Połączenie
zostało przerwane.
Przez kilka
sekund nie docierało do mnie, to co usłyszałam. Nie mogłam uwierzyć, że moja
przyjaciółka znajduje się w niebezpieczeństwie. Poczułam silną potrzebę, aby
usłyszeć jej głos i dowiedzieć się, że jest bezpieczna, a Steve lub jego
pomagier nie zrobi jej krzywdy. Drżącą ręką wybrałam numer Kate i czekałam.
Jeden sygnał… drugi… trzeci…
- Słucham, Adi.
Sprawdzasz czy już wyleciałam? - spytała rozbawionym głosem. - Niestety, ale
jeszcze czekam. Samolot ma małe opóźnienie. Nie wiem do końca czym spowodowane,
ale za około pięć minut pokiwam ci z góry.
Łzy ulgi, które
starałam się powstrzymać zniekształciły mój głos, ale nie mogłam nie wyrazić
tej ogromnej radości, którą czułam. Nie powiedziałam przyjaciółce o telefonie,
jaki otrzymałam. Nie chciałam jej denerwować.
Przez następne
kilka minut rozmawiałyśmy o podróży i obawach, jakie miała Kate. O jej noclegu
i miejscach, które będzie chciała zwiedzić w wolnych chwilach. Ja sama
„złożyłam” zamówienie na zdjęcia najważniejszych moim zdaniem zabytków. Wiem,
że Kate jedzie tam, aby pomagać innym i że jest to priorytetem. Mój kochany
społecznik! Mam jednak nadzieję na ciekawe ujęcia.
Katedra świętego
Jakuba wzniesiona przez trzech architektów. Francesco di Giacomo, Juraj
Dalmatinac i Nicola Frientinac utworzyli harmonijną budowlę. Chciałabym
zobaczyć jej wnętrze. Oprócz tego Pałac Dioklecjana, Stare miasto Dubrownik i
wiele innych chorwackich atrakcji.
Zawsze
interesowałam się historią, jednak jest to moja cicha pasja, bo gdy zaczynam mówić
o faktach sprzed kilku stuleci znajomi zaczynają ziewać lub mnie uciszać.
Niespodziewanie
poczułam dotyk na plecach. Krzyknęłam i poderwałam się z miejsca. Strach
jeszcze nie do końca uwolnił moje myśli. Wiedziałam, że przyjaciółka jest
bezpieczna, ale co mogłam poradzić na fakt, że ja nie czułam się tu dobrze.
Sama, bez nikogo do pomocy w razie uprowadzenia.
- Dlaczego
krzyczysz? To tylko ja. - Nick spojrzał na mnie niepewnie. Wskazałam na
telefon, który znajdował się przy moim uchu i przyłożyłam palec wskazujący do
ust. Chłopak pojął w lot i usiadł na skraju koca.
- Coś się stało?
– tym razem pytanie padło ze strony Kate.
- Nie. To tylko
Nick. Zaszedł mnie od tyłu. - W tym momencie usłyszałam głośne szumy i nie
byłam pewna czy dziewczyna mi odpowiedziała. Znajome echo głosu, który przez
głośnik informował pasażerów o odlocie samolotu. Zrobiło mi się trochę przykro.
Nie zobaczymy się przez całe wakacje. Kate wróci dopiero tydzień przed
rozpoczęciem roku akademickiego.
- To mój samolot.
Za chwilę będę musiała wyłączyć telefon. Zadzwonię jak będę na miejscu i trochę
się zaaklimatyzuję - szepnęła.
Cichy szloch
przerwał ciszę, która utworzyła się pomiędzy nami na chwilę. Było mi przykro,
ponieważ Kate nie chciała się ze mną pożegnać i prosiła żebym nie przychodziła
do niej przed odlotem. Teraz ona płacze, a ja nie mogę jej przytulić ani
pocieszyć.
Ostatni raz
widziałyśmy się na grillu u mnie w domu. Wiedziałam, że jej zachowanie można
wytłumaczyć w prosty sposób. Kate nie żegnała się z ludźmi. Dlaczego? Bo według
niej taka postawa należy się ludziom, którzy wyruszają w swoją ostatnią drogę.
Nie oceniałam jej
poglądów. Było mi strasznie źle, bo ją posłuchałam. Mogłam pojechać. Ale nawet
Mike nie mógł tego zrobić. Kate nie pozwoliła mu przybyć na lotnisko.
- Zobaczymy się
na skype’ie. Teraz musisz się trzymać i być dzielną dziewczynką. - Próbowałam
dodać jej otuchy i sama udawałam, że jest dobrze. Sprawiłam, że mój głos stał
się pewny i delikatny.
- Muszę już kończyć.
I tak wchodzę jako ostatnia. Ale chociaż cię słyszę. Do zobaczenia niedługo. -
Rozłączyła się nie czekając na odpowiedź. Jakie niedługo?! To kilka miesięcy!
Dokładnie trzy.
Nick przysunął
się do mnie. Siedział ze zgiętymi nogami w kolanach i obejmował je rękami. Jego
prawa dłoń zaciskała się na lewym nadgarstku, oczy miał wlepione w koc. Położyłam głowę na jego ramieniu i oplotłam
go rękoma. Westchnęłam.
- Kate już pewnie
jest w samolocie.
- Pewnie tak.
- Ktoś do mnie
dzwonił… - zaczęłam niepewnie. - Nie wiem czy był to Steve. Ciężko mi było
rozpoznać głos.
Nick patrzył na
mnie chwilę w milczeniu. Zagarnął mnie ręką jak swoją własność.
- Ja już tak
dłużej nie wytrzymam. On mówił, że ma Kate i ją zabije. Kazał mi iść do parku
położonego dwieście metrów stąd. A później się rozłączył.
- Dlaczego nie
powiedziałaś mi tego wcześniej? Może on tam jest i czeka na ciebie. Dorwę tego
gnoja! - wykrzyknął i zerwał się z miejsca. Pociągnął mnie za sobą i biegliśmy
tak przez chwilę, szybko… za szybko dla mnie.
