się zgłosiła. Ostatecznie to jej pomysł. Chłopaki zniknęli z pola widzenia, gdy tylko się dowiedzieli, że trzeba pomóc.
- A gdzie tu jest najbliższy sklep? – spytała Kate siedząc z otwartą buzią nad mapą w telefonie.  – Jak tu nawet nie ma tej Nabi zaznaczonej. A może taka wioska nie zasłużyła sobie niczym na posiadanie spożywczaka? – nadal dłubiąc w telefonie zadała pytanie. Nie wiedziałam czy koleżanka głośno myślała, czy mówiła do mnie, jednak nie miałam nic do stracenia udzielając odpowiedzi.
- A ty myślisz, że tu kanibale żyją i odławiają słabszych na obiad? To chyba oczywiste, że jest tu sklep. Na końcu ulicy mistrzu! Jak mogłaś nie zauważyć ?! – nie chciałam krzyczeć, ale przytłoczył mnie absurd tej sytuacji i z podniesionymi do góry rękoma wyszłam z kuchni, gdzie kończyłyśmy śniadanie.
- Widzisz, bo taka sytuacja się zdarzyła, że przyjechałam tu moim nowym… no sama zobacz.- wyszłam na podwórko i o mało nie oślepłam od światła słonecznego, które odbijał ścigacz Kate. Czarna, piękna maszyna. Stałam osłupiała i patrzyłam. Nie mogłam uwierzyć, że moja przyjaciółka, która boi się, gdy ktoś jedzie samochodem! szybciej o kilka kilometrów niż jest napisane na znaku, przyjechała sama z własnej i nieprzymuszonej woli tym. – Wow, ale jak…? - nie byłam w stanie dokończyć pytania.
- Wyjaśnię ci później. Może teraz zaprezentuję działanie małego? Jedziemy do tego sklepu? – spytała rozbawiona patrząc na moją minę, która przedstawiała szok i niedowierzanie.
- Tak, ale nie tym  – wskazałam dłonią czarne cudo. – On jest za mały. Musimy wziąć samochód, bo lodówkę spotkała apokalipsa po dzisiejszym śniadaniu i jest całkowicie pusta. Ale jak wrócimy to dasz mi pojeździć po okolicy? Tak ładnie proszę - teraz miałam minę jak kociak ze Shrek’a. To zawsze działa, więc byłam pewna, że i tym razem pomoże.
- Nie pozwolę ci jeździć samej, bo nie chcę mieć cię na sumieniu. Możemy to zrobić razem. On jest bardzo szybki, a sama wiesz jak wygląda tu droga – chciałam zaoponować, lecz Kate była szybsza. – Wiem, że jeździłaś na swoim piździku, ale uwierz mi, że to nie jest to samo  – karnie spuściłam głowę pod nieustępliwym wzrokiem Kate i pomaszerowałam do garażu po samochód. Ciężko mi będzie przeboleć taką stratę i nigdy nie zapomnę jej tego piździka!
Na domiar złego przez całą drogę do sklepu nie mogłam się odezwać, bo Kate zapowiedziała, że chce poczytać książkę. W końcu został jej jeden rozdział i ma ambitny plan, aby ją skończyć. Patrzyłam przez okno i zastanawiałam się nad tym jaką sukienkę ubiorę wieczorem. W głowie miałam kilka pomysłów, ale żaden nie wydał mi się dość dobry, aby go wykorzystać. Zatrzymałam się przed sklepem i zobaczyłam kartkę z informacją, że jest nieczynny. „Dobra nasza” pomyślałam, bo miałam szatański plan aby wybrać się na zakupy do miasta. Kate miała na sobie strój, który aż krzyczał, że nie przyjechała samochodem. Skórzana kurtka, spodnie i specjalne buty. Jak mogłam nie zwrócić na to wcześniej uwagi? Jej też przyda się coś na wieczór.