Zasapana weszłam
do naszego hotelu. Nick powiedział, że mam przebywać wśród ludzi. Kręciłam się
po recepcji. Tu zawsze ktoś jest.
Niecierpliwie
czekałam na chłopaka. Układałam różne scenariusze. Optymistyczne, w których
Nick łapie mojego prześladowcę i nasze życie wraca do normy. Pesymistyczne,
gdzie Steve rani mojego chłopaka. Nie, o tym nie chciałam myśleć.
Podeszłam do okna
i wpatrywałam się w kamienną drogę, którą miał… musiał wrócić Nick. Nie byłam w
stanie skupić się na niczym innym. Widok kwiatów nie cieszył mnie w ogóle.
Zadbany ogród, roztaczający się przed hotelem nie robił na mnie wrażenia.
Przymknęłam na
chwilę oczy. Gdy je otworzyłam zobaczyłam go. Nick. Spostrzegł mnie i
nieznacznie się uśmiechnął.
Przywitałam go
przy wejściu i zarzuciłam mu ręce na szyję. Poczułam silny uścisk na plecach i
poczułam się bezpiecznie. Ale najważniejsze, że miałam go przy sobie.
- Nie było tam
nikogo. Nikczemnik jednak wie gdzie jesteśmy. Musimy wyjechać. I powiadomić
Aarona.
Na jego twarzy widać było determinację, głos był stanowczy i
nieznoszący sprzeciwu. Pospiesznie udaliśmy się do naszego pokoju. Zabraliśmy
nasze rzeczy i wymeldowaliśmy z hotelu.
W samochodzie
milczeliśmy, każde pogrążone we własnych myślach.
Zarys mojego domu
sprawił, że poczułam lekką ulgę. Podczas jazdy nic się nie stało. Nikt nie
strzelał ani nie próbował nas zepchnąć z ulicy. Weszłam do prawie pustego domu.
Azor przywitał mnie skokiem i soczystym liźnięciem po policzku. Nick wszedł za
mną, ale nie dał się polizać, co mój pies potraktował jako pretekst do
obrażenia się i przemieszczenia do legowiska. Szkoda, że on nie rozumie naszych
problemów…
Skierowałam się
do kuchni, bo z tego miejsca dochodziły do mnie odgłosy rozmowy. To Nick
opowiadał Aaronowi o telefonie. I o nieudanej akcji w parku. Chłopak był w
pracy i obiecał, że przyjedzie jak skończy. Tymczasem ja nie umiałam sobie
znaleźć miejsca. Chodziłam po całym domu, kładłam się na łóżku, słuchałam muzyki, zaczynałam czytać książkę,
ale nie mogłam skupić się na rozgrywanej akcji. Nick zrobił mi melisę, pomogła,
ale nie na długo.
Około godziny
szesnastej przyjechał Aaron. Miał na sobie jasną koszulkę, niebieskie dżinsy i
sportowe buty. Jego twarz była poważna i nie wyrażała żadnych uczuć. Przeszedł
przez korytarz i zatrzymał się przy kremowej sofie w salonie. Nie usiadł na niej
tylko stał. Niecierpliwym wzrokiem omiótł pomieszczenie. Jego zachowanie
wydawało mi się dziwne. Zachowywał się tak jakby widział wszystko po raz
pierwszy. Jego wzrok zatrzymał się na dwóch krasnoludkach, które siedziały na
drugiej, licząc od góry półce. Dwa, białe stworki trzymały się za ręce. Aaron
mruknął coś niezadowolony i spojrzał na mnie. W jego spojrzeniu widać było
teraz irytację.
Domyśliłam się,
że coś go gryzie.
- Możemy się
przejść? Ze mną nic ci nie grozi. Weźmiemy psa na spacer. - Rzucił Aaron. Po
krótkim namyśle doszłam do wniosku, że to chyba najlepsze rozwiązanie. Coś go
gryzło. Pewnie chciał porozmawiać na
osobności.
- Daj mi chwilkę
- odpowiedziałam i wstałam z miejsca.
Posłałam Nick’owi
przepraszające spojrzenie. Chłopak dotychczas przyglądał się poczynaniom Aarona
w milczeniu.
- Tylko o nią
dbaj - powiedział Nick i uśmiechnął się lekko. Aaron wydał z siebie ironiczne
parsknięcie.
- Poczekam przed
domem - stwierdził oschle i wyszedł.
- Co się z nim
stało? Nigdy się tak nie zachowywał. - Zaczął Nick i spojrzał na mnie.
- Jeszcze nie
wiem, ale spróbuję to ustalić. - Powiedziałam i uśmiechnęłam się pokrzepiająco
do chłopaka.
- No tak, te
wasze kobiece sztuczki… facet sam nie wie kiedy powie wam wszystko bez
zająknięcia.
Zaczęłam się
śmiać i przeszłam do szafki, w której znajdowała się smycz Azora. Pomimo tego,
że pies był duży i dorosły, kupiłam mu czerwoną, skórzaną, do kompletu z
obrożą. Nie podobała mi się ta łańcuchowa, na której przyprowadził go Nick.
- Masz rację -
puściłam mu oczko. - Tylko pamiętaj, że wy faceci lubicie słuchać tego, o czym
my kobiety się dowiadujemy.
Uśmiechnął się,
ale nie odpowiedział. Dla mnie to było jednoznaczne z kapitulacją.
Zawołałam Azora,
jednak pies nie przyszedł. Jego lenistwo osiągnęło apogeum. Musiałam iść do
mojego pokoju i pokazać śpiącej w legowisku smycz. Pies poruszył się
nieznacznie, spojrzał na mnie zaspanymi oczkami, ziewnął, przeciągnął się i
dopiero po zakończeniu tego rytuału podszedł do mnie niespiesznym krokiem. Za
każdym razem, gdy chciałam go wziąć na spacer sytuacja analogicznie się
powtarzała. Zapięłam go na smycz i razem
pobiegliśmy w kierunku drzwi.
Aaron kopał
kamień, od czasu do czasu zamyślonym wzrokiem spoglądał przed siebie. Azor
pociągnął mnie w kierunku domniemanej zabawki, a ja nie będąc na to
przygotowana, zderzyłam się z Aaronem.
- Wszystko w
porządku? - zapytał i trzymał mnie mocno, abym nie upadła.
- Tak, dziękuję.
- Pomału otrząsnęłam się z szoku po zderzeniu z jego muskularnym ciałem. Aaron
poczekał jeszcze chwilę i dopiero gdy podniosłam na niego wzrok i uśmiechnęłam
się delikatnie, puścił moje ramiona.
Przeszliśmy przez
podwórko, a Aaron otwierając furtkę rzucił przez ramię:
- A Mike? Jest w
domu?
- Wyjechał na
kilka dni do rodziców. Nie radzi sobie z wyjazdem Kate. I z tym, że nie będzie
jej widział przez kilka miesięcy. Mama go trochę rozpieści, to poczuje się
lepiej. Nie ma to jak być głaskanym po główce prawie przez cały dzień. Trzeba
odjąć te kilka godzin na praktyki w szpitalu. Dlaczego pytasz?
- Chciałem
wiedzieć jak sobie radzi… Aki chciał wiedzieć… - dodał po chwili.
- … tylko tyle i
aż tyle - dopowiedziałam z nutą melancholii w głosie. - Zarówno Mike, jak i ja
szybko przywiązujemy się do ludzi. Dlatego rozstania są dla nas trudne…
- Rozumiem. -
Powiedział z pobłażliwym uśmiechem. Nie wiem dlaczego, ale ogarnęła mnie dziwna
irytacja jego postawą. Dlaczego, jeśli
on sam nie umiał okazywać uczuć, musiał tak reagować? Pobłażliwie, z litością.
Może pogardą.
- To dobrze. -
Odpowiedziałam z goryczą, bez emocji. Posłałam Aaronowi chłodne spojrzenie, a
on aż się wzdrygnął. „Tak kotku. Kobieta zmienną jest. Raz patrzy się na ciebie
niewinnymi oczętami, a gdy ją zdenerwujesz wlepia w ciebie ślepia bazyliszka.”
Pomyślałam złośliwie a rozbawiony uśmiech zagościł na moich wargach.
Przez kilka minut
szliśmy w milczeniu. Byłam tak zdenerwowana, że zapomniałam dlaczego Nick
zadzwonił po Aarona.
Ignorowałam
Azora, który pukał łebkiem w moją rękę. Gdy stało się to bardziej natarczywe,
mimowolnie spojrzałam w dół. Pies trzymał w pysku patyk. Dawał mi do
zrozumienia, że chce się bawić.
- Jeszcze
chwilka. - Szepnęłam i potarmosiłam go za uszami. Po przejściu kilku kilometrów
piaszczystej drogi, gdzie z lewej i z prawej strony ciągnęły się na przemian
lasy i pola, doszliśmy do polanki. Ochłonęłam już trochę, odpięłam smycz i
rzuciłam Azorowi kija.
- Masz jakiś
pomysł na złapanie Steva? - zagaiłam, może trochę ostrzej niż zamierzałam.
- Szczerze? Nie.
Pewnikiem jest to, że zna on każdy twój ruch. Wydaje mi się, że w tym parku, on
tam był, Schował się gdzieś i patrzył. Chciał wiedzieć czy go posłuchasz.
Prawdopodobnie, gdybyś poszła tam sama, nic by ci nie zrobił. Nie ujawnił by
swojej kryjówki. - Powiedział Aaron i przyjrzał mi się badawczo.
- Ale Nick
poszedł.
- Tak. To
komplikuje sprawę, bo teraz już wie, że nie może ci „zaufać”. Będzie próbował
innych sztuczek. Może uprowadzenie. Teraz już to wiemy. On nie odpuści. Nie
możesz wychodzić sama z domu. - Spojrzał na mnie wymownie , a ja oblałam się
rumieńcem. Ileż można nawiązywać do tej jednej sytuacji? Może postąpiłam
lekkomyślnie, ale nic mi się w tym lesie nie stało!
- Aaron… Jak ty to sobie wyobrażasz?
- Możesz wyjechać
z Nick’iem. Najlepiej za granicę. Na jakiś czas. Aż go nie złapię. - Zacisnął
pięści, a jego usta utworzyły wąską linię. Czasami ta jego oschłość, może
dystans były dobre. Ale w pracy. Nie musiał tak robić jeżeli chodziło o uczucia
innych.
- Mam się
ukrywać?! I dać mu satysfakcję… -
powiedziałam z rezygnacją w głosie.
- Tu już nawet nie chodzi o to. On stwarza
wyraźne zagrożenie dla ciebie. Im
szybciej to zrozumiesz tym lepiej. - Widziałam, że ta rozmowa zaczęła go
męczyć. Bo jak to możliwe, że nie zdawałam sobie sprawy z mojego położenia? Nie
powinnam dyskutować, tylko bezwzględnie zaufać Aaronowi, bo to jego praca.
Pewnie miał do czynienia z podobnymi przypadkami już wcześniej.
-
Porozmawiam o tym z Nick’iem, ok? - zapytałam ugodowo. - Razem coś wymyślimy -
dodałam mimochodem, bo nie chciałam wyjeżdżać. Podobało mi się to moje małe
zadupie i wolny bieg życia, jaki tu trwał. Zdążyłam się przyzwyczaić do tego.
Nie chciałam rezygnować… ale nie chciałam też konfrontacji ze Stevem. Dlatego
gotowa byłam rozważyć taką możliwość.
Donośne
szczekanie przerwało bieg ponurych myśli, które kotłowały się w mojej głowie. Z
zaskoczeniem obserwowałam, jak mój pies bawi się z Aaronem. Przynosi rzucany
patyk i radośnie kręci się w kółko. Azor, pomimo tego, że ze schroniska był
bardzo ufnym psiakiem. Obserwowałam jak Aaron wyrzuca patyk i jak jego mięśnie
pracują pod koszulką. Gdy pies wracał chłopak niespodziewanie podniósł rękę do
góry. Azor położył się na ziemi. Zaniepokojona już biegłam do mojego pupila,
ale wzrok Aarona zatrzymał mnie.