***

- Co myślisz o tej czerwonej? – spytałam wychodząc z przymierzalni. – Nie jest zbyt wyzywająca? – Tak naprawdę nie obchodziło mnie jej zdanie, bo byłam zdecydowana na kupno sukienki. Nie podobał mi się wyraz twarzy koleżanki. Wiem, że Kate nie lubi zakupów, ale nie musi tego demonstrować aż tak.
- Ta jest idealna. Pasuje do ciebie i podkreśla to co powinna. Ja chyba wybiorę tę żółtą – pokazała mi jedną z naręcza sukienek, które jej wręczyłam do przymierzenia. Ładnie w niej wyglądała, więc skinęłam głową i poszłyśmy do kasy.
- To teraz jeszcze zakupy innej potrzeby - powiedziałam z westchnieniem, opuszczając galerię.
- Ja poczekam w samochodzie. Nie mam już siły. Nogi mnie bolą –  cała lista skarg i zażaleń w wykonaniu Kate była gotowa…
- Ok, poczekaj, bo ja na pewno dam radę przynieść  te wszystkie rzeczy do samochodu – mój sarkazm był wyczuwalny, ale dziewczyna zignorowała to i nawet nie drgnęła. Wskoczyłam do sklepu i zaczęłam zgarniać rozmaite produkty. Coś do zrobienia sałatek, deserów, grilla, jakieś chipsy, paluszki, ciastka i kilkanaście zgrzewek piwa. Znając zaproszonych gości można być pewnym, że i tak przyniosą coś mocniejszego.

***

Godziny, które wskazywały początek zabawy zamieniały się w minuty. Z niecierpliwością czekałam na gości i rozmyślałam czy Nick’owi spodoba się moja nowa sukienka. Pierwszy dzwonek, drugi… Po godzinie od rozpoczęcia zabawy wszyscy już byli. Cała stara ekipa i kilka osób, które widziałam pierwszy raz. Wspomnieniom nie było końca. Nasłuchałam się też wielu fajnych historii z akademika. Było mi trochę przykro, bo nie miałam okazji porozmawiać z Nick’iem na osobności. Nie taki był mój plan, ale jako pani domu musiałam ciągle wszystkich obsługiwać, bo nikt nie chciał nic zniszczyć, nikt nie wiedział gdzie co jest , choć wszystkie potrzebne rzeczy położyłam na widoku. Mój pokój nie był potrzebny, więc zamknęłam go na klucz. Jednak poczułam potrzebę, aby na chwilę tam zajrzeć. Niezauważona wymknęłam się do mojego królestwa. Pokręciłam się chwilę i skierowałam się w stronę stolika z biżuterią, chciałam odłożyć bransoletkę, którą obserwowałam cały wieczór, bo była za luźna i mogła mi się zgubić. Nie zrobiłam tego, ponieważ ktoś zaszedł mnie od  tyłu i przycisnął do ściany, boleśnie wykręcając rękę za plecy.
- Myślałaś, że uciekniesz? – męski głos wysyczał prosto do mojego ucha. Chciałam odwrócić głowę, ale było to niewykonalne. Nie mogłam wykonać żadnego, nawet najmniejszego ruchu. – Mała naiwna Adrienne – zaśmiał się szyderczo. – Mówiłem ci, że jesteś moja i że zawsze cię znajdę. Dlaczego mi to robisz kotku? – teraz miałam już pewność, ten mężczyzna to Steve, mój były chłopak. Nie było między nami namiętnego uczucia i znajomość szybko się wypaliła. Jednak tylko ja tak myślałam. Chłopak nachodził mnie w domu, w szkole, w sklepie. Nie mogłam się od niego uwolnić. I nagle, gdy wszystko ustało,pomyślałam że dał sobie spokój. – Nie szarp się. Nic ci nie zrobię, bynajmniej na razie. To jest ostrzeżenie, obserwuję cię. Masz przestać spotykać się z tym gościem, bo coś może mu się przydarzyć. W końcu wypadki chodzą po ludziach. Rozumiesz? – uścisk zelżał na chwilę, więc pokiwałam głową. Po chwili Steve mnie puścił i wyszedł z mojego pokoju. Ja odwróciłam się plecami do ściany i niezdolna do płaczu osunęłam się na podłogę. Gdy trochę ochłonęłam zeszłam na dół i zobaczyłam jak mój brat i przyjaciółka sprzątają bałagan po imprezie.
- Adi, przyszłaś. A gdzie Nick? - to pytanie sprawiło, że bezwiednie usiadłam na krześle. – Coś się stało? Myślałem, że wyszliście razem.
- On tu był  – powiedziałam i skryłam twarz w dłoniach. – On wrócił. Steve… – zarówno Mike, jak i Kate znali historię naszej znajomości. Nie chciałam robić z tego tajemnicy przed przyjaciółką.