- Coś mu
się stało. Może skaleczył się w łapkę. - Prawie krzyczałam.
- Nic mu
nie jest. Poza tym, że zna komendę optyczną na waruj. Wiedziałem, że ma coś z
policyjnego psa. - Dodał z triumfującym uśmiechem. Następnie uniósł obie ręce i
rozłożył je szeroko nad głową. Na reakcję Azora nie trzeba było długo czekać.
Pies przybiegł i zaczął się łasić.
- To było
przywołanie - poinstruował mnie Aaron. - Teraz pokażę ci jaki znak jest na
stój.
O dziwo
nie był skomplikowany, bo wystarczyło nieznacznie odgiąć od tułowia prawą rękę.
Chłopak pokazał mi jeszcze kilka takich sygnałów. Patrzyłam oniemiała jak mój
pies reaguje na wszystko.
- Skąd
wiedziałeś o tych komendach? Przecież nie pracujesz z psami.
- Nie
pracuję obecnie. Kiedyś brałem udział w kilku akcjach. I w ćwiczeniach
przygotowujących psy również. Azora sprawdziłem przypadkowo i bez powodu. Ale
nie żałuję. On będzie cię chronił. - Dodał i westchnął, a ja zastanawiałam się
o czym myśli. Czy też co knuje się w jego główce. Odkąd przyszedł… jego
zachowanie mnie niepokoi.
- Coś cię
gryzie. Chcesz porozmawiać?
- Tak.
Dlatego cię wyciągnąłem. Bo ty znasz Akiego od dawna. Nie chciałem o tym
rozmawiać przy Nick’u, chociaż to mój przyjaciel. Czy myślisz, że Aki mógłby
mnie zdradzić?
~*~
Praca
policjanta, nudna rzecz. Jak nie siedzisz w biurze zawalony zaległymi
papierami, to patrolujesz dobrze znane ulice. Ciągle te same budynki, drzewa,
sklepy. Ludzie, ich twarze też wydają się znajome. W biegu, aby zdążyć do
pracy, zapominają o radości z życia. Pewnie wielu z nich jest samotnych, albo
stracili kogoś bliskiego, bo kariera była ważniejsza, bądź zwyczajnie nie mieli
dla siebie czasu, zapomnieli o rozmowie i zwykłym byciu. Milo, mój partner
skręcił w prawo. Oznaczało to tylko jedno. Z szelmowskim uśmiechem wręczył mi
kilka monet, które wyjął z kieszeni. Zmęczył się przy tym trochę. Facet był przy
kości, miał pucołowatą twarz, mądrze patrzące i poczciwe szare oczy, krótkie,
obcięte na jeżyka czarne włosy.
- No
kolego! Wyskocz po kebaby. - Polecił i zasalutował mi, przykładając dwa palce
do skroni. Pokręciłem głową i wyszedłem z samochodu. Ten facet zawsze działał
na mnie rozweselająco. Pomimo swojej wagi dużo żartował na ten temat. Miał
dystans do siebie.
- To co
zawsze? - młoda kobieta przy barze spytała z szerokim uśmiechem.
- Tak. -
Odpowiedziałem. - Standardowe zamówienie - dodałem z rozbawionym uśmiechem.
- Za dwadzieścia
minut będzie gotowe. - Puściła mi oczko.
Czasami
zamieniałem z nią kilka słów. Widzieliśmy się prawie codziennie.
O
wyznaczonej porze odebrałem zamówienie i z reklamówką w ręce udałem się do
samochodu. Gdy Milo mnie zobaczył, jego oczy rozświetlił jasny blask, tak jakby
jakiś zabłąkany promień słońca się w nich schował.
- Aaron.
Tyle czekania. Sam tworzyłeś te kebaby?
- Nie
narzekaj. Widzę, że się cieszysz.
- Nawet
nie wiesz jak. Ale zobacz jak przez tą chwilę schudłem. - Zrobił minę
nieszczęśnika i porwał torbę z tak zwanym „śmieciowym jedzeniem”. - Frytki też
wziąłeś? Bosko. Kocham cię.
Zaczęliśmy
jeść drugie śniadanie, w przerwie pomiędzy kęsami udało mi się wyjaśnić
obecność frytek. Otóż dostaliśmy to jako gratis dla stałych klientów.
- W końcu
docenieni. - Powiedział Milo i wytarł chusteczką twarz. Ja też już kończyłem.
Nagle z głośnika wydobył się głos. Kradzież. Z tego co usłyszałem byliśmy w
idealnym położeniu, aby odciąć uciekinierowi drogę.
-
Jedziemy! - wykrzyknąłem i zaaferowany tym, że coś się dzieje zacząłem poganiać
Milo. W kilka sekund znaleźliśmy się na drodze głównej. Uważnie rozglądałem się
za człowiekiem w czarnych spodniach, białej koszulce, z jakimś tatuażem na ręce
i z ukradzioną kasetką. - To on! Zatrzymaj samochód. - Otworzyłem auto i
zacząłem pościg. Facet szybko biegał, ale nie tak jak ja. Na dodatek nie
wyglądał na uzbrojonego, co też ułatwiało mi zadanie. Milo jechał cały czas za
nami. Przez przypadek kogoś potrąciłem, nie zwolniłem jednak tempa biegu. Po
jakimś czasie udało mi się go złapać. Facet leżał na chodniku i jęczał. Pechowy
upadek sprawił, że kasetka rozcięła mu podbródek. Z rany sączyła się krew.
Musiałem dopełnić zadań i zakułem go w kajdanki.Wydałem krótkie polecenie do
kolegi, będzie trzeba poczekać aż zostanie opatrzony. Nie jest to wieka rana,
ale niech go obejrzą w szpitalu. Lepiej
żeby wiedzieli, że mogą się nas spodziewać. I tak mamy pierwszeństwo w
kolejce do lekarza z tym typkiem. Podniosłem faceta z ziemi, Milo wykonał
prowizoryczny opatrunek i skierowałem go w stronę samochodu. Otworzyłem drzwi i
spojrzałem w prawo. Zupełnie nie wiem dlaczego.
Pomiędzy
drzewami ulokowana była restauracja. Wielkie okno pokazywało jej piękne, bogato
zdobione wnętrze, gdzie dominował kolor czerwony. Nie to jednak zwróciło mają
uwagę. Przy tym oknie jeden ze stolików zajmował Aki. Ubrany w garnitur.
Nieznany mi mężczyzna trzymał go za rękę.
Patrzyłem na to jak rozmawiają i się śmieją. Nie obchodził mnie facet, który
zgięty w pół nie mógł utrzymać równowagi i musiał sobie pomóc jedną nogą
opierając się o oponę auta. Patrzyłem tylko. Na nich.
-
Wszystko w porządku? Aaron? - Milo zadał pytanie, spojrzałem na niego
półprzytomnym wzrokiem. To dziwne uczucie, które poczułem jak na nich
patrzyłem. Co to było?
- Tak,
tak. - Lekko oszołomiony wepchnąłem zdezorientowanego złodziejaszka do
samochodu i sam zająłem miejsce pasażera.
Kilka
szwów i można go zabrać na przesłuchanie.
W
międzyczasie dostałem telefon od Nick’a. Obiecałem, że przyjadę. Moja rozmowa z
Akim trochę poczeka, ale to da mi trochę czasu, aby ochłonąć.
…
- Tak. Dlatego cię wyciągnąłem. Bo ty
znasz Akiego od dawna. Nie chciałem o tym rozmawiać przy Nick’u, chociaż to mój
przyjaciel. Czy myślisz, że Aki mógłby mnie zdradzić?
- Aki. Dlaczego coś takiego przyszło ci do
głowy? On jest bardzo lojalny jak się zakocha. A gdyby cię nie kochał to by z
tobą nie był. Zawsze źle na tym wychodził, gdy się angażował… - spojrzała na
mnie smutno. Wiedziałem coś o jego byłych partnerach, nie były to stałe
uczuciowo osoby.
- Widziałem go z kimś… Nie wiem co o tym
myśleć.
- To na pewno nic ważnego. On by cię nie
zdradził. - Uśmiechnęła się, a mi jakoś lżej się zrobiło. Nie mogłem jednak do
końca wyzbyć się moich wątpliwości.
- Ale widziałem ich w restauracji… -
mruknąłem cicho, bo zwierzanie się nie było i raczej nigdy nie będzie moją
mocną stroną…
- Aaron… Mam pomysł. Może wrócimy do domu?
Porozmawiasz z Akim i wszystko sobie wyjaśnicie. Ja jednak jestem pewna, że możesz
mu ufać.
Lekko
pokrzepiony tą rozmową odprowadziłem dziewczynę do domu. Azor wesoło szczekał i
plątał się nam pod nogami przez całą drogę.
Nick
wyszedł przed dom, podałem mu rękę i odmówiłem, gdy spytał czy wejdę na chwilę.
- Innym razem.
- Obiecałem. - Teraz muszę się rozmówić z pewną osóbką. - Zadziornie
przymrużyłem oczy.
Przyjaciel podniósł ugodowo ręce do góry.
Gdy
wyjeżdżałem obje, Adi i Nick pokiwali mi. Odwzajemniłem gest, bo nie chciałem
wyjśc na gbura. Droga była przyjemnie pusta. Jechało się idealnie.
Przypomniałem sobie scenę z restauracji i znowu to poczułem. Co to kurwa jest?
Dusi, męczy i nijak nie da zapomnieć. Sprawia niechciany ból, podsuwa różne
scenariusze, ale żaden nie jest optymistyczny…
Oszaleje,
na pewno… oszaleje. Przycisnąłem pedał gazu. Musiałem wyjaśnić. Bo zwariuję. Te
myśli… za dużo ich.
Wszedłem
do domu. Od progu unosił się ładny zapach z kuchni. Salon był oświetlony.
- Już
jesteś. Tak mi się wydawało, że słyszałem - z pomieszczenia wynurzył się Aki.
Pociesznie wyglądał w różowym fartuszku
i z kropelkami sosu na twarzy. Uśmiechnąłem się do niego, ale za chwilę
przystąpiłem do ataku pytaniami.
- Co dziś
robiłeś?
- Nic
ważnego. To znaczy coś bardzo ważnego. Tak się cieszę, bo mi wyszło.
- Sam?
- A czy
to wywiad?
- Tak się
składa, że widziałem cię. W tej restauracji. Z facetem.
Aki
roześmiał się serdecznie. Nie rozumiałem tej reakcji. Kilka kroków i byłem przy
nim. Spojrzałem się na niego złowrogo.
- Co w
tym takiego śmiesznego? - syknąłem.
- Ja ci
to wyjaśnię. - odpowiedział rezolutnie i skocznym krokiem udał się do kuchni.
Zbił mnie tym z tropu.
- I to,
że trzymaliście się za ręce też?!
- Zrozum.
Dziś jest ważny dla mnie dzień. Nie chce się z tobą kłócić.
- A ja
nie chce żeby jakiś facet cię obłapiał.
- No ty
chyba oszalałeś. On nawet nie trzymał mnie za rękę. On mnie tylko poklepał. -
Westchnął. - Coś ci się zwidziało.
- A
garnitur? Jeżeli chcesz mnie zostawić to powiedz to teraz. Ja raczej nigdy nie
będę mógł zapraszać cię do drogich restauracji. On jest w tym lepszy? Bo ma
kasę? A w łóżku pewnie też jest lepszy, co?
-
Przestań…
- I może
on ci pozwolił…
- A goń
się! - Wyminął mnie. Usłyszałem jak zamyka drzwi od łazienki. Źle to
rozegrałem. Ale to uczucie znowu doszło do głosu. Straciłem kontrolę nad sobą.