***

Następne dni upływały spokojnie, uprzedziłam Nick’a o niebezpieczeństwie, jakim niewątpliwie jest mój były. Żadne niepokojące wydarzenia nie miały miejsca. Jedynym plusem tej sytuacji było to, że Kate została na dłużej. Pewnego dnia po otrzymanym telefonie nie wytrzymała i zaczęła płakać. Pewnie myślała, że jest sama w domu…
- Hej co się stało, siłaczko? – spytałam, bo płacz u Kate był raczej niewidzianym zjawiskiem.
- Nic – odpowiedziała i ręką otarła łzy.
- Mi możesz powiedzieć… Ty zawsze wyciągasz ze mnie informacje. Chce, żebyś wiedziała, że i we mnie możesz znaleźć  podporę.
- Wiem, ale ty masz i tak dużo swoich problemów. Po co ci moje?
- Pewnie po to, że jesteś moją przyjaciółką – odpowiedziałam i przycupnęłam obok Kate. Spojrzałam na nią i czekałam aż coś powie.
- Pamiętasz jak opowiadałam ci o moim wolontariacie w hospicjum? – pamiętałam i od początku byłam przeciwna. Pokłóciłyśmy się o to, wiec nie chciałam na nowo zaczynać tematu. Skinęłam głową.
-  Mówiłaś, że ta praca to ogromne wyzwanie, oraz że jesteś wystarczająco silna psychicznie i fizycznie aby podołać temu zadaniu. Śmierć zawsze pozostanie zaskoczeniem i nierealnością. Wiesz, zawsze myślałam, że codzienne stawanie wobec śmiertelnej choroby i śmierci może prowadzić do przyzwyczajenia i znieczulicy. Ale widzę, że bardzo coś przeżywasz. Opowiedz mi  – poprosiłam.
- Myślę, że do śmierci nie da się przyzwyczaić. Nawet jeśli widzi się ją codziennie. Mi najgorzej jest przywyknąć do śmierci osób z którymi spędzałam dużo czasu na rozmowie lub bez rozmowy tak tylko siedząc. Niektóre z tych osób nie mają nikogo bliskiego. Rodziny myślą, że zostwią chorego w hospicjum i to wystarczy, ale oni choć chorzy chcą być kochani. Może nawet potrzebują tego bardziej niż kiedykolwiek wcześniej – powiedziała i dodała. – Właśnie dostałam telefon z informacją, że jeden z moich podopiecznych nie żyje.
- Przykro mi – tylko tyle umiałam powiedzieć. Nie znajdując odpowiednich słów przytuliłam Kate i pozwoliłam jej przeżywać tę stratę.

***


Kilka dni po wyjeździe Kate, gdy na nowo zostałam z Mike’m sama w domu, postanowiłam coś zrobić ze sobą. Na początek trochę biegania po lesie, tak dla kondycji i lepszego samopoczucia. Plan był dobry, ale zniechęcił mnie do niego pewien wypadek. Jakiś facet przyczepił się do mnie. Widziałam go pierwszy raz w życiu, więc  zdziwiły mnie jego słowa „ Oddaj mi to co moje”. Myślałam, że to jakiś pijak, bo tak wyglądał. Stare, przepocone ciuchy, zapuszczone włosy i  broda. Jednak te spotkania powtarzały się codziennie, nawet jak zmieniłam trasę ćwiczeń. Kim jest ten człowiek i czego chce?

8 komentarzy:

  1. Tina, gratuluję bardzo, bardzo, bardzo dobrego rozdziału :)
    Kate i jej maszyna, hahaha :D
    Steve, spadaj, bo cię znajdę i obiję mordę :P
    Interesujący, wystarczająco długi rozdział :)

    Czekam na nn ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten jest wyjątkowo długi, bo powstał po części z moich starych opowiadań, których nie skończyłam pisać. :) Miło, że się spodobał ^^

      Usuń
  2. Fajny fajny... notki i podziękowań nie zdążyłam przeczytać ;-;
    Rozdział fajny, długi i pełen akcji...
    Normalnie czytając opis zakupów widziałam siebie i moją przyjaciółkę O.o (ja też bym wybrała czerwony *-* )
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podziękowania za komentarze były. Notka była terminowa na dwa dni (takie będę czasami dodawać przed rozdziałem, no a po kilku dniach usunę) No i dałam możliwość zadania pytań w razie niezrozumienia treści. W końcu nie każdy musi wiedzieć czym jest piździk. :DDD

      Usuń
    2. No właśnie... czym jest ten piździk? xp

      Usuń
    3. I uzupełnij sobie spis treści c:

      Usuń
    4. Chodziło mi o skuter xD Do ścigacza Kate się nie umywa ;)






      Usuń
  3. Przepraszam, że dopiero teraz komentuję...
    Rozdział... świetny.
    Pozdrawiam,
    Paulina

    OdpowiedzUsuń