Prawie nie dałem mu dojść do słowa. Wytłumaczyć. A może powinienem. Chciałbym
usłyszeć jego wersję. Ale czy teraz mi powie?
- Halo?
Aki, otworzysz?
Cisza.
Zasłużyłem na to.
- I tak
nie odejdę - zapowiedziałem i usiadłem pod drzwiami. - Przepraszam, słyszysz?
Nadal
nic. Chyba wolałbym kłótnię. Taka sytuacja jest dziwna. Uciekł i nie bronił
się. Ta sprawa jest niewyjaśniona. Dziwnie się czuję, ale…
- Aki… no
chyba nie będziesz tam siedział. A twoje kulinarne cudo się spali - musiałem
spróbować wszystkich chwytów.
- Wyłącz
- mruknął.
- Nie -
zachowanie mniej niż dziecinne, ale właśnie sobie przypomniałem, że… - Jesteśmy
w twoim domu! - wykrzyknąłem z triumfem. - Kuchnia ci się spali jeśli nie
wyjdziesz.
Odczekałem jeszcze chwilę i w końcu zamek ustąpił. Wstałem i przytuliłem
Akiego. Nie zareagował na to i pozostał bierny. Odsunąłem go lekko i zobaczyłem
rozmazany tusz na jego twarzy. Płakał. Przeze mnie. „Ważny dzień”. „Nie chcę
się kłócić”. Zaczęło mi się obijać po głowie. Nie wiedziałem o co chodzi. Czy
coś przegapiłem? Wziąłem go na ręce. Zeszliśmy na dół, do kuchni. Wyłączyłem
piekarnik i przeszedłem do salonu. Usiadłem na sofie i posadziłem sobie Akiego na
kolanach. Jego głowa znalazła sobie miejsce na moim ramieniu. Z jednej strony
cieszyła mnie to jego bierność, ale z drugiej to było niepokojące.
-
Opowiesz mi? - spytałem odgarniając mu niesforny kosmyk z czoła.
- A
pozwolisz mi skończyć? - spytał unosząc się lekko, tak że bez problemu spojrzał
mi w oczy.
- Tak. Ja
chcę wiedzieć jaki to ważny dzień jest dzisiaj. Przepraszam, za to co mówiłem.
Ja tak nie myślałem. Ale nic nie mówiłeś, że masz spotkanie. Ja zwyczajnie… bo…
byłem… coś mnie opętało.
- Taa, na
pewno. - Powiedział z nutą ironii. - I nie wiesz jak TO się nazywa?
-
Zazdrość - powiedziałem zrezygnowany.
Lekki
uśmiech zagościł na jego twarzy i pomału zaczął się rozluźniać. Pewnie urósł,
ale co tam, niech stracę. Naprawdę mi na nim zależy. I uświadomiłem to sobie
przez przypadek.
Ranek.
Godzina 8.00. Budzi mnie telefon. Niechętnie, ale odbieram (w końcu o szóstej
rano robiłem naleśniki na śniadanie, a po wspólnej nocy byłem zmęczony i
wróciłem do łóżka - SPAĆ!) Po drugiej stronie jest Dan Chik. Mój znajomy. Kiedy byłem za granicą bardzo mi
pomagał. Pokazał okolicę i zapoznał ze swoimi kolegami. Przez ten rok kiedy tam
byłem nie czułem się samotny i to jego zasługa. W największym stopniu. Dzięki
niemu, mogę powiedzieć, że czułem się tam dobrze.
Dan zaczyna opisywać, że nasz kraj mu się
podoba. Że wszystko jest idealne, a Nabi
podbiła jego serce. Lekko zaspany nie skontaktowałem wszystkiego co do mnie
mówił. Zapamiętałem tylko, że kobiety są boskie i on sobie znajdzie tu żonę
oraz, że chce się ze mną spotkać. Wybrał godzinę 11.30. Wymienił nazwę
restauracji, wiedziałem, że nie ubiorę się tam jakoś mało elegancko, więc
zwlokłem się z łóżka i wyjąłem z szafy garnitur, lakierki, koszulę i krawat.
Powłóczyłem nogami i z wielkim ociąganiem
poszedłem do łazienki. Umyłem się, ułożyłem włosy, podkreśliłem oczy. Nie
zapamiętałem celu spotkania, ale akurat to był najmniejszy problem, jaki mnie
spotkał tego dnia.
Pierwsza zamówiona przeze mnie taksówka
nie dojechała, zadzwonili, że została w ogóle wycofana z obiegu przez problemy
z silnikiem, druga zanim dowiozła mnie na miejsce dwa razy złapała panę. Jestem
dość pozytywnym człowiekiem, więc śmiałem się z tych wpadek. Kierowca natomiast
miał nietęgą minę, chyba czuł się zażenowany. No ale nie o niego chodzi.
Dojechałem w jednym kawałku. Ucieszyło mnie to niezmiernie.
Wszedłem do restauracji i od początku
uderzył mnie przepych tam panujący. Stoły czarne, wykonane ze szkła, krzesła
obite skórą i takie zabawne czerwone frędzelki oddzielające każdy stolik z
tyłu. To chyba miało na celu ochronę prywatności. Oczywiście na każdym stole
stały czerwone róże, świeczki zapachowe i talerze ze zwiniętym białym zwojem.
Po rozwinięciu okazało się, że jest to menu. Na podłodze czerwony dywan. Można
się przez chwilę poczuć jak gwiazda. Wielkie okna rozświetlały całe
pomieszczenie. Było całkiem przyjemnie. Dan na mój widok uśmiechnął się
szeroko. Wstał, przywitaliśmy się uściskiem ręki.
- Cześć. Stęskniłem się za tobą przez te
kilka miesięcy.
- Och, Dan. Ja też czasami tęsknię za wami.
Byliście dla mnie jak rodzina przez długi czas.
- Wiem. - Zaśmiał się serdecznie. - Musimy
jednak porozmawiać o twojej nowej wystawie. Jak ci o tym mówiłem przez telefon,
spodziewałem się większego entuzjazmu.
-
Ale jak to…?
- Aki. Czy ty zakochany jesteś?
Przyjacielu, przez około dwadzieścia minut mówiłem, że twoje obrazy spodobały
się mojemu znajomemu. I w jego imieniu po części tu jestem. Bo i swoje interesy
muszę załatwić. Chodzi o to, że Cecil
Terry chce kupić wszystkie twoje obrazy. Ponadto chciałby się z tobą spotkać,
ale nie będziesz musiał wyjeżdżać. On ma tu filię i przyjedzie niebawem. No i
oczywiście chciałby zorganizować wystawę. Większą niż ta, która odbyła się w
galerii. Z odpowiednią promocją i sponsorem Cecilem, będziesz sławny za
granicą.
- Dan. Ale skąd on… jak zobaczył te
obrazy?
- Pokazałem mu, bo pojawiła się wzmianka o
wystawie w Internecie. Ktoś zamieścił też kilka zdjęć z obrazami. Pochwaliłem
się, że cię znam i jesteś moim przyjacielem. Cecil lubi odkrywać nowe talenty.
I jest bardzo wrażliwy, jeśli chodzi o sztukę. Docenił cię. A jeżeli chcesz
znać moje zdanie, to uważam że powinieneś skorzystać z tej szansy.
Patrzyłem na niego oszołomiony. Jak to?
Czy to nie sen? Moja praca została doceniona i to w taki sposób?!
W tym momencie kelnerka przyniosła dwa
talerze. Nie pamiętałem abyśmy coś zamawiali. Spojrzałem z niemym pytaniem na
Dana. Przyjaciel odwinął swój zwój z menu.
- Zamówiłem nam „podsmażane krewetki pachnące
ziołami i czosnkiem serwowane na bukiecie sałat” - przeczytał mentorskim
głosem. Chwilę później zaczął się śmiać, co przeszło w udawany kaszel. - Lubisz?
- Nie jadam. Zobaczymy. - Rzuciłem i
wziąłem się za danie.
- Nie takie złe… - mruknął Dan. - Więc?
Czy spotkasz się z Cecilem? Data waszego spotkania byłby łatwa do zapamiętania.
Ja będę tu dwa tygodnie i wyjeżdżam, a on przyjeżdża. Uzgodnicie wszystko.
Termin i ach… ta wystawa ma się odbyć tu w Nabi. Będziesz musiał popracować.
Czy masz coś już coś świeżego? Nowe prace?
- Niestety. Od wystawy nic nowego nie
stworzyłem.
- Rozumiem. A zostało ci coś z tych
obrazów? Bo Cecil chce kupić wszystkie z wystawy, nad którą obejmie pieczę. Ale
nie pogardziłby też tymi starszymi.
- Zostało kilka… Około dziesięciu.
- Wspaniale. Dam mu twój numer i adres.
Skoro omówiliśmy tą sprawę - zaczął płynnie zmieniać temat - to powiedz co
działo się u ciebie. Jakieś zmiany?
- Szczęśliwy związek.
- O, to gratuluję - poklepał mnie po
dłoni. - A długo jesteście razem?
- Kilka miesięcy - odpowiedziałem zgodnie
z prawdą i uśmiechnąłem się.
- Później
porozmawialiśmy jeszcze o sprawach prywatnych, opowiedziałem mu o tobie, trochę
powspominaliśmy i wróciłem do domu. Nie mogłem ci powiedzieć, bo sam nie
wiedziałem, że spotkam się z Danem. A ty myślałeś, że ja się z nim spotykam dla
pieniędzy - dodał z wyrzutem.
- Ale
przeprosiłem i szczerze żałuję. Za dwa tygodnie masz spotkanie z Cecilem. Czy
mogę ci pogratulować już teraz?
Spojrzałem w jego duże oczy z nadzieją. Opuszkiem palca obrysowałem jego
usta. Powoli zbliżałem się do jego lekko różowych warg. Aki jęknął cicho i sam
zaczął się przysuwać. Przymknąłem powieki i czekałem na dotyk ciepłych,
delikatnych ust kochanka. Zamiast tego przywitało mnie rozczarowanie. Aki
zerwał się z moich kolan jak poparzony. Obie ręce trzymał przy swoim małym,
zgrabnym nosku. Nie wiedziałem co się stało. Chłopak spojrzał na mnie
spłoszonym wzrokiem. Spomiędzy jego palców wydobywały się czerwone stróżki.
Podszedłem do niego i podałem chusteczki, które leżały na stole. Opiekuńczym
gestem objąłem Akiego i posadziłem na sofie. Pomogłem mu najlepiej jak umiałem
i oboje odetchnęliśmy z ulgą, gdy krwawienie ustało.
- Często
ci się to zdarza? - spytałem. Czy to możliwe żebym nie zauważył?
- Nie.
Czasami. Najczęściej rano. - powiedział lekko przytłumionym głosem.
- Byłeś z
tym u lekarza?
- Nie…
Myślę, że to nic poważnego. - Próbował bagatelizować sprawę. Nie lubiłem tego.
O zdrowie trzeba dbać.
- Mam
pomysł. Nie jest późno. Pojedziemy do szpitala.
- Po co?
Będziemy lekarzom zajmować czas. Czuję się już dobrze. Jak nowy - wypiął dumnie
pierś, a chwilę później trzymał się stołu, bo zakręciło się mu w głowie.
Jako że
nie jestem wyrozumiały dla głupoty, wziąłem Akiego i zaniosłem do samochodu.
Ignorowałem jego słabe protesty. I nawoływania pomocy. Chociaż to mnie
zaskoczyło. Dobrze, że nikt akurat nie przechodził. Zapiąłem pasami jego drobne
i jednocześnie umięśnione ciało. Nie wiem czy dobrze widziałem… ale w jego
oczach chyba zalśniły łzy. Odpaliłem silnik i ruszyłem. Aki nie odezwał się do
mnie przez całą drogę. Patrzył na widoki za oknem i przygryzał sobie palec.
W
poczekalni nie było dużo osób. Zostałem poinformowany, że przed nami jest tylko
jedna pani.
-
Widzisz. Szybko to załatwimy. - Uśmiechnąłem się, ale natychmiast zostałem
spiorunowany wściekłym spojrzeniem. - Masz jakieś złe doświadczenia ze
szpitalami?
- Nie.
Ale unikam lekarzy. A ty mnie zmusiłeś. Jestem dorosły, kurwa!
- Tak,
niezaprzeczalnie. I chwiejesz się jak stoisz na nogach.
Lekarz,
pan w średnim wieku, z lekką siwizną patrzył się na nas naprzemiennie. Miły
uśmiech nie schodził z jego twarzy.
- Więc co
panów do mnie sprowadza? - Zaczął standardowo.
- Od
jakiegoś czasu leci mi krew z nosa. - Zaczął męczeński głosem Aki.
- A
jakieś inne objawy towarzyszące? Osłabienie? Utrata przytomności?
- Zawroty
głowy - wyrwało mi się.
Lekarz
pomruczał coś do siebie i podszedł do Akiego. Ten niespokojnie podniósł głowę i
patrzył na doktorka. Facet badawczo przyglądał się jego twarzy. Następnie
odchylił lekko dolną powiekę w oku Akiego.
- Chyba
już wiem co jest przyczyną, drogi panie. Ale do kompletnej diagnostyki
potrzebuję morfologii. I tu nam szczęście dopisało. Widział pan, że na tym
oddziale nie ma dzisiaj pacjentów. Cały jestem do pana dyspozycji. Przejdziecie
do sali numer dwanaście. Tam za chwilę przyjdzie pielęgniarka. Pobierze krew i
poczekamy na wyniki, a raczej na potwierdzenie mojej diagnozy. - Uśmiechnął się
tak szeroko i szczerze, że odwzajemniłem. Mój Aki miał nietęgą minę i głośno
przełknął ślinę. Spojrzał na mnie błagalnie.
- No to
idziemy. Do widzenia.
Podniosłem się z krzesła i czekałem na chłopaka. Nie chciałem, aby
upadł. Nasza dwunastka była ulokowana niedaleko gabinetu. Otworzyłem drzwi.
Naszym oczom ukazała się niczym niewyróżniająca dwuosobowa sala szpitalna.
Usiadłem na jednym z łóżek. Aki kręcił się bez celu i spoglądał na drzwi.
- Chyba
nie uciekniesz?
- Mam w
planach.
- Chodź -
wyciągnąłem rękę. Gdy podszedł wziąłem jego buźkę w dłonie i złożyłem delikatny
pocałunek na ustach. Później okręciłem go tak, że stanął plecami do mnie. W tej
pozycji zastała nas pielęgniarka. Młoda kobieta uśmiechnęła się, po czym
wymieniliśmy się grzecznościami. Panienka była bardzo rozkojarzona i
powiedziała, że musi nas na chwilę zostawić, bo zapomniała coś wziąć. Nawet nie
zauważyłem kiedy Aki wdrapał się na łóżko i siedział wygodnie ulokowany
pomiędzy moimi nogami.
- Boisz
się?
- Igły.
Chyba od urodzenia.
- Ale nie
odstawisz mi tu sceny? - Nie wiedziałem czego mogę się spodziewać. Pierwszy raz
spotykam się z takim lękiem.
- Może
się zdarzyć. Ostatnio zdemolowałem całe laboratorium i uciekłem.
- Jeżeli
coś takiego przyjdzie ci do głowy, zemszczę się. Zapomnisz kotku jak się na
dupie siedzi. Obiecuję. To tylko chwila.
Będę tu z tobą. - Zapewniłem, jednak przezornie chwyciłem chłopaka w pasie i
przytrzymałem jego rękę tak, że jego dłoń leżała w mojej, a jego łokieć był w
zagłębieniu mojego. Miałem nadzieję, że takie usztywnienie wystarczy.
Z oddali
dobiegały nas kroki. Prawdopodobnie nasza panienka wraca. Otworzyła drzwi i
pokazała jakąś butelkę. To pewnie coś dezynfekcyjnego. Aki zaczął się
niespokojnie kręcić.
-
Przestań - syknąłem. - I tak cię to nie ominie.
Kobieta
ubrała lateksowe rękawiczki i wydawało się, że nie widzi paniki w oczach
swojego pacjenta. Może specjalnie nie zwraca na to uwagi. Rozdarła opakowanie,
z którego wystawały gaziki. Wyjęła jeden i polała go zawartością butelki.
Posmarowała rękę Akiego i wzięła do ręki strzykawkę. Chłopak, jako że nie miał
szansy na ucieczkę, odwrócił głowę.
-
Skończyłam - oznajmiła pielęgniarka - Lekarz niedługo przyjdzie z wynikami -
dodała na odchodnym.
- I nie
było tak źle, prawda?
- Nic nie
mów… - sapnął Aki i siedział jak trusia na miejscu.
- Drogi
panie, moje przypuszczenia się potwierdziły. - Zaczął lekarz. Nie czekaliśmy na
niego długo. - To anemia.
Po
krótkim wywiadzie udało się ustalić, że choroba została spowodowana nierozsądną
dietą. Jak mogłem nie zauważyć wcześniej, że Aki bardzo starannie wybierał
sobie składniki jedzenia. To mi zawsze gotował jakoś mniej rozsądnie.
Dowiedziałem się, że niezbędne jest uzupełnienie niedoborów żelaza i
witamin. Więc przerzucamy się na moją kuchnię.
Żal mi
się zrobiło Akiego, gdy dowiedział się, że będzie musiał jeszcze kilka razy
przyjść, aby skontrolować wyniki morfologii.
Po około
półgodzinnej rozmowie wyszliśmy z sali.
-
Dlaczego to zrobiłeś?
- Bo ta
dieta miała być zdrowa. A ja miałem zyskać idealne ciało.
- Dla
mnie masz idealne ciało… Mogę ci udowodnić